Tym razem wybrałam się na dość nietypowy koncert. Miał on miejsce w Krakowie – w miejscu zwanym – Scena Perspektywa. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych znalazła się dość liczna jak na to miejsce widownia. Tematyka koncertu nawiązywała do rozpoczynającej się nowej pory roku – wiosny. Na scenie pojawili się przede wszystkim pasjonaci muzyki i poezji śpiewanej. Niektórzy z nich to zawodowcy, a niektórzy to po prostu melomani. Wszyscy jednak śpiewają lub grają, bo lubią i czerpią z tego niesamowitą siłę oraz radość.
Fot. Piotr Zorka Nowaczyński
WIOSNA
Głównym założeniem tego koncertu było zaprezentowanie motywu wiosny na wszelkie możliwe sposoby. Na scenie pojawiali się nie tylko muzycy, ale także aktorzy i prawdziwi pasjonaci sztuki. Coś, co na pewno wyróżniało ten koncert była niezwykła różnorodność. W jednej chwili mogliśmy wysłuchać poezji śpiewanej, by za chwilę przenieść się na deski teatru. Do tego akompaniament znanych wszystkim instrumentów i na pewno zaskoczenie wieczoru – gra na źdźble trawy. Po reakcjach widowni łatwo było się domyślić jak wiele radości i zachwytu przyniosło to wykonanie.
Nie rozpisując się za dużo chciałabym tylko jeszcze wspomnieć o kilku artystach, którzy mocno przykuli moją uwagę.
Fot. Piotr Zorka Nowaczyński
MUZYCY
Jednym z nich była na pewno wiolonczelistka – Maja Szwajcowska, która pięknie czarowała swoją grą. Ciężko nie wymienić również jej brata – Adama Szwajcowskiego, który pokazał niezwykły talent podczas gry na gitarze i pianinie. Przy tym ujawnił również niesamowitą wolność i łatwość z jaką przychodziło mu wykonywanie wielu utworów. Myśląc o pianistach na uwagę zasługiwał nie tylko Adam, ale również Paulina Tkaczyk. Jej niebywały talent i umiejętności gry na pianinie niejednokrotnie przyćmiły śpiew i grę innych osób.
WOKALIŚCI
Fot. Piotr Zorka Nowaczyński
Jeśli chodzi o śpiew to z pewnością spodobały mi się wykonania Klaudii Wójcik, Karoliny Kijak,Marka Gierata oraz Andrzeja Młyńca. Ich utwory zrobiły na mnie ogromne wrażenie oraz pokazały jak wielki mają talent i potencjał. Natomiast brawa należą się wszystkim muzykom tego koncertu za ich serce, odwagę i talent. Pokonują swoje własne granice i bariery, aby oczarować nas, słuchaczy swoją twórczością. Za to jestem im ogromnie wdzięczna i jednocześnie jestem z nich wszystkich bardzo dumna!
Setlista:
Na powitanie – Bartek Młyniec (róg myśliwski)
Krąg życia – Adam Szwajcowski (gitara)
Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę – Marek Gierat (śpiew), Adam Szwajcowski (gitara)
To nie ptak – Natalia Kurianowicz i Klaudia Wójcik (śpiew), Adam Szwajcowski (gitara)
Na całych jeziorach Ty – Karolina Kijak (śpiew), Paulina Tkaczyk (pianino), Maja Szwajcowska (wiolonczela)
Zielono mi – Ola Kłos (śpiew), Paulina Tkaczyk (pianino), Maja Szwajcowska (wiolonczela)
Kokaina – Adam Plewiński (śpiew), Paulina Tkaczyk (pianino)
Twój Portret – wiersz Adama Ziemianina – Adam Plewiński (recytacja), Paulina Tkaczyk (pianino)
Jeszcze w zielone gramy – Natalia Kurianowicz (śpiew), Paulina Tkaczyk (pianino)
Do kogo idziesz – Klaudia Wójcik (śpiew), Maja Szwajcowska (wiolonczela)
Ciągle pada – Paweł Jarosz (śpiew i gitara)
Kim właściwie była ta piękna Pani? – Kasia Młyniec i Andrzej Młyniec (śpiew), Andrzej Młyniec (gitara)
Spacerologia – Paweł Jarosz (śpiew), Adam Szwajcowski (gitara)
Metafizyczny Kleszcz – Marek Gierat (śpiew), Adam Szwajcowski (pianino)
Let It Be – Bartek Młyniec (trawa), Andrzej Młyniec (gitara)
Nalej mi wina – Klaudia Wójcik (śpiew), Paulina Tkaczyk (pianino)
Pijemy wino za kolegów – Marek Gierat (śpiew), Adam Szwajcowski (pianino)
Rio – Klaudia Wójcik (śpiew), Marek Gierat (gitara)
Znana na całym świecie muzyka, niesamowite wizualizacje, fragmenty popularnych filmów, innowacyjna konferansjerka, nieprawdopodobnie utalentowani soliści, niezwykle żywa orkiestra i robiący wrażenie chór, to w kilku słowach opis uczty muzycznej, którą przygotował dla nas Hans Zimmer.
