KONCERT MUZYKI FILMOWEJ W SUCHEJ BESKIDZKIEJ
Byłam już na dwóch koncertach Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej z Jordanowa. Odstęp czasowy między nimi był dość spory. Czy planowałam iść na trzeci? Zastanawiałam się, ale w końcu za namową dyrygenta Łukasza Wichra, zdecydowałam się. I tak niedzielne popołudnie spędziłam w Centrum Kultury i Filmu w Suchej Beskidzkiej na Koncercie Muzyki Filmowej.
Zagwozdka
Pojawiłam się w sali CKiF z lekkim niepokojem. Byłam już na tylu koncertach tego typu. Nie wspominając o tym, że przecież samą młodzież widziałam już dwa razy w akcji z właściwie tym samym repertuarem. Czy nie będę przez to bardziej krytyczna? Nie miałam pojęcia.
Nie chcę powielać moich wcześniejszych wypowiedzi. Dlatego w tym wpisie skupię się tylko na tym, co nowe. Do bardziej szczegółowych opisów odsyłam Was do poprzednich wpisów:
Nowe brzmienia, nowe twarze
Na koncercie poczułam lekki powiew świeżości i na tym zamierzam się skupić. Przede wszystkim nowy utwór! Co wcale nie jest takie proste. Potrzeba czasu na opracowanie partytury, a potem długie tygodnie ćwiczeń. Tak oto Młodzieżowa Orkiestra Symfoniczna zaprezentowała Jump Van Halena z filmu „Garbi Super Bryka”. Łukasz Wicher lubi zaskakiwać i tym razem na scenie pojawił się nowy solista – Tomasz Słonina, który do tej pory ukrywał się w sekcji dętej, grając na trąbce. Tomek to dla mnie kolejne zwierzę sceniczne, choć (przynajmniej na razie) bardziej przyczajone na scenie niczym tygrys. Co wcale nie oznaczało, że nie porywał tłumu, wręcz przeciwnie! Reakcja publiczności była jednoznaczna. Do tego dodajmy solowy występ na gitarze elektrycznej Kacpra Kędziora i oczywistym będzie, że z widowni rozlegnie się prośba o bis tej piosenki.
Jakość dźwięku
Na pewno ogromnym plusem tego koncertu było nagłośnienie, chociaż pojawiły się i z racji tego małe niedociągnięcia. O tym również wspomnę. Może ktoś uzna to za krytykę, a może będzie to po prostu cenna wskazówka na przyszłość, która tylko poprawi jakość tego przedsięwzięcia.
W utworze Golden Eye w końcu mogłam usłyszeć flety i pierwsze skrzypce, a to był prawdziwy majstersztyk. Solistka, Milena Filas, mam wrażenie, że z każdym kolejnym koncertem jest coraz lepsza! Podziwiam ogromnie, bo wokale w utworach „bondowskich” są arcytrudne. Nie gorzej wypadła w Skyfall, a do tego jeszcze chwilowa pauza w utworze pod koniec, wprawiła publiczność w osłupienie. Szkoda tylko, że chór był słabo słyszalny, tak jak i w Eye of the Tiger.
Kwestia balansu dźwięku
Świetne w nagłośnieniu było to, że w wielu utworach wreszcie było słychać wszystkie instrumenty. Niestety pojawiły się momenty, gdy wszystkiego było za dużo. Dość długo zastanawiałam się co nie pasuje mi w utworze z „Pearl Harbor”. Zbyt wiele dźwięków jak na tak poruszający utwór. Oczywiście, w którymś momencie musiało tak być, bo dochodziło do apogeum, ale sam początek mógłby być bardziej zredukowany.
Podobne wrażenie odniosłam w Now We Are Free z „Gladiatora„. Brakowało balansu między instrumentami i momentami wszystko się rozjeżdżało. Na szczęście tutaj chór był już słyszalny, a w tym utworze wydaje mi się on istotny.
Wciąż jednak uważam, że ci młodzi ludzie radzą sobie świetnie w utworach Zimmera. Pomijam trudność i złożoność. Naprawdę ciężko zagrać to tak jak orkiestra złożona z muzyków wybranych przez samego kompozytora. Nie można tego w ogóle porównywać! Staram się to oddzielić, choć było mi dane słuchać wielokrotnie muzyków wybieranych przez samego Hansa Zimmera. Stąd pewnie to moje czepialstwo 😉
Orkiestra w akcji
Tym razem miałam też więcej czasu i lepszy widok, by przyjrzeć się wszystkim członkom orkiestry. Mając w głowie fakt, że są to ludzie niezwykle młodzi, ich poziom zaangażowania w muzykę jest ogromny. Oni są tu i teraz, wśród dźwięków, obecni. Jedni kołyszą się do jej rytmu, inni wystukują nogą rytm, jeszcze inni patrzą intensywnie w partyturę, a niektórzy po prostu się tym bawią. Każdy przeżywa ten koncert na swój sposób i to widać.
Nie ma tam znudzonych min i błagalnych spojrzeń na dyrygenta o to, kiedy będzie koniec. W tych ludziach jest pasja i talent, a Łukaszowi udaje się to pomalutku wydobywać na powierzchnię. Z każdym kolejnym koncertem te drobne, niedoświadczone diamenciki, zamieniają się w prawdziwe, oszlifowane brylanty. Ogarnia mnie ogromne wzruszenie, gdy pomyślę sobie, że na tych koncertach, na konkretnych scenach, w poszczególnych utworach, spełnia się marzenie co najmniej jednej osoby…
Z niecierpliwością czekam na kolejne utwory, nowe talenty, ciekawe pomysły i prawdziwą muzyczną ucztę!