O sztukach teatralnych zdecydowanie nie potrafię się wypowiadać jako krytyk i nie zamierzam tego robić. Nie miałam zbyt wiele do czynienia z teatrem „od kuchni”. Jak chyba każde dziecko grywałam w różnych przedstawieniach – raz krótszych, raz dłuższych, ale tak naprawdę to było niewielkie doświadczenie. Dlatego do tematu teatru mogę podejść tylko od jednej strony – jako widz i osoba, która lubi od czasu do czasu obejrzeć coś innego niż tylko filmy wyświetlane na ekranie telewizora.
Tramwaj zwany pożądaniem
Fot. Piotr Kubic

TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM

Ten wpis nie będzie należał do długich opisów czy recenzji. Pragnę jedynie podzielić się z Wami moimi krótkimi przemyśleniami dotyczącymi spektaklu, na którym byłam wczoraj w Teatrze Bagatela w Krakowie. Był to mój świadomy wybór – nikt mnie nie namawiał do kupna biletu i nikt nie mówił „No idź, bo…!”. Była to decyzja podjęta samodzielnie. A zrodziła się we mnie po prostu ciekawość po spektaklu „Najdroższy” (również w tym samym teatrze). Ciekawość dotycząca aktorki, którą do tej pory kojarzyłam głównie z ekranu ( głównie seriali), a mowa tu o Magdalenie Walach.
Tramwaj zwany pożądaniem
fot. Piotr Kubic
TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM
„Tramwaj zwany pożądaniem”  w reżyserii Dariusza Starczewskiego to zdecydowanie trudna dla widza sztuka, ale już dziś wiem, że i na takie czasem warto się wybrać. Nie będę przybliżać tu fabuły, bo istnieje tysiące stron, na których można przeczytać o tym spektaklu. Ambitniejsi znajdą nawet cały dramat w polskim tłumaczeniu niejednego tłumacza – do wyboru, do koloru. Wracając jednak do konkretnego przedstawienia – muszę przyznać, że jestem zauroczona z kilku względów.
Tramwaj zwany pożądaniem
Fot. Piotr Kubic
GRA AKTORSKA
Po pierwsze – gra aktorska. Specjalistą nie jestem jak już wspomniałam wcześniej. Jednak jako widz też mam pewne oczekiwania. Jadąc na ten spektakl chciałam poczuć jakieś poruszenie, jakąś refleksję, która nasunie się dzięki wiarygodnej grze aktorskiej.
Tak też było. Magdalena Walach grająca Blanche DuBois spisała się fenomenalnie. Pod koniec spektaklu byłam tak przejęta jej szaleństwem, że sama ciężko oddychałam, a serce waliło mi jak oszalałe. Przechodziłam z nią z jednej skrajnej emocji w drugą. O ile we wcześniejszej sztuce nie mogłam zobaczyć wszystkich możliwości Magdaleny Walach, o tyle w „Tramwaju zwanym pożądaniem” ujrzałam całkiem szeroki wachlarz jej możliwości.
Drugim niesamowitym aktorem był Michał Kościuk, który tak naprawdę debiutował w roli Stanleya Kowalskiego. Już samym wyglądem pasował do roli prostego mężczyzny, który zachowuje się jak władczy samiec. W chwili, gdy tylko ryknął „Stella!”, wiele osób (w tym ja) aż podskoczyło na swoim wygodnym siedzeniu. Wykreował on bowiem niezwykle hipnotyzującą postać. Razem z Magdaleną Walach stanowili zjawiskową sprzeczność tak pożądaną do tych konkretnych ról.

 

Tramwaj zwany pożądaniem
Fot. Piotr Kubic
EPIZODY
Po drugie – dwa epizody, które chyba na długo pozostaną w mojej pamięci. Jednym z nich był mężczyzna siedzący na widowni, do którego podeszła główna bohaterka i prowadziła z nim rozmowę. Był on tak uroczy w swoim roztargnieniu i zawstydzeniu, że miało się wrażenie jakby był prawdziwy i naprawdę był kimś przypadkowym. Brawo dla Kosma Szymana! Pozwolił mi uwierzyć, że jest kimś zupełnie innym niż myślałam.
Natomiast drugim epizodem było pojawienie się na scenie ubranej na czarno Meksykanki, w którą wcieliła się Renata Przemyk. Nie wyobrażam sobie nikogo bardziej mrocznego i tajemniczego do tej roli. Gdy tylko rozpoczęła swój śpiew, czułam dreszcze na całym ciele. Niezwykle wzruszający był to utwór i wprowadził do całego przedstawienia jeszcze więcej dramaturgii. Głos Renaty chyba nie przestanie mnie zaskakiwać i hipnotyzować.

 

AMERYKANISTYKA
Po trzecie – wątek kulturowy. Dla kogoś, kto studiował anglistykę i kulturoznawstwo, ten dramat jest czymś więcej niż tylko opowieścią o starej, rozchwianej emocjonalnie nauczycielce. Pokazuje przemiany w po-secesyjnej Ameryce i główną bohaterkę, która jakby wydaje się pozostawać gdzieś poza tym wszystkim. Przeglądając dzisiaj różne materiały na temat tej sztuki natknęłam się siłą rzeczy na oryginalny tytuł „A Streetcar Named Desire” i co się okazało? Tennessee Williams to dramatopisarz, o którym niejednokrotnie słyszałam na studiach i dam sobie rękę uciąć, że nawet ten konkretny tytuł gdzieś został pokrótce omówiony, ale oczywiście całkowicie uleciało to mojej uwadze 😉

 

WARTO
Podsumowując, pozostaję pod wrażeniem sztuki „Tramwaj zwany pożądaniem” i serdecznie polecam ją każdemu, kto jeszcze nie miał okazji zobaczyć. Tematyka ponadczasowa, a te trzy elementy, które wymieniłam tylko potęgują chęć pójścia tam jeszcze raz! Nie żałuję, że wybrałam się w czasie ferii na ten spektakl.