Hans Zimmer znany jest z tego, że lubi zaskakiwać publiczność i zawsze mu się to udaje. Z jednej strony wiedziałam, że koncert zacznie się od jakiegoś intra, ale co tym razem miałam usłyszeć? Pierwszy dźwięk kotłów i bębnów, któremu towarzyszył błysk świateł sprawiły, że mnie całkowicie zamurowało. Siedziałam w bezruchu zapominając o tym, że należy oddychać. Po kilku takich uderzeniach włączyły się smyczki i inne instrumenty, które budowały napięcie. Motyw z Mrocznego Rycerza przejawił się w nowej odsłonie – inne instrumenty były eksponowane niż w oryginalnym soundtracku. Do tego gra świateł, która również budziła zaciekawienie. Naprawdę nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam tak mocne dreszcze jak na tym właśnie utworze. Dźwięki rozlewały się po całym moim ciele i wibrowały razem z nim. Pod koniec, gdy już natężenie muzyki i świateł było bardzo intensywne, na ekranie pojawił się znak batmana, a w nim rozlewał się pomału tytuł koncertu. W końcu ostatni błysk i ostatnie dźwięki, a na wielkim telebimie wszyscy ujrzeli ogromny napis The World of Hans Zimmer.
Gdybym miała zdecydować „tu i teraz”, który utwór był dla mnie najlepszy podczas tego koncertu, z pewnością odpowiedź brzmiałaby: „Nie wiem”. Hans Zimmer dobrał tak starannie wszystkie soundtracki, że praktycznie każdy czymś zachwycał. Pokazał jak ogromne są jego możliwości kompozytorskie, gdyby ktoś o tym jeszcze nie wiedział. Wybrał utwory mroczne i pełne mocnych, ostrych brzmień, jak choćby z filmów Mroczny Rycerz czy Wyścig, by za chwilę uraczyć nas balladami i melancholijnymi dźwiękami z filmów takich jak Holiday, Hannibal,Pearl Harbor czy Mission: Impossible II. Przeplótł to z tajemniczą, iście sakralną i wypełnioną po brzegi chórem i solistką suitą z Kodu da Vinci. Sięgnął również po kawałki swojej twórczości pochodzące z bajek, takich jak Madagaskar, Mustang z Dzikiej Doliny,Kung Fu Panda czy wzruszająca suita z Króla Lwa. W końcu był czas też na nieco inne brzmienia z filmów jak Gladiator, Incepcja czy Piraci z Karaibów. Podczas tego koncertu każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Co więcej, każdy mógł podróżować pomiędzy rozmaitymi emocjami nie zatrzymując się nigdzie na dłużej.
Spośród tych wszystkich genialnych utworów, postanowiłam wybrać kilka, które w jakiś szczególny sposób dały mi się odczuć i pozostały na dłużej w mojej głowie. Pierwszym z nich był wspomniany już na samym początku motyw z Mrocznego Rycerza. Poniżej opiszę pozostałe utwory, które mocno mną wstrząsnęły – w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Jak już wspomniałam, Hans Zimmer zadbał o różnorodność. Suita z Kodu da Vincibyła na to niezbitym dowodem. Przyznam szczerze, że bardzo rzadko słuchałam tego soundtracku, bo nawet z filmem było mi jeszcze nie po drodze. Już sam początek, w którym słychać tylko solistkę i chór wywoływał dreszcze. Do tego jeszcze tajemnicza, sakralna wizualizacja, która pozwalała zapomnieć, że wcale nie byliśmy w żadnym obiekcie sakralnym, tylko na wielkiej arenie. Partia chórowa i smyczki w tej suicie naprawdę zachwycały i przenosiły w inny wymiar.
