Gladiator in Concert na Teneryfie
Powrót do historii, która poruszyła mnie jedenaście lat temu.


Jedenaście lat później…
Mija jedenaście lat odkąd po raz pierwszy obejrzałam „Gladiatora” i usłyszałam muzykę graną do niego na żywo. Pisałam o wydarzeniu, które miało miejsce podczas 7. Edycji Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie tutaj.
Teraz, w 2025 roku postanowiłam spełnić jedno z moich marzeń, a mianowicie pojawić się na Festiwalu Muzyki Filmowej Fimucité na Teneryfie. Wielokrotnie byłam już na niego zapraszana, ale zawsze było tysiące wymówek. Nie tym razem.

Miejsce jak z innego świata
12 lipca pojawiłam się w miejscu niezwykłym. Widziałam już naprawdę wiele sal koncertowych, ale tak zjawiskowej jak Auditorio de Tenerife w Santa Cruz jeszcze nie było. To tam miały miejsce dwa pokazy filmu „Gladiator” z orkiestrą i chórem w tegorocznej (dziewiętnastej już) edycji festiwalu.

Emocje bez filtra
Tym razem moja relacja będzie dość nietypowa. Zacznę od krótkiej notatki, którą poczyniłam po koncercie, gdy emocje były we mnie jeszcze żywe. Później przejdę do spokojniejszych rozważań.
„Tyle we mnie emocji! Brakuje mi słów, by opisać doznania, mimo że dusza aż rwie się z ekscytacji. Lisa Gerrard była fenomenalna! Te dolne rejestry, góry, ozdobniki, typowo wschodnie wpływy w sposobie jej śpiewu i to jak potrafiła modulować wszystko „mikroruchami” jej najmniejszych mięśni twarzy. Szczęściara ze mnie, że siedziałam tak blisko. Ale rany, ile emocji było w tym śpiewie. Przenikały ciało, umysł i uderzały prosto w serce, a nawet głębiej – czułam to w duszy. Drugim highlightem był chór (Tenerife Film Choir) – zwłaszcza męskie głosy – ciarki na całym ciele. Natomiast największym zachwytem (choć pewnie nie będzie to zaskoczeniem) był Diego Navarro. Po raz pierwszy mogłam zobaczyć go bardziej od boku, a to istna magia. Ekspresja, mimika… Każdy utwór dyrygowany w inny sposób. A do tego też te „mikroruchy”, które podkręcały orkiestrę jeszcze bardziej. Sorry, not sorry, ale praktycznie wszystkie sceny walk podczas filmu przegapiłam, bo nie mogłam przestać patrzeć na to, co wyprawia za pulpitem Diego. No nie ma takiego drugiego!”

To więcej niż muzyka
Na samo wspomnienie powraca mi dreszczyk emocji i czuję przyjemne ciepło w sercu. Dla osoby tak wrażliwej na dźwięki, tego typu wydarzenia są prawdziwą ucztą dla zmysłów i duszy.
Patrząc jednak z bardziej praktycznej strony, zawsze podziwiam muzyków, którzy robią tego typu koncerty. Wysiedzieć prawie trzy godziny, grając niemalże bez przerw. Nawet jeśli mogli na moment odpocząć, pozostawali w nieustannej gotowości, by nie przegapić kolejnego wejścia. A dyrygent, który nad tym wszystkim musi czuwać? To dopiero sztuka! Pilnować każdego wejścia, bo tu nie ma szans na spóźnienie czy drugą próbę. Wszystko musi być w punkt. Dodatkowo szaleństwo artystyczne, którego dopuścił się w tym soundtracku Hans Zimmer z Lisą Gerrard, by ciągle zmieniać tempo i metrum (nie raz nawet kilka razy w jednym utworze). Przecież nie mogłoby to też być konwencjonalne i oczywiste, bo tym wyróżnia się ten właśnie kompozytor. Naprawdę nie wiem jak dyrygent, orkiestra, chór i soliści dają sobie z tym radę. Podziwiam!

