Skip to content
SOUL BETWEEN POEMS
SOUL BETWEEN POEMS

Dusza pomiędzy wierszami

  • Strona główna
  • HOME
  • STRONA GŁÓWNA
  • TWÓRCZOŚĆ
    • TŁUMACZENIA
      • Biografia po angielsku
      • Konkurs na przekład piosenki filmowej
    • WIERSZE
  • TWÓRCZOŚĆ
    • TŁUMACZENIA
      • „Child” – pierwsze „muzyczne” dziecko
      • Desire of Love – tekst
      • Terra – tłumaczenie piosenki
      • Biografia po angielsku
      • Konkurs na przekład piosenki filmowej
      • Streszczenie artykułu naukowego
    • WIERSZE
    • ZAPISKI CODZIENNOŚCI
  • CULTURE
    • FMF ONLINE
    • Ennio Morricone – 90th Celebration Concert
    • The World of Hans Zimmer: A Symphonic Celebration
    • 11th Krakow Film Music Festival
      • Video Games Music Gala
    • 10th Krakow Film Music Festival
      • 10th FMF Anniversary Gala
    • 9th Krakow Film Music Festival
    • A Streetcar Named Desire
  • INSPIRACJE
    • CHÓR BEL CANTO
    • LUDZIE
    • MUZYKA
      • ARIANA GRANDE
      • BEATA KOZIDRAK
      • DEAD CAN DANCE
      • ENYA
      • HANS ZIMMER
      • JUSTYNA STECZKOWSKA
      • MARIAH CAREY
      • RENATA PRZEMYK
    • ORIENT
    • STAROŻYTNOŚĆ
  • INSPIRACJE
    • ORIENT
    • CHÓR BEL CANTO
    • LUDZIE
      • KAROLINA KORWIN PIOTROWSKA
    • STAROŻYTNOŚĆ
    • MUZYKA
      • ARIANA GRANDE
      • BEATA KOZIDRAK
      • DEAD CAN DANCE
      • Diego Navarro
      • EÍMEAR NOONE
      • ENYA
      • HANS ZIMMER
      • JUSTYNA STECZKOWSKA
      • MARIAH CAREY
      • RENATA PRZEMYK
  • ABOUT ME
  • INSPIRATIONS
    • MUSIC
      • ARIANA GRANDE
      • BEATA KOZIDRAK
      • EÍMEAR NOONE
      • ENYA
      • Hans Zimmer
      • Diego Navarro
  • KULTURA
    • Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach – cz. 1
    • Gladiator Live in Concert
    • 9. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
      • Scoring4Polański
      • Cinematic Piano, Wars & Kaper, Dronsy
      • Gala Muzyki Filmowej: Animacje
      • Indiana Jones – film z muzyką na żywo
      • Video Game Show: Wiedźmin 3 Dziki Gon
      • Master Classes: Sesja #21
    • Jose Carreras & Justyna Steczkowska
    • Singing Europe 2016
    • Rytmy Świata w Narodowym Forum Muzyki
  • English
  • Polski
  • KULTURA
    • Koncerty
      • Młodzieżowa Orkiestra Symfoniczna
        • Koncert Muzyki Filmowej
        • Dni Ziemi Jordanowskiej – Koncert Muzyki Filmowej
      • Koncerty – Akademia Chóralna
        • Koncerty Akademii Chóralnej
          • Rytmy Świata w Narodowym Forum Muzyki
          • Singing Europe 2016
      • Koncerty – Justyna Steczkowska
        • Jose Carreras & Justyna Steczkowska
        • Koncert Justyny Steczkowskiej – Alkimja
        • Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach – cz. 1
        • Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach – cz. 2
        • 2. Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach
      • Lato z Radiem
        • Lato z Radiem – zespół Ira
        • Lato z Radiem – Varius Manx
      • Koncerty – Renata Przemyk
        • Renata Przemyk – Akustik Trio
        • Renata Przemyk – koncert Ya Hozna
      • Wild Hunt Live – Percival
      • Scena Perspektywa
        • Wszystko kwitnie – koncert wiosenny
      • Andrzej Krzywy z Zespołem
      • Beata. Exclusive TOUR
      • The World of Hans Zimmer
      • Koncert Ennio Morricone
    • Festiwal Muzyki Filmowej
      • 9. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • Cinematic Piano, Wars & Kaper, Dronsy
        • Gala Muzyki Filmowej: Animacje
        • Indiana Jones – film z muzyką na żywo
        • Master Classes: Sesja #21
        • Scoring4Polański
        • Video Game Show: Wiedźmin 3 Dziki Gon
      • 10. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • 10. FMF Gala Jubileuszowa
        • TITANIC Live in Concert
      • Gladiator Live in Concert
      • 11. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • Video Games Music Gala
      • 12. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • FMF Gala: The Glamorous Show
      • FMF ONLINE
    • Teatr
      • PIĘKNA LUCYNDA
      • Lekarz mimo woli
      • Tramwaj zwany pożądaniem
  • PODRÓŻE
    • Bułgaria – pełna złocistego piasku
    • Ottawa – Kanada w pigułce
    • Rodos – wyspa słońca
    • Teneryfa – rajska wyspa
    • Toruń – pierniczkowe miasto
  • O MNIE
    • PODSUMOWANIE ROKU 2016
  • KONTAKT
  • PODRÓŻE
    • Bułgaria – pełna złocistego piasku
    • Grecja
      • Rodos – wyspa słońca
    • Hiszpania
      • Buñol – urokliwe miasteczko
      • Majorka – królowa Balearów
      • Wyspy Kanaryjskie
        • Fuerteventura – idylla dla zabieganych
          • Fuerteventura – Oasis Park
          • Fuerteventura – krótki poradnik
        • Lanzarote – księżycowa kraina
          • Lanzarote – krótki poradnik
        • Teneryfa – rajska wyspa
    • Indie – piękno ukryte w złożoności
      • Delhi – nieokiełznana stolica
    • Indonezja – czy to jawa czy balijski sen?
      • Jawa – kraina snu na jawie
    • Kanada
      • Ottawa – Kanada w pigułce
    • Polska
      • Toruń – pierniczkowe miasto
  • O MNIE
  • KONTAKT
  • English
  • Polski