SUITA Z KRÓLA LWA
Należę do pokolenia, które wychowało się głównie na bajkach Disneya. Niezależnie od tego ile mam lat, zawsze wzrusza mnie kilka scen z Króla Lwa i nic na to nie poradzę. Już pierwsze dźwięki fletu, na którym grał genialny Pedro Eustachedoprowadziły mnie do ogromnego poruszenia. W momencie, gdy dołączył jeszcze chór i smyczki, rozpłynęłam się całkowicie. Oczywiście suita składała się też z tych mocniejszych brzmień, by na koniec rozbrzmieć radosnym, wspólnym śpiewem chóru i solistów.
To chyba najbliższy mojej duszy fragment koncertu. Muzyka z Gladiatorajest przede wszystkim pełna wschodnich brzmień, a do tego ozdabia ją głos Lisy Gerrard. Usłyszeć Gladiatorapo raz kolejny, ale po raz pierwszy ze śpiewem Lisy Gerrard to było spełnienie moich najskrytszych marzeń. Już pierwsza część suity The Wheat/The Battle przeniosła mnie całkowicie w mój świat. Upajałam się każdym dźwiękiem, który słyszałam i z otwartym sercem czekałam na to, co wydarzy się dalej. W końcu doczekałam się części trzeciej suity Now We Are Free. Muszę przyznać, że mimo nieuchronnego upływu czasu i związanego z tym obniżenia się głosu Lisy Gerrard być może jej góry nie były już tak wspaniałe jak doły. Jednakże ta Artystka w dalszym ciągu zachwyca i na żywo jej barwa i sposób śpiewania są jeszcze bardziej hipnotyzujące. Słyszeć głębię jej głosu, a do tego widzieć jak stoi niemalże nieruchomo na scenie wyrażając tylko mimiką wszystkie emocje – coś niesamowitego!
Już na początku koncertu pomyślałam sobie: „Kurczę, nie ma Hansa Zimmera to jak będzie z Incepcją?”. Nie wyobrażałam sobie tego utworu bez Hansa przy fortepianie. Tym razem też nie pozwolił, abym zobaczyła jak to jest bez niego. Mimo że fizycznie nie było go w Tauron Arenie, to dzięki nagraniom, których dokonał w swoim studiu, mogliśmy zobaczyć Hansa Zimmera przy fortepianie grającym główny motyw Time. Już po pierwszych dźwiękach publiczność biła brawa. Było to zupełnie nowe doświadczenie widzieć orkiestrę, która gra wspólnie z Hansem znajdującym się na dużym ekranie. Słyszałam ten utwór już cztery razy na żywo i za każdym razem coś nowego mnie w nim zaskoczyło. Żadna wersja nie była identyczna. Ta również była na swój sposób intrygująca i magiczna.
Przede wszystkim sposób w jaki Hans Zimmer pozwolił się ze sobą spotkać – nagrania ze swojego studia. Urządził sobie piękną konferansjerkę zapraszając do studia reżyserów i swoich przyjaciół muzyków, z którymi miał okazję tworzyć konkretny soundtrack. Opowiadał różne ciekawostki na temat poszczególnych utworów. Znakomity Gavin Greenaway, który dyrygował orkiestrą symfoniczną również brał udział w konferansjerce. Oprócz tego nowoczesnego sposobu komunikacji z widzem, muszę tu wspomnieć o zaskakującym rozwiązaniu, jeśli chodzi o chór. Za każdym razem, gdy miał mieć on swoją partię, ekrany po bokach rozjeżdżały się i ujrzeć można było stojący na „rusztowaniach” chór składający się z szesnastu osób.