Gdy dźwięk staje się uczuciem
Wracając jednak do emocji, bo to jest mi zdecydowanie bliższe i na tym chciałabym się skupić podczas tej relacji. A były one tak mocne, że wyciskały na koncercie łzy. Tak silne, że czułam jak rozchodzą się po całym ciele, sercu i sięgnęły nawet duszy.
I o ile są utwory, które same w sobie wzbudzają już całą masę emocji, a jest nim niewątpliwie „Now We Are Free”, to są też Artyści, którzy potrafią poruszyć najczulsze struny. Sięgnąć tak głęboko w duszę, że człowiek pozostaje oniemiały i oszołomiony przez dłuższy czas. Nie chodzi jednak wyłącznie o talent czy umiejętności, choć to na pewno równie istotne. Chodzi o czucie muzyki. Chodzi też o emocje osoby, która raczy nas muzyką. Wtedy wcale nie trzeba słów. Wtedy mogą być kompletnie niezrozumiałe, a i tak zadzieje się magia.

Energia, która przenika
Myślę, że trzeba mieć w sobie naprawdę ogromną wrażliwość, by wprowadzić całą publiczność w swego rodzaju trans. Trzeba naprawdę czuć muzykę i rozumieć ukryte w niej emocje i energię, by to oddać światu, ale w sposób, który każdy na widowni poczuje fizycznie.
Dla mnie, osoby, która potrafi wyczuwać bardzo subtelne energie nie tylko dookoła, ale też te w nas, ten koncert był właśnie o tym. Artyści oddawali nam swoją piękną, zharmonizowaną do głębi energię. Dzięki temu, niezależnie od tego czy był to śpiew, grana muzyka czy „tylko” dyrygowanie, wprawiało w zachwyt i dawało coś więcej niż tylko ładną melodyjkę. Jeśli sam artysta tego nie czuje, nie ma szans, by widz mógł.
Dwoje artystów – jedna transformująca energia

Dlatego właśnie ta muzyczna uczta była tak wybitna. Jest to niewątpliwie sukces każdego muzyka obecnego na scenie, ale wspomnę ponownie o dwóch największych postaciach, których energia rozniosła Auditorio de Tenerife.
Głos Lisy Gerrard, która przecież nie śpiewała w żadnym znanym człowiekowi języku, a potrafiła poruszyć do głębi. W jej głosie była moc, ale moc nadana przez emocje i autentyczność, a nie techniczne umiejętności. Patrzyłam na nią i widziałam jak żyje każdym dźwiękiem, jak je dopieszcza i jednocześnie wrzuca w nie swoje emocje pochodzące prosto z głębi. Czuć było jej wrażliwość na muzykę, a także pewnego rodzaju oddanie. To niesamowite jak jedna osoba może tak poruszyć serca setek zebranych osób.

Ekspresyjność Diego Navarro, o której już niejednokrotnie pisałam. Nie ma takiego drugiego dyrygenta na świecie. Potrafiłam przestać oglądać film, by skupić się wyłącznie na jego dyrygenturze. Diego podczas prowadzenia orkiestry i chóru jest jednym wielkim przekaźnikiem muzyki i emocji. Patrząc na niego, czujesz każdy dźwięk jeszcze głębiej w sobie. Widzisz każdą emocję wypisaną na jego twarzy, każdy ruch ręką (a nawet mikroruch) wyraża więcej niż sama muzyka. Myślę, że nawet ktoś niesłyszący, zobaczywszy Diego mógłby poczuć całą paletę emocji i zrozumieć doskonale o czym jest utwór. Gdybym sama nie wiedziała jak to jest czuć muzykę z głębi serca, nie wiedziałabym jakim cudem on to robi. Nie wystarczy tylko czuć, trzeba mieć w sobie jeszcze autentyczność. Trzeba pozwolić ludziom zobaczyć tę wrażliwszą cząstkę siebie, by zyskać moc, której nie da się powstrzymać. Trzeba mieć odwagę zajrzeć we własną duszę, by odnieść prawdziwy sukces i pozostawić widza w zachwycie.
Siła i honor!
Maravilloso!!!