Posts by Paulina Merz

MAGICZNY ROK

Posted on 3 października 20233 października 2023

MAGICZNY ROK

Ten rok był magiczny. Działo się w nim zdecydowanie sporo. Nie będę w stanie wspomnieć tu o wszystkim, co mnie spotkało. Nie wymienię też wszystkich ludzi, którzy pojawili się w moim życiu. Sporo z tych wspomnień powinnam zostawić tylko dla siebie. W tym wpisie chcę wyciągnąć tylko najistotniejsze rzeczy. Te mocno zmieniające całe moje dotychczasowe patrzenie na świat. Chcę też pokazać jak wiele może się wydarzyć w ciągu zaledwie 365 dni, jeśli na to tylko pozwolimy.

Teneryfa z perspektywy nauczyciela

Zacznę od październikowej podróży z pracy na Teneryfę. Wyjazd od samego początku zrodzony w mojej głowie i konsekwentnie doprowadzony do końca. Spełnienie mojego ogromnego marzenia, by znów tam pojechać. Jak się okazało nie tylko mojego. Kolejne dzieciaki przeżyły podróż życia. Niezwykle zasilający czas. Już wtedy subtelne zmiany zaczęły się ukazywać w moim życiu. Przebywanie z niezwykle inspirującymi ludźmi i świadomość, że będą zawsze i wszędzie, pomagając jak tylko potrafią. Bezcenna lekcja o ludzkich relacjach.

Spotkanie z Maestro

Do tego niezwykłe spotkanie z kompozytorem i dyrygentem – Diego Navarro. Do samego końca nie byłam pewna czy to w ogóle możliwe, choć nie dopuszczałam myśli, że mogłoby być inaczej. Udało się. Spotkałam maestro w jego rodzinnym mieście i mogłam zobaczyć jego studio, posłuchać przedpremierowo kilku utworów, porozmawiać o nich, a także o życiu kompozytora. Nie sądziłam, że coś takiego mi się przytrafi. Niesamowita dawka inspiracji oraz przemyśleń na temat bycia artystą i kreatorem. Myślę, że o tym jeszcze za jakiś czas więcej opowiem.

Podróż życia

W końcu luty i podróż życia. Nie mogę tego inaczej określić. Wyjazd do Indii był krokiem, który na zawsze odmienił mnie i moje życie. Od tego czasu wszystko jest inne. Wiele rzeczy legło w gruzach, ale pojawiło się też sporo nowych. Odważyłam się na podróż solo i nie żałuję ani trochę. To była najlepsza decyzja w moim życiu i do teraz układam sobie jej skutki w głowie i sercu. W tym drugim jest zdecydowanie trudniej. To w Indiach poznałam wielu nowych ludzi, a w tym przewodniczkę Iwonę, dzięki której ten wyjazd zyskał jeszcze inny wymiar. Dla mnie dużo cenniejszy, ale za wcześnie, by się tym jeszcze dzielić.

Zaczynając od zera

Od tej podróży wszystko zaczęło się układać inaczej. Miewałam różne kryzysy spowodowane całkowitą zmianą świadomości. Przechodziłam przez bardzo trudny czas w pracy, mimo że odniosłam znów ogromny sukces – przyznanie akredytacji z Erasmusa+. Dzień po dniu stawiałam czoła wyzwaniom w pracy i życiu osobistym. Nie było łatwo, ale zasilałam się czym tylko się dało. Musiałam nauczyć się siebie i ludzi dookoła mnie od nowa. Ponownie postawić fundamenty i przyjrzeć się temu, co mnie zasila, a co niszczy.

Nie ma przypadków

Niespodziewanie w moim życiu pojawiła się kolejna dobra Dusza, Alicja. Tej znajomości nie mogłam przewidzieć, ale zdecydowanie była brakującym ogniwem. Pozwoliła mi pogłębić to, co wykiełkowało już w Indiach. Utrwaliła moje przekonanie, że joga naprawdę odmienia, nie tylko ciało fizyczne, ale przede wszystkim to, co wewnątrz człowieka. A do tego udowodniła mi, że przyciągamy takie osoby, które mamy przyciągnąć i nie da się tego w żaden sposób przyśpieszyć czy opóźnić – musi nadejść odpowiednia chwila. Tu nie ma przypadków. Na pewne relacje trzeba być po prostu gotowym.