JEDYNE TAKIE SHOW
Koncerty Hansa Zimmera zawsze zaskakują i ciężko trafić na takie samo czy nawet podobne show. Widać, że kompozytor dba nie tylko o jakość dźwięków i aranżacje, ale także o stronę wizualną. Ogromne ekrany, odpowiednie wizualizacje i fragmenty filmów, a także gra świateł sprawiają, że naprawdę można przenieść się całym sobą w świat Hansa Zimmera. Dodatkowo dobór solistów – tak różnorodnych pod każdym względem ,dodaje mu wartości unikatowej. Koncerty Hansa Zimmera to show na skalę światową i nikt nie jest mu w stanie zagrozić. Jeśli tylko pojawi się nowa trasa – z pewnością się wybiorę. Warto wydać każdy grosz na prawdziwą muzyczną ucztę dla oka, ucha i przede wszystkim duszy.
Tylko trzech muzyków, minimalna liczba instrumentów, niezwykle metaforyczne piosenki, kameralna atmosfera i w końcu kilka prostych, acz mądrych przesłań do kobiet z okazji ich święta. Tak w kilku słowach można opisać koncert Akustik Trio Renaty Przemyk.
Już raz miałam możliwość uczestniczyć w koncercie Akustik Trio w 2015 roku. Wówczas byłam na zupełnie innym etapie życia i sens wszystkich piosenek wydawał się zupełnie odmienny od tego, co miało miejsce wczoraj. Jednak już te cztery lata temu odkryłam niesamowicie magiczny świat Renaty Przemyk. Człowiek na tych kilkadziesiąt minut wkracza do jej świata, w którym to ona wyznacza ścieżki i swoimi anegdotami przenosi słuchacza z jednego utworu do kolejnego.
Tym razem podświadomie łaknęłam znaleźć się choć przez chwilę w tym świecie. Udało się. W ciągu półtorej godziny odbyłam podróż w głąb siebie i swoich uczuć. Był czas na śmiech, łzy i wzruszenie. Jednak najbardziej magiczną chwilą jaka przytrafiła mi się podczas tego koncertu, to było oczyszczenie, wyzbycie się wszystkich skumulowanych emocji. Dziękuję. Wracając do samego koncertu, setlista różniła się od tej z roku 2015, co było dla mnie miłym zaskoczeniem. Nie zabrakło jednak utworów, które już niejednokrotnie mogłam usłyszeć przy okazji innych koncertów Renaty Przemyk.
Zaczęło się bardzo nastrojowo od przygrywki gitary, na której grał, właściwie debiutujący na koncertach Renaty, Grzegorz Palka. Renata Przemyk przywitała się z publicznością i nawiązała do Dnia Kobiet, by za chwilę rozpocząć pierwszy utwór „Alice”. Artystka zaczęła niepewnie, by z każdym kolejnym dźwiękiem oswajać siebie ze słuchaczem. Urzekł mnie po raz kolejny ogromny dystans do siebie Renaty.
Cały koncert utrzymany był w tematyce kobiet – w końcu zdecydowanie większą część publiczności stanowiła płeć piękna i każda z nas chciała magicznie przeżyć swoje święto. To, co za każdym razem inspiruje mnie u Renaty Przemyk to jej naturalność przy opowiadaniu anegdot i swoich przemyśleń pomiędzy utworami. Zachowuje przy tym sporo dystansu i poczucia humoru, a jednocześnie przekazuje mnóstwo ważnych wartości, co dopełnia każdy z tekstów piosenek.
Muszę przyznać, że ciężko byłoby wybrać jeden utwór, który byłby najlepszy. Każdy opowiadał zupełnie inną historię, w każdym dźwięki różniły się od siebie znacznie. W jednym na pierwszy plan wysuwała się gitara akustyczna (Grzegorz Palka), a w innej gitara basowa (Piotr Wojtanowski). Do tego ogromna ilość dzwoneczków, cymbałków, bębenków i innych tzw. przeszkadzajek, na których gra Renata, sprawiło, że każda piosenka była zupełnie inna i świeciła swoim własnym blaskiem.
