Korea Południowa – yin i yang

Pierwsze wrażenia z podróży do Korei Południowej
Czy miałam jakieś konkretne wyobrażenie, wybierając się do Korei Południowej? Zdecydowanie nie. Jednak z pewnością nie spodziewałam się tak przeplatających się przeciwieństw. To głównie one składały się na ten niezwykle uroczy kraj.

Yin i yang – symbol Korei widoczny w codzienności
Dwie przeciwne energie, kobieca i męska. To ich symbol znajduje się na fladze Korei Południowej i chyba trafniej nie dało się opisać tego miejsca. Stajesz w przestrzeniach, gdzie nowoczesność przeplata się z tradycją. Widzisz eleganckich, poważnych ludzi z dziecięcym elementem w postaci pluszaka, uroczej kokardki czy skarpetek z falbankami. Na bilbordach spoglądasz na idealne, szczupłe i jasne twarze wielkich gwiazd, a dookoła widzisz ludzi takich jak ty – bez operacji plastycznych, w różnych kształtach i rozmiarach. Wieczorami mijasz grupki mężczyzn w pięknych, drogich garniturach, upitych do granic możliwości najtańszym piwem i soju. To wszystko robi wrażenie, a przynajmniej na mnie zrobiło.

Nowoczesne miasta i luksus kontra codzienność mieszkańców
Pierwsze obserwacje: wszędzie nowoczesne wieżowce, na ulicach eleganckie i drogie samochody – głównie w kolorach bieli i czerni. Mijasz dzielnice pełne zagranicznych domów mody jak Dior, Armani czy Chanel, i ludzi ubranych od stóp do głów w biało-czarne outfity świadczące o klasie i majętności. Wszędzie, gdzie sięgnie wzrok, jest czyściutko. Na każdym kroku widzisz zastosowania technologiczne, które sprawiają, że czujesz się jakbyś nagle przeniosła się do co najmniej 2080 roku. Myślisz sobie: „Wow! Idealne miejsce do życia!”. Ta chwila trwa jednak tylko do momentu, gdy zaczynasz prowadzić własne dochodzenie.

Kultura pracy i edukacji w Korei Południowej – blaski i cienie
Wsiadasz do seulskiego metra, a tam wszyscy wyglądają jednakowo. Aż głupio ci w twoich kolorowych, pomarańczowych szarawarach. Ludzie milczą, wpatrują się przygarbieni w telefony. Nikt się nie rozgląda, nie rozmawia, nie uśmiecha. Potem jest już tylko gorzej. Dowiadujesz się o kulturze pracy, która nawet dla osoby wychowanej w kulturze „zapieprzania” jest szokiem. Siedzenie po godzinach (bezpłatnie), bo szef musi wyjść pierwszy, obowiązkowe spotkania z pracy tzw. hoesik, strach przed braniem dłuższych urlopów – macierzyńskich, tacierzyńskich czy nawet chorobowych. Do tego dochodzi presja edukacyjna – skończyć jeden z trzech najważniejszych uniwersytetów i najlepiej dostać pracę w ogromnej firmie typu Samsung. A po co to wszystko? Właściwie tylko po to, by na starość nie mieć wysokiej emerytury i albo dalej pracować, albo być na łasce swoich dzieci, o ile się je ma. Tu pojawia się kolejny problem: ogromna bezdzietność (zaledwie 0,75) – najniższy wskaźnik na świecie. Z kolei kryzys alkoholizmu i rosnąca liczba samobójstw (zwłaszcza wśród młodych dorosłych i seniorów) tylko się pogłębia.

Dlaczego nie chciałabym mieszkać w Korei na stałe
Te wszystkie dane były dla mnie dość bolesne i szybko pozbawiły mnie złudzeń. Szybki rozwój technologiczny i wszystkie udogodnienia wcale nie sprawiają, że żyje się lepiej – zwłaszcza rodzinom.
Z tym tłem moje spojrzenie na potężne koreańskie aglomeracje nieco się zmieniło. Już wiedziałam, że mimo naprawdę ciepłych uczuć żywionych do tego kraju, nie chciałabym w nim nigdy zamieszkać na dłużej. Pozostaję jednak pod ogromnym urokiem Seulu i Busan. Zachwycały mnie te niewinne i urocze akcenty u dorosłych – niezależnie od tego, czy były spowodowane modą, czy brakiem spokojnego dzieciństwa, buzia sama się uśmiechała. Koreańczycy są naprawdę pomysłowym narodem.

Fenomen K-popu i szaleństwo fanów
Nadmienię na początku, że do momentu wyjazdu nie wiedziałam kompletnie nic na temat k-popu, k-dramy, k-beauty itp. To się oczywiście zmieniło w trakcie podróży…
Rzeczą, która mnie jednocześnie bawiła i wprawiała w podziw, były wszystkie miejsca związane z kulturą k-popu. Akurat byłam w Seulu w czasie urodzin jednego z wokalistów z zespołu BTS i mogłam oglądać rzeczy, które wymyślili i zasponsorowali fani z całego świata. Nigdy nie spotkałam się z tak ogromnym zainteresowaniem i szaleństwem. Pełno bilbordów, schody z wymalowanym idolem, ścianki, budki telefoniczne na życzenia, kawiarnie i restauracje pełne gadżetów związanych z artystą czy całym zespołem. Te miejsca sprawiały wrażenie świątyń. Niejednokrotnie przecierałam oczy ze zdumienia.

Co warto zjeść w Korei Południowej – moje kulinarne doświadczenia
Fanką kimchi nie jestem i raczej nie zostanę. Natomiast jedzenie w Korei Południowej jest naprawdę smaczne – zwłaszcza dla miłośników mięsa (mogą poczuć się jak w raju). To, co mogłam jeść codziennie, szczególnie na śniadanie, to japchae. Bardzo smakował mi również kimbap (coś jak japońskie sushi) oraz bibimbap. Koreańskiego grilla nie wspominam najlepiej (nie podzielę się szczegółami), ale sama forma przygotowywania i wyboru mięs oraz dodatków była ciekawa.

Zwiedzanie strefy DMZ – granica dwóch światów
Całkowicie dziwnym przeżyciem było dla mnie zobaczenie strefy DMZ. Czułam się bardzo nieswojo i jednocześnie jak w jakimś odrealnionym świecie. Człowiek cały czas zastanawiał się, na ile to wszystko prawdziwe, a na ile już tylko atrakcja turystyczna. Niemniej wejście do tunelu i bardzo bliskie dojście do granicy między Koreami sprawiło, że serce zabiło nieco szybciej ze strachu. Dało się czuć w DMZ zupełnie inną, przytłaczającą energię. Jednak z pewnością było warto – przyniosło to refleksje, a nie tylko bezmyślne odhaczanie punktów.

Podsumowanie podróży do Korei Południowej
Korea Południowa okazała się dla mnie miejscem pełnym kontrastów – między nowoczesnością a tradycją, elegancją a dziecięcą lekkością, zachwytem a ciężarem codzienności. Zabrałam stamtąd obrazy, smaki i emocje, które jeszcze długo będą we mnie pracować. I choć nie wyobrażam sobie życia w tym kraju na stałe, to jego energia yin i yang na zawsze zostanie w moim sercu.
To dopiero początek mojej opowieści – wkrótce pojawią się dwa osobne wpisy poświęcone Seulowi i Busan, gdzie opiszę je w pełni, ale pamiętajcie, że z mojej perspektywy.