Dolce far niente

Nadszedł czas na wyjazd do Włoch w maju. Tam kolejny rozwój zdarzeń. Tym razem tych prywatnych, co pozostawię dla siebie. Mnóstwo czasu na przemyślenia, odpoczynek, spacery i dużo smacznego jedzenia. Do tego zebranie sił na finisz roku szkolnego.

Koniec roku, początek czegoś nowego

Koniec roku szkolnego był dla mnie bardzo trudnym przeżyciem. Sporo niełatwych sytuacji, przykrych wiadomości i ważnych decyzji. Nie dość, że walka samej siebie z kryzysem i wypaleniem, to jeszcze świadomość pożegnania swoich pierwszych wychowanków. Niesamowicie emocjonalna końcówka, słowa, gesty, pamiątki i wspomnienia, które zasilają i budują człowieka na lata.

Nierzeczywiste marzenia

W końcu lipiec i upragniony urlop. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że w ogóle polecę do Indonezji. Nie sądziłam, że zdarzy się to tak szybko. Nie docierało do mnie, że dopiero co były Indie. Czułam jednak ogromną potrzebę tej podróży. Była niejako kontynuacją tego, co zaszło w Indiach. To podczas niej po raz pierwszy przekonałam się na własnej skórze, że szczera intencja prosto z serca spełnia się, tylko trzeba na nią cierpliwie poczekać. W pewnym sensie był to trudniejszy wyjazd, więcej zmiennych, ale niesamowicie oczyszczający i wdzięczność za to, że znów towarzyszyła mi Iwona. Nie wiem czy bez niej dałabym rady, a z pewnością nie doświadczyłabym tego wszystkiego, co mi się przytrafiło.

Egzamin z życia

Koniec sierpnia to egzamin w pracy. Znów ogromny czas buntu i poczucia beznadziei, że system wciąż jest jaki jest i nie mam na to żadnego wpływu. Jednak był to też czas ogromnego, osobistego sukcesu i udowodnienia sobie, że praca, którą włożyłam w swój rozwój i burzenie tego, co mi nie służy, sprawiły, że egzamin na poziomie mentalnym był dla mnie czymś spokojnym. Tu również zobaczyłam, czym są szczere i prawdziwe relacje międzyludzkie.

„Nie wiem”

Patrząc wstecz nie mam dziś do siebie pretensji, że w dniu kolejnych urodzin jestem na rozstaju dróg i najzwyczajniej w świecie nie wiem co dalej. Za mną wiele zamkniętych drzwi, zdobytych szczytów i zburzonych fundamentów. Przede mną jedna wielka niewiadoma. Nie wiem co dalej. Pozwalam sobie na tę niewiedzę. Wiem, że jest ona chwilowa. Ma prawo pojawić się po tak intensywnym roku.

Tak sobie myślę, że coś takiego nie przydarza się każdemu, a jeśli nawet, to raczej nie w tak krótkim czasie. Jestem ogromną szczęściarą, choć z drugiej strony wiem ile wysiłku włożyłam w to, by ten rok tak właśnie wyglądał. Ile zmian musiało zajść we mnie samej, by móc realizować dziecięce marzenia i sięgać wciąż po więcej. To nigdy nie jest łatwe. Tym bardziej jak ma się w sobie sporo krzywdzących przekonań albo takich, które wcale do nas nie należą. Udowodniłam sobie wiele, zbudowałam mnóstwo pięknych relacji, przede wszystkim też z samą sobą i nie ustaję na poszukiwaniach dalszych celów, dróg i tematów do zgłębienia.

Akceptując siebie, wygrywasz wszystko

Choć kompletnie nie czuję się jak na swój wiek (w sercu wciąż jestem nastolatką), to nie wróciłabym się do przeszłości. Dobrze mi z tym moim bagażem doświadczeń. Może w metryce pojawiła się już kolejna cyferka po zeszłorocznej trzydziestce, ale mnie to jakoś zupełnie nie rusza. To, co natomiast mnie wzrusza najbardziej to fakt jak bardzo siebie akceptuję, swoje ciało, charakter, przeżycia i emocje, a ponadto to jak bardzo się zmieniłam i znalazłam w końcu na swojej własnej ścieżce przez nikogo jeszcze nie wydeptanej.   

Share this:

  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Jawa – kraina snu na jawie

Posted on 30 sierpnia 202330 sierpnia 2023

Jawa – kraina snu na jawie

Jako dziecko uwielbiałam początkiem roku szkolnego przeglądać nowe podręczniki. Największą ciekawość wzbudzały książki do przyrody, czy później geografii, gdzie było mnóstwo zdjęć roślinności, zwierząt i krajobrazów. Zanim jednak przejdę do przyrodniczych walorów Jawy, które wzbudziły we mnie długofalowy efekt WOW, skupię się na dwóch perełkach architektonicznych. Mowa o świątyni buddyjskiej Borobudur i świątyni hinduskiej Prambanan.To one na nowo przypomniały mi o tym, jak bardzo doceniam to, że mogę się w tak odległe podróże wybrać.

Buddyjski zen

W drodze do Borobudur poznałam historię buddyzmu oraz dowiedziałam się dość sporo na temat samej świątyni. Niejednokrotnie widywałam ją w różnych atlasach, ale dopiero, gdy stanęłam u jej stóp mogłam zobaczyć jaka jest okazała. U podnóża schodów dotarło do mnie gdzie jestem i poczułam niesamowity przypływ ekscytacji. Niezwykle energetyczne miejsce, które z lotu ptaka wygląda jak ogromna mandala.