Tym razem z ogromną uwagą obserwowałam jak muzycy tworzyli na swoich instrumentach poszczególne dźwięki i jak wiele serca oraz duszy wkładali w każdy utwór. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie gitarzysta Grzegorz Palka, który w chwili, gdy wyszedł pierwszy raz na scenę wydawał się zupełnie nie pasować do tego świata. Jednak ten niepozorny muzyk swoją grą sprawił, że niejednokrotnie wpatrywałam się w gryf jego gitary i z zachwytem obserwowałam jak swobodnie przemieszczał się po dźwiękach wkładając w to całe swoje serce. Gratuluję talentu!
Podsumowując, koncert akustyczny Renaty Przemyk – Akustik Trio to przede wszystkim podróż po świecie dźwięków i metafor. Artystka doskonale oddaje nastrój i sens każdego swojego utworu, a przy tym wszystkim pozostaje skromną, naturalną i pełną pokory osobą. Człowiek idąc na koncert Renaty Przemyk wie, że odpocznie psychicznie, ale wie również, że artystka postawi w jego głowie setki nowych pytań o życie, uczucia, wiarę i wiele innych wartości, których w dzisiejszym świecie coraz mniej. Naprawdę warto choć raz wybrać się na jej koncert. Zwłaszcza w wersji akustycznej, gdzie nic nie zagłusza tekstów jej piosenek.
Niesamowicie skromny dyrygent – Ennio Morricone, dwie zupełnie różne, ale jakże temperamentne solistki – Susanna Rigacci i Dulce Pontes, utalentowana Czeska Narodowa Orkiestra Symfoniczna i robiący wrażenie chór, to w wielkim skrócie opis koncertu Ennio Morricone The 90th Celebration Concert.
ENNIO MORRICONE – KONCERT Z OKAZJI 90-TYCH URODZIN
Na mojej liście rzeczy, które chciałabym w życiu zrobić i zobaczyć znajdował się koncert maestra Ennio Morricone. Poprzednim razem, gdy był w Polsce, niestety nie udało się, ale teraz nie mogłam po prostu przegapić tej okazji. Ogarnęło mnie niezwykłe wzruszenie, gdy maestro wkroczył na scenę, a prawie dziesięciotysięczny tłum Tauron Areny w Krakowie powitał go owacjami na stojąco. Jak wielkim i utalentowanym trzeba być człowiekiem, by czegoś takiego doczekać…
Maestro Ennio Morricone przed rozpoczęciem koncertu zażyczył sobie, aby uczcić minutą ciszy pamięć o Pawle Adamowiczu. To naprawdę kojące, gdy człowiek tak znany w świecie i poważany solidaryzuje się z nami, Polakami. Zaraz po tym wybrzmiały pierwsze dźwięki orkiestry, a był to utwór z Les Intouchables. Koncert trwał niemalże trzy godziny, a po maestrze nie było kompletnie widać zmęczenia. Jestem zachwycona i jednocześnie wzruszona, że mogłam uczestniczyć w tak pięknym, muzycznym wydarzeniu. Ciężko byłoby wybrać tylko jeden utwór, który poruszył najbardziej moją duszę i serce, ale postanowiłam skupić się na tych, które wywołały we mnie największe emocje.
Ostinato Ricercare Per Un’ Imagine
Utwór dość spokojny, głównie smyczkowy, ale wprowadzający w bardzo melancholijny nastrój. W chwili, gdy człowiek przyzwyczaja się do sielankowej melodii, nagle wszystko zaczyna przyśpieszać i biec przed siebie, by za moment znowu zwolnić. Słuchacz ma wrażenie, że to już koniec utworu, a jednak niespodziewane wejście trąbki wszystko na nowo rozwija, a perkusja wybija rytm przez co melodia zyskuje nową energię. Rozpoczyna się istne szaleństwo i gonitwa za dźwiękami. Ciężko było usiedzieć na swoim miejscu. Zamykając oczy wyobrażałam sobie jak każdy instrument maluje własne ścieżki nut złożone tak naprawdę z tego samego motywu i nagle ta zabawa zostaje całkowicie wyciszona i następuje powrót do tego, co było na początku. Mogłam powrócić do spokojnej krainy melancholii i pozostać tam już do ostatnich taktów.