Po raz kolejny w moim życiu nie mogłam wyjść z podziwu jak budowla z IX w. mogła powstać w takiej formie. Niezliczona ilość zdobień w kamieniu przedstawiających przeróżne motywy z życia Buddy. Okazałe posągi Buddy w różnych pozach. Zaskakujące detale płaskorzeźb i to zarówno w postaciach ludzkich, jak i zwierzęcych czy roślinnych.

W jednym miejscu przewodniczka zwróciła mi uwagę na miejsca, w których była zaprawa między kamieniami – to część odnowiona w ramach UNESCO, po tym jak budynek uległ zniszczeniu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że większość kamieni nie jest niczym złączona! Są tylko idealnie w siebie dopasowane! Przecież to jest aż niewiarygodne!

W końcu znalazłam się na najwyższym poziomie świątyni. Widoki z niej zapierały dech w piersiach – świat wydawał się taki mały. Zewsząd otaczała mnie intensywna zieleń i widok na góry oraz wzgórza. Najpiękniejsze było jednak miejsce, z którego można było ujrzeć majestatyczny wulkan.

Wracając do samej świątyni, ilość na pozór jednakowych stup buddyjskich mnie zaskoczyła. Na pozór, bo tak naprawdę w każdej z nich było coś innego, co miało też wymiar symboliczny. Stupy to takie „kopce” typowe dla buddyjskich świątyń. Ich kształt odporny jest na trzęsienia ziemi. Pełni też przede wszystkim funkcję symboliczną dla wyznawców buddyzmu. Kilka ze stup było ściągniętych, by pokazać co jest w środku. Pod prawie każdą z nich znajduje się figura Buddy.

Świątynia na rozległej równinie

Prambanan to było kolejne miejsce mocy. Już z daleka budowla robiła ogromne wrażenie. Niejedną świątynie hinduską było mi już dane zobaczyć, ale ta była zupełnie inna. Właściwie to kompleks świątynny poświęcony trójcy bogów hinduskich: Brahmie, Wisznu i Śiwie.

Człowiek nawet nie potrafi słowami opisać tego, jak miejsca tego typu działają na ludzki umysł i serce. Stwierdzić, że czułam się jak mrówka pośród tych majestatycznych budowli, to jak nic nie powiedzieć. Tu znów pojawiało się pytanie: Jak? Jak w IX w. powstało coś tak ogromnego i pięknego? Spora część kompleksu uległa zniszczeniu podczas wielokrotnych trzęsień ziemi. Ruiny zostały odbudowane dopiero w XX wieku i to, co zobaczyłam to już odnowione miejsce. Każda świątynia była pięknie ozdobiona płaskorzeźbami. Dookoła można oglądać historie przedstawiające epos Ramayana. Natomiast w środku każdej ze świątyń znajdowały się posągi bogów, nie tylko wspomnianej wcześniej trójcy, ale również np. Durgi czy Ganeszy.     

To jest pałac?

Wychowana w kulturze europejskiej i przyzwyczajona do ogromnych budowli pełniących funkcje pałacu, byłam w szoku, gdy pojawiłam się w pałacu sułtańskim Keraton. To miejsce w żaden sposób nie przypominało tego, co do tej pory miałam w swojej głowie słysząc słowo „pałac”. Przede wszystkim był to bardziej kompleks pałacowy, a nie jeden pojedynczy budynek. W większości były to pawilony. Większość z nich nie posiadała nawet ścian. Dziwnie było przechadzać się pod gołym niebem i przyglądać w większości otwartym pawilonom, które służyły do codziennych czynności, były salą tronową, miejscem rozrywek komnatami ceremonialnymi.

Najpiękniejszy wschód słońca

To, co wzbudziło we mnie najwięcej emocji i pozostanie w mojej pamięci na długie lata, to wyprawa na wschód słońca do Parku Narodowego Bromo. Nie sądziłam, że kiedykolwiek dożyję chwili, gdy nie będę nikogo przeklinać w duchu za to, że muszę wstać o 2:30 w nocy. Byłam tak podekscytowana tą wyprawą, że nie przeszkadzał mi brak porządnego snu, klaustrofobiczny pokój bez okna i fakt, że było naprawdę zimno. Po dotarciu na punkt widokowy, dosłownie brakowało mi oddechu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak wysoko jestem. Z czasem organizm się przyzwyczaił do mniejszej ilości tlenu i po krótkim śniadaniu w formie banana w cieście i kawy, wyruszyłam na taras widokowy.

Chwila tuż przed wschodem słońca i sam wschód stworzyły najpiękniejszy spektakl barw jaki kiedykolwiek widziałam. Żadne zdjęcie nie było w stanie oddać tego, co zobaczyłam. Dosłownie w każdej minucie krajobraz wyglądał inaczej, a dymiące wulkany dodawały tej aurze dodatkowej magii. Gdybym była malarką, z pewnością uwieczniłabym ten widok na płótnie! To wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego jak mały jest człowiek pośród natury. Przyglądałam się temu wszystkiemu z zachwytem. Wpatrywałam się we wschodzące słońce i przymykałam oczy, by poczuć jedność z tym wszystkim. Okrutne zimno, niewyspanie i głód nie miały w tym czasie żadnego znaczenia.

Sam na sam z ogromnymi siłami natury

Głównym „highlightem” tej wyprawy było dotarcie na szczyt czynnego wulkanu Bromo. Z jednej strony był to dla mnie ogromny wyczyn jako, że nie jestem górską kozicą i chodzenie po górach jest dla mnie raczej rzadkością. Z drugiej strony dojście na wulkan nie należało do łatwych przez nierówne podłoże i zapadające się w nim nogi. Nie poddałam się i dotarłam na szczyt, a tam wpadłam w kolejny zachwyt!

Ostatnio znajoma zapytała mnie jakie były widoki z wulkanu, a ja musiałam się chwilę zastanowić, bo tak naprawdę całą moją uwagę przykuł krater. Jego średnica miała coś koło 700 metrów. Niewielki ołtarzyk zaraz na krawędzi krateru z wizerunkiem Ganeszy w jakiś sposób mnie poruszył. Jednak to, co było dla mnie największym szokiem, to widok ogromnej ilości gazów wydobywających się z wnętrza i ten dźwięk niczym gotująca się woda – jeden wielki bulgot. To drugi moment tego dnia, gdy poczułam się naprawdę malutka i zdałam sobie sprawę z siły jaka drzemie w naturze. Tego się nawet nie da opisać! To po prostu trzeba przeżyć.   

Sen na Jawie

Podczas mojej podróży po Jawie niejednokrotnie czułam się jakbym śniła. Przepiękne budowle z dawnych czasów, ale przede wszystkim przyroda, pozostawiały mnie w nieustannym zachwycie. Za każdym razem zastanawiałam się czy to wszystko dzieje się naprawdę. Ciężko czasami ubrać w słowa swoje przeżycia, więc zostawię tu jeszcze tylko fragment moich notatek z podróży:

„Zachwycam się tym miejscem. Jestem prawie na równiku, wszystko tu egzotyczne, jestem na półkuli południowej, widzę lasy deszczowe i czynne wulkany. Co lepsze, ja nie śnię, to zwykła jawa : )”
Indonezja

Share this:

  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Kreatywność – przypływy i odpływy

Posted on 28 sierpnia 202328 sierpnia 2023

Kreatywność – przypływy i odpływy

Z kreatywnością jest u mnie trochę jak z przypływami i odpływami. W jednej chwili mam tysiące, jak nie miliony pomysłów na minutę i można się w nich łatwo utopić. Mija moment i wszystko odpływa, nie ma nic oprócz narastającej frustracji.

W euforii przypływu kreatywności

Podczas przypływu kreatywności mam wrażenie, że mogłabym wszystko i chciałabym wszystko. Jestem w stanie podjąć mnóstwo działań, kursów, pisać, wymyślać, brać się za projekty i zapełnić do maksimum swój grafik. Umysł pracuje na najwyższych obrotach i ciągle chce tworzyć, wymyślać, narzucać szybkie tempo. Rzadko kiedy dociera do niego, że nie da się wszystkiego na raz i nastąpi moment, w którym rzeczywistość nas przerośnie. To wtedy inspiruje mnie niemal każdy człowiek i każda napotkana rzecz. Jest to bardzo błogi czas, ale jednocześnie muszę zachować czujność, żeby nie przedobrzyć.

A kiedy ODPŁYWA KREATYWNOŚĆ…

Wraz z pojawiającym się odpływem kreatywności wszystko się wycisza. Umysł jest nasiąknięty pomysłami, ale nie ma fal, które by go rozruszały. To moment wyciszenia i odpoczynku. Czas autorefleksji i sprawdzenia czy to wszystko, co sobie narzuciłam ma sens i jest mi potrzebne. Chwila weryfikacji czy dało się to wszystko okiełznać i ułożyć tak swoje życie, by na oddech starczyło miejsca. Tak jest teraz podczas moich odpływów kreatywności. Wcześniej tak nie było.

Pojednanie z cyklem kreatywności

Dawniej każdą chwilę, gdy nie miałam pomysłów brałam bardzo do siebie. Obwiniałam się wręcz za to, że nie mogę nic wymyślić. Zastanawiałam się co ze mną nie tak. Ba, lubiłam wtedy oglądać życie ludzie, którzy mieli swój przypływ i katować się tym. Oni tyle tworzą i wymyślają, a ja co? Jakie to było okropnie niezdrowe i niesprawiedliwe! Nie było we mnie ani odrobiny zrozumienia, że może po prostu za dużo, za intensywnie, za szybko.

W końcu powiedziałam temu dość. Wymagało to czasu i obserwacji. Zauważenia, że z kreatywnością jest też trochę tak jak z fazami księżyca. To pewien cykl. Masz mnóstwo pomysłów i sama rwiesz się do pracy – to pełnia Twoich możliwości. Wtedy to wykorzystuj! W moim przypadku z głową, żeby nie zaplanować za dużo na czas, gdy pojawi się nów. To czas na odpoczynek, przemyślenia, zasianie nowych pomysłów lub nie. Czasami wystarczy tylko odciąć się od tworzenia na jakiś czas. To samo wróci w odpowiednim momencie. Nie można tego wymuszać czy przyśpieszać. To znaczy pewnie są ludzie (sama też do nich należałam), którzy to robią i frustrują się, gdy przychodzi odpływ. Tworzą wtedy byle co albo oskarżają siebie za lenistwo, brak pomysłów i blokady.