The Ecstasy Of Gold
Kolejny z utworów maestra, który niewątpliwie jest znany przez ludzi na całym świecie. Na scenie pojawiła się Susanna Rigacci, sopranistka, która od razu zawładnęła sceną. Jej wokalizy były mocne i rozwibrowane, ale osiągała je z pełną lekkością i gracją. Towarzyszył jej także genialny chór, który doskonale radził sobie z partyturą. Suzanna swoimi wysokimi wokalizami sprawiła, że miałam ciarki. Na długo to wykonanie pozostanie w mojej pamięci.
Abolisson
Całkowitym zaskoczeniem była dla mnie nowa (a jednak już nie tak nowa jak mi się wydawało) wersja utworu Abolisson. Nie wiem jak to się stało, że nie usłyszałam jej do tej pory. Muszę przyznać, że odświeżone Abolisson zyskało wiele. Przede wszystkim bije z niego niesamowita energia. Chór spisał się tu znakomicie, choć tak naprawdę nie jest to szczególnie skomplikowana linia melodyczna. Czuć było energię tych osób i zabawę dźwiękami. Największym jednak szaleństwem była dla mnie improwizująca Dulce Pontes. Już przy wcześniejszych utworach pokazała, że czuje muzykę całą sobą i jest niezwykle utalentowana. Jednak całkowicie mnie zauroczyła skalą głosu, którą ujawniła w Abolisson.
Warto było!
Zobaczyć maestro Ennio Morricono w takiej formie było czymś naprawdę niezwykłym dla mnie, ale usłyszeć na żywo jego kompozycje – spełnienie najskrytszych marzeń! O jego wielkości świadczą wszystkie owacje po każdym zakończonym utworze i wyjście trzy razy na bis. Patrząc na tego człowieka aż łezka kręciła się w oku – tak znany i poważany człowiek, a tyle w nim pokory i skromności. Jestem wdzięczna, że mogłam pojawić się na koncercie The 90th Celebration Concert.
Jedna z nielicznych kobiet należących do świata kompozytorów i dyrygentów. Kobieta o niezwykłej sile, charyzmie i energii. Czarodziejka tworząca za pomocą dźwięków swój własny świat. Dla mnie – niezwykle inspirująca postać.
Źródło: http://www.eimearnoonemusic.com/
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?
Zupełnie niespodziewanie. Wiedziałam, że 11. Festiwal Muzyki Filmowej będzie gościł kompozytorkę i dyrygentkę, ale za wiele na jej temat nie wiedziałam (prócz tego, że tworzyła muzykę do WarCrafta). Już w pierwszym dniu prób widziałam w Eímear Noone silną i ambitną kobietę. Z uwagą obserwowałam każdy jej ruch przy pulpicie. Stała przed ogromną orkiestrą i chórem, dyrygując pewnie i bardzo ekspresyjnie. Nie miała momentów zawahania, a każdy jej ruch był konkretny i przemyślany. Wyglądała naprawdę jak czarodziejka. Płynne ruchy całego ciała w rytm muzyki pozwalały orkiestrze i chórowi płynąć razem z nią przez świat muzyki.
źródło: http://www.eimearnoonemusic.com/
ZACZAROWANA
Podczas Video Games Music Gala niejednokrotnie czułam dreszcze na całym ciele i przeżywałam ogromne emocje, ale chyba nic tak mocno mnie nie poruszyło jak właśnie dwa utwory Eímear Noone. Pierwszym był „Malach”, za którym skrywa się niezwykle poruszająca historia, wobec której całość nabiera zupełnie innego sensu. Natomiast drugi utwór był światową premierą. A był to „Life Line”. Każdy dźwięk, każda nuta trafiała w najczulsze punkty mojej duszy. Do tego niezwykle trafne dobranie głosu Ani Karwan. Patrząc na to jak dyrygowała Eímear i słuchając każdego dźwięku, czułam się jakbym była w zupełnie innym świecie, w innym wymiarze. Zaczarowała mnie całkowicie.
TO MY, KOBIETY JESTEŚMY SILNE!