Indywidualne podejście do kreatywności

Oczywiście można wpływać na kreatywność, otaczając się różnorodnymi rzeczami, czerpiąc inspiracje od innych, czytając czy ucząc się. Najważniejsze w tym wszystkim to poznać siebie. Sprawdzić jak to funkcjonuje u nas. To, że u mnie pojawiają się cykle może niekoniecznie oznacza, że tak będzie u każdego. Trzeba być jednak wobec siebie wyrozumiałym i bacznie obserwować, co wpływa korzystnie a co niekorzystnie na naszą twórczość. U mnie w tym wypadku wiąże się to z odpoczynkiem. Gdy dojdę już do muru, którego szczytu nawet nie jestem w stanie ujrzeć, bo urósł tak wielki od tych wszystkich pomysłów, siadam pod nim i odpoczywam. Ile? Tyle ile czuję. Nie potrzebuję tego określać czasowo. Jak pojawi się kolejny przypływ, to zobaczę, że mur zostaje podmywany i cegiełka po cegiełce ucieka.  

Daj sobie wolność w byciu twórczym i nie naciskaj na to!
Jeśli trzeba, zrób przerwę i podelektuj się stanem nic nie robienia, bo wkrótce przyjdzie do Ciebie coś naprawdę wielkiego…

Share this:

  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

Wdzięczność

Posted on 11 sierpnia 202311 sierpnia 2023

Magiczna moc wdzięczności

Wdzięczność obecnie zyskała dość dużą sławę. Z naukowego punktu widzenia ma ona swoje zalety, o czym wspomnę na końcu tego wpisu. Ajurweda nie mówi wprost o czymś takim jak wdzięczność, aczkolwiek są pewne obszary, w których można ją znaleźć.

Nie ukrywam, że jakieś pięć lat temu, podchodziłam do tego tematu bardzo sceptycznie. Nie bardzo wierzyłam w to, że coś może się zmienić po praktykowaniu wdzięczności. Pomijam fakt, że byłam wtedy w takim stanie, że chyba nie wierzyłam już w żaden sposób, który mógłby zmienić moje nastawienie do życia. Wydawało mi się, że to jakaś tylko kolejna moda.

DLACZEGO TAK TRUDNO?

Niestety w naszej kulturze uczenie młodych ludzi wdzięczności rozpoczyna się od właściwie zrażenia ich do tej postawy. Wymuszamy na dzieciach dziękowanie za wszystko, nie wyjaśniając tak naprawdę, że to i dla nich ma znaczenie. To pierwszy błąd. Kolejnym jest fakt, że sami tego nie stosujemy na co dzień, a młody człowiek uczy się sporo przez obserwację. Po co ma więc dziękować, jeśli mama czy tata tego nigdy nie robią? Nie będę się już zagłębiać w roszczeniowość, która stała się zarazą naszych czasów. To temat na zupełnie inny wpis. Natomiast przy niej nie ma miejsca na wdzięczność.

NOC DUSZY

Czasami człowiek znajduje się w takim punkcie, z którego wydaje się nie być wyjścia. Swoje przeżycie nazwałam nocą duszy. Wydaje się wtedy, że cały świat rozsypał się na małe kawałeczki i nic nie ma już sensu. Może rozwinę kiedyś ten temat. Natomiast dla mnie był to moment, gdy z braku sił i pomysłów, zaczęłam szukać przeróżnych sposobów na dźwignięcie się i odnalezienie po omacku jakichkolwiek drzwi. Jedną taką rzeczą była joga, o czym już pisałam (zobacz). Natomiast drugą była praktyka wdzięczności.

MAGICZNY ZESZYT

Na czym ona polegała? Założyłam sobie zeszyt, jeden z tych, które zostawiłam w ramach tzw. „przydasiów”. Wypisywałam w nim pod koniec każdego dnia dziesięć rzeczy, za które jestem wdzięczna. Oprócz tego pojawiały się też inne rzeczy. Zwykle zapełniałam całą stronę w zeszycie. Prowadziłam go ponad rok i szczerze? Patrząc wstecz, naprawdę jestem wdzięczna za tę konsekwencję, bo przeżyłam właściwie najtrudniejszy etap, doceniając to, co mam. Przestałam skupiać się na tym czego mi brakuje i co straciłam.

GDY WSZYSTKO WEJDZIE JUŻ W KREW…

Oczywiście po jakimś czasie od tego odeszłam, ale w moim życiu częściej pojawiały się momenty zatrzymania. Wtedy mój umysł mi podpowiadał: „Zobacz, miałaś taki dobry posiłek. Bądź za to wdzięczna” albo „Piękny dziś dzień. Doceń to. Wczoraj było brzydko, a dziś świeci słońce.” To już się w głowie utrwaliło. Odczuwam ogromną wdzięczność za to, co mnie spotyka, za rzeczy, które mi pomagają lub ułatwiają życie, za ludzi, za pogodę, za ciało, które mam i tyle mi daje. Jestem w stanie w każdym momencie coś wymyślić. A na początku ciężko było chociaż o jedną rzecz. A jak już się pojawiła, to mózg chciał odtwarzać ją w nieskończoność.

SERCE ZALANE WDZIĘCZNOŚCIĄ

Myślałam, że już więcej z tej wdzięczności wycisnąć się nie da. Byłam w błędzie. Zaczęłam także głośno doceniać to, co jest i się przydarza. W moim życiu pojawiło się więcej słów, takich jak „dziękuję”, „jestem wdzięczna”, tak po prostu, z potrzeby serca. Zaczęłam też raz na jakiś czas pisać tzw. listy wdzięczności do osób, którym byłam szczególnie za coś wdzięczna albo tak po prostu, za to, że są. Podczas podróży do Indii przekonałam się, że wdzięczność pomaga mi wzmocnić wszystkie zmysły i doznania. Każdego dnia, ale to naprawdę każdego, siadałam nad zeszytem gdzie zapisywałam, co się wydarzyło. Nie skłamię, gdy powiem, że w każdym moim zapisku pojawił się ogrom rzeczy, ludzi czy sytuacji, za które byłam wdzięczna. Tym razem ta wdzięczność wywoływała we mnie łzy wzruszenia. Wydawało mi się, że już więcej przyjąć nie mogę, ale serce jest ogromne i z każdą porcją sobie radziło.

STUDNIA BEZ DNA

To stała się już część mnie i mojego oprogramowania. Wolę okazywać wdzięczność za to, co mam i mi się przytrafia niż z niepokojem patrzeć na to, co było lub może się wydarzyć. Oczywiście, że zdarzają się jeszcze kryzysy, ale to jest moja kotwica, do której wracam za każdym razem. Przypominam sobie, że w życiu mamy tak ogromne spektrum rzeczy, osób, miejsc czy sytuacji, za które możemy być wdzięczni, że prawdopodobnie nigdy tej studni nie opróżnimy do samego dna.

DAJ SIĘ PRZEKONAĆ

Spróbuj już dziś, nawet w tym momencie, wziąć kartkę czy telefon i wypisać chociaż trzy rzeczy/osoby/sytuacje, za które odczuwasz wdzięczność. Powtarzaj to dotąd, aż stanie się to Twoim nawykiem. A jeśli moja historia Cię nie przekonuje, to zerknij jeszcze na korzyści z punktu widzenia nauki (czyż nie o tym właśnie pisałam?):

  • Korzyści dla zdrowia psychicznego: niższy poziom depresji, lęku i stresu.
  • Poprawa relacji: budowanie silniejszych więzi i wzajemnego zaufania.
  • Zwiększenie pozytywnej perspektywy: uwaga zwrócona na pozytywne aspekty życia, nawet w trudnych momentach.
  • Fizjologiczne efekty: wpływ na poziom kortyzolu (hormonu stresu) oraz układu odpornościowego.
  • Zwiększona empatia: skłonność do zauważania potrzeb innych i oferowania wsparcia.
  • Poprawa zadowolenia z życia: wyższy poziom ogólnego zadowolenia z życia.
  • Wpływ na zachowania altruistyczne: motywacja do działań altruistycznych i chęci dzielenia się dobrem z innymi.
  • Trening umysłu: pomaga bardziej skupić się na pozytywnych aspektach otaczającej nas rzeczywistości.

A teraz pomogę Ci, możesz zacząć ze mną.

Jestem dziś wdzięczna za…
słońce,
kreatywność,
zupę jarzynową,
uśmiech moich domowników,
zapach ciasta jogurtowego z owocami,
umyte włosy,
urlop,
ważne osoby w moim życiu,
internet,
pachnące pranie.

Share this:

  • Click to share on Facebook (Opens in new window)

SUKCES A PUŁAPKA PERFEKCJONIZMU

Posted on 6 sierpnia 2023

Czy sukces zawsze musi być wielki?

wyjście z pułapki perfekcjonizmU

Sukces kojarzy się w naszej kulturze z czymś naprawdę wielkim. Zostajesz milionerem, szefem ogromnej korporacji lub jeździsz po całym świecie i na tym jeszcze zarabiasz. Czasem może to być ogromna rodzina, najwyższa średnia w szkole, stypendium uczelni albo nagroda Nobla. Zaprogramowano nam w głowach, że tylko wtedy jesteśmy kimś i mamy prawdziwe osiągnięcia. Ale czy to jedyny sposób na definiowanie sukcesu? Czy istnieje coś pomiędzy wielkim triumfem a totalną porażką? Czy możliwe jest docenienie drobnych sukcesów, które wprowadzają nas w zgodę ze sobą?

Pułapka perfekcjonizmu i syndrom oszusta

Od najmłodszych lat wpajano nam, że aby być kimś, trzeba osiągnąć coś wielkiego. Ba, nasz system edukacji dalej wytwarza w nas przekonanie, że tylko będąc najlepszym, osiągniesz sukces. Nie ma nic pomiędzy. Żyjemy właściwie robiąc coś, co nie jest nasze i tak naprawdę nie jest sukcesem w naszym mniemaniu. To podejście niesie za sobą ryzyko wykształcenia niezdrowego perfekcjonizmu lub syndromu oszusta. Dla niektórych to pierwszy krok w kierunku depresji i problemów psychicznych. Gdy sami narzucamy sobie presję bycia doskonałym, zaczynamy tracić kontakt z tym, kim naprawdę jesteśmy.