Zaraz po utworach Eímear rozpoczęła się przerwa. Kompozytorka udała się na ściankę, gdzie kilka osób zrobiło sobie z nią zdjęcie. Postanowiłam i ja. Podziękowałam jej za emocje i za to jak pięknie pokazuje swoją siłę – siłę kobiet. Ujęła mnie wtedy swoją nad wyraz skromną i sympatyczną odpowiedzią. Eímear to zdecydowanie pewna siebie i świadoma swojej wartości Artystka, która jednak potrafi zachować pokorę i nie wywyższa się nad nikim.
fot. Alicja Wróblewska
DZIEŃ PEŁEN NIESPODZIANEK
W mojej głowie po tym koncercie kiełkowało mnóstwo myśli. Jedną z nich było chęć odkrycia jak tworzy Eímear Noone . Zadawałam sobie pytanie: jak to się stało, że udało jej się wybić w tym brutalnym, męskim świecie. Zasypiałam z postawionym sobie pytaniem czy kiedyś uda mi się tego wszystkiego dowiedzieć. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Nazajutrz dostałam od losu szansę spędzenia kilku godzin z Eímear. Mam świadomość, że nie każdemu się to udaje i postanowiłam wykorzystać tę szansę i porozmawiać z nią jak najwięcej. Po tym wszystkim muszę przyznać, że ta kobieta imponuje pod wieloma względami. Patrząc na jej ciężkie życie, usłane problemami i cierpieniami, znajduje siłę, by z tym walczyć i tworzyć rzeczy naprawdę wielkie.
Fot. Aleksandra Ryś
NIESPODZIEWANE NATCHNIENIE
Przebywając wśród wielu różnych artystów zawsze zastanawiałam się czy tak naprawdę istnieje jakiś moment natchnienia. Sama taki miewałam tylko nocą lub w podróży, inspirowana dźwiękami ulubionej muzyki. Spędzenie trochę czasu z Eímear dało mi szansę ujrzeć prawdziwe, twórcze ożywienie. Wysiadłyśmy pod Wawelem, by przejść uliczką do jednej z restauracji, gdzie artyści mieli spożywać obiad.
Nagle spostrzegłam, że Eímear przysłuchuje się jadącej dorożce i miałam wrażenie, że naśladuje tętent koni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chwilę później szła przed siebie nie zważając na idących z naprzeciwka ludzi czy inne przeszkody. Szybko do niej dobiegłam by jakoś uchronić ją przed zderzeniem z czymkolwiek i gdy tylko jej dorównałam, zauważyłam, że trzyma w dłoniach małą karteczkę, na której szybko zapisuje nuty. Głowy nie dam czy było to odtworzenie odgłosu uderzających o ziemię kopyt koni, ale z pewnością doznała wtedy niesamowitego olśnienia. A ten jej niespodziewany przypływ weny zainspirowany odgłosami miasta był dla mnie czymś tak magicznym, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu. Może za jakiś czas będzie nam dane usłyszeć w nowym utworze Eímear zapis tego krakowskiego spaceru?
POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI
Po FMF ciężko było wrócić do codziennych obowiązków, ale muzyka z tego wydarzenia dodawała mi sił. Zapragnęłam dowiedzieć się więcej o wielu artystach, w tym właśnie o EímearNoone. Zaczęłam śledzić jej profile, jej stronę, przeczytałam różne wywiady, łącznie z tym polskim, który pojawił się w magazynie „Twój Styl”. Odkryłam wiele fascynujących informacji na jej temat i mogę dziś stwierdzić, że stała się dla mnie inspiracją. Jest przykładem kobiety, której życie nie było usłane płatkami róż, a i tak dzięki sile i ambicji potrafiła zajść tak wysoko i daleko.
Ta walka Eímear nadal trwa. Nie poddaje się i każdego dnia udowadnia, że kobiety też są stworzone do wielkich rzeczy. Oprócz tego jest artystką z krwi i kości, która żyje w swoim świecie, a widok artystki snującej kolejne wizje jest niesamowity i magiczny. To prawdziwa czarodziejka dźwięków i świata, który sama sobie kreuje. Niech będzie inspiracją nie tylko dla mnie, ale dla każdej kobiety, która utknęła w przekonaniu własnej słabości. EímearNoone to żywy przykład na to, że takie myślenie jest błędne.