Od perfekcjonizmu do akceptacji – droga do nowego Ja

Oczywiście, że nie byłam wyjątkiem w tej kwestii. Zawsze chciałam być najlepsza we wszystkim i niestety z tego powodu z bardzo wielu rzeczy rezygnowałam. Nie patrzyłam na swój realny postęp. Interesowało mnie tylko, że nie jestem tak dobra jak koleżanka X czy Y. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i potem trzeba porównywać się już z samymi geniuszami w danej dziedzinie. Nieważne, że z dnia na dzień byłam lepsza w jakimś fachu. Ktoś zawsze był wyżej i dalej. To miałabym nazwać sukcesem?

W końcu doszłam do ściany. Tak się już dłużej nie dało. Ten niezdrowy perfekcjonizm zjadał mnie od środka. Nie da się wiecznie być we wszystkim na 100%. Pomalutku uczyłam się nowej metody, by poradzić sobie z tym wszystkim. Wydawałoby się, że to bajecznie proste, usiąść z notatnikiem w ręku i wypisać trzy sukcesy z kończącego się dnia. Ale co ja mam niby wypisać jak żadnego sukcesu nie osiągnęłam w moim mniemaniu?!

Kiedy małe rzeczy stają się wielkimi sukcesami

To tutaj pojawiły się największe schody. Zamienić myślenie, że z tych ogromnych spektakularnych rzeczy ważniejsze są te najmniejsze nawet czynności wykonane w ciągu dnia. Z początku jedyne co zauważałam, to jakieś drobne sukcesy w pracy. Pomogłam uczniowi zrozumieć coś, czego długo nie mógł załapać. Ktoś mnie pochwalił za moją pracę. Napisałam wniosek do projektu unijnego. Oddałam wszystkie dokumenty w terminie.

Ciężko było każdego dnia przed zaśnięciem wymyślić aż trzy rzeczy. Nie sądziłam, że zwykłe ćwiczenie zamieni się w prawdziwą katorgę. Ale to nie wszystko. Nadszedł czas urlopu wakacyjnego. To się wydawało już nie do przejścia. Co ja będę pisać? Ugotowałam obiad? Wyszłam z psem na spacer? Odkurzyłam dywan? Zapłaciłam rachunek? Jak okrutnie się to ze mną gryzło, ale zapisywałam te wszystkie błahostki. Z początku zupełnie z brakiem przekonania. Do czasu aż zdarzył się naprawdę trudny mentalnie dzień, w którym ciężko było mi zrobić cokolwiek. Wydawało się wtedy, że w ogóle przebranie się z piżamy, umycie zębów i zjedzenie czegokolwiek będzie prawdziwym sukcesem. I było. Po całym dniu spisałam właśnie te trzy rzeczy.    

Nowe oprogramowanie = nowe myślenie

Tak w mojej głowie bardzo powoli zaczęło się instalowanie nowego oprogramowania. Podobnie jak zainstalowanie nowego oprogramowania na komputerze, zmiana myślenia wymaga czasu i cierpliwości. Zaczęłam doceniać to, co robię i obniżyłam troszeczkę poprzeczkę. Udało się niezdrowy perfekcjonizm nieco okiełznać i zrobić miejsce na ten dobry. Przestałam oczekiwać od siebie, że muszę być we wszystkim najlepsza. Wystarczy stać się wystarczająco dobrą. Zrozumiałam, że jak zaczynam coś robić od zera, to nie stanę się z dnia na dzień specjalistką. Zamiast tego postanowiłam bawić się tym i cieszyć drogą, a nie celem. Tak było też w przypadku mojej przygody z jogą, o czym pisałam już we wcześniejszych wpisach.

Joga – początek nowej drogi
Joga – od bycia fancy do świadomej praktyki

Sukces to bycie sobą – czyli wyjście z cienia innych

Dziś największym sukcesem dla mnie jest działać w zgodzie ze sobą. Nie zmuszać się i nie ulegać presji otoczenia. Każdego dnia, gdy nie daję się starym schematom, osiągam niebywały sukces. To wciąż ogrom pracy i przede wszystkim cierpliwości, ale widzę zmiany. Przede wszystkim cieszy mnie to, że żyję sobie tak jak czuję (nawet jeśli nie jest to idealne, perfekcyjne życie), a nie kopiuje innych, myśląc głupio, że tak należy i trzeba. To, co inni nazywają sukcesem, dla mnie wcale nie musi nim być.

Sukces nie jest tylko wielkim spektaklem

Oczywiście, wielkie osiągnięcia są godne podziwu, ale nie zapominajmy, że sukces może przybierać różne formy. Szczęśliwe i satysfakcjonujące życie może być budowane na małych, codziennych osiągnięciach. Zamiast wiernie podążać za standardami narzuconymi przez innych, warto skupić się na własnych wartościach i zaczynać cieszyć się drobnymi krokami w stronę lepszego ja.

Czy dla Ciebie sukces to wielkie osiągnięcia czy też doceniasz codzienne małe zwycięstwa?

Jak radzisz sobie z pułapką perfekcjonizmu?

Share this:

  • Click to share on Facebook (Opens in new window)
Older Posts

WIERSZE

Copyright © 2023 Paulina Merz. All rights reserved.