Egzotyczna wyprawa w świat muzyki… Orientalne brzmienia, ornamentalny śpiew,  z jednej strony utwory porywające do śpiewu i tańca, a z drugiej – ballady okraszone czystymi dźwiękami i pięknym tekstem… Muzyka żydowska niewątpliwie ma swój urok i magię, a jeszcze więcej zyskała przy koncercie Justyny Steczkowskiej…
fot. Paweł Deska / Royal Concert

KONCERT JUSTYNY STECZKOWSKIEJ – ALKIMJA

Byłam pewna obaw, gdy w poniedziałek (6 marca) jechałam ponownie do Krakowa. Nagle z szalonego, dobrze wszystkim znanego repertuaru Beaty Kozidrak miałam pojechać na mniejszy koncert z muzyką skierowaną do wymagającego słuchacza. Wszak muzyka żydowska to dla nas coś obcego, co niekoniecznie przypadnie do gustu każdemu. Tak zjawiłam się przed godziną 19-stą w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, by wysłuchać koncertu Justyny Steczkowskiej związanego z obchodami 15-lecia płyty Alkimja.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
WIECZOROWĄ PORĄ

Gdy tylko wybiła godzina dziewiętnasta, salę okryła ciemność. Po chwili rozległy się pierwsze dźwięki cymbałów wprowadzone przez Martę Maślankę, które wyznaczyły słuchaczowi ścieżkę pełną tajemniczości i rozmaitych barw. Wejście Justyny Steczkowskiej na scenę zainicjowało gromkie brawa, by zaraz po tym muzycy rozpoczęli utwór „Świt, świt!„. Wokal artystki idealnie komponował się ze skrzypcami i przenosił widza w dalekie kraje, gdzie prości ludzie wstają o świcie ciesząc się nowym dniem. Koncert dopiero nabierał rozpędu, co widoczne było też u samej piosenkarki – widziałam jej ogromne skupienie. Już w tym pierwszym utworze usłyszałam w jej wokalu, typowe dla muzyki wschodniej, ozdobniki. Drugim utworem była już nieco żywsza piosenka „Ad-lo-jada„. Tym razem muzycy prócz grania dorzucili od siebie głos tworząc mały chór, który nadawał niezwyklej harmonii.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
DOBRZE ZNAŁAM DROGĘ?

Pierwsze takty nowego utworu i nie bardzo wiem, co teraz miało być. Jak tylko usłyszałam główny motyw „Austerii„, moją uwagę przykuły najbardziej bębny, na których grał Bogusz Wekka i akordeon wprowadzony przez Fabiana Włodarka. Publiczność dała się porwać klaszcząc do rytmu i śpiewając refren wraz z Justyną. Zaskoczenie nastąpiło jednak pod koniec piosenki, gdy muzyka zaczęła przyśpieszać, a artystka stanęła obok Krystyny Steczkowskiej i zaczęły prawdziwą bitwę na głosy śpiewając digi digi daj w naprawdę zawrotnym tempie. Niesamowite było to, że przy takiej szybkości obie były wstanie artykułować głoski bardzo dokładnie. Przez chwilę miałam wrażenie, że je rozerwie, a one ku mojemu zaskoczeniu, wciąż przyśpieszały. Szczerze? Nie nadążałam klaskać w rytm muzyki, a one dalej bawiły się dźwiękami. Ciężko opisać słowami tę nadzwyczajną bitwę, ale jeszcze trudniej wyłonić zwycięzcę, bo obie spisały się na medal.

Koncert Justyny Steczkowskiej - Alkimja„AKTOR WŁADCĄ JEST, A WIDZEM – KRÓL”

Nowy utwór, nowa energia i „Herszele Ostropoler” wystartował. Justyna przysiadła na chwilę opowiadając niezwykłą historię. Po raz kolejny Krystyna dopełniała drugim głosem główny wokal, tworząc jednolitą całość, którą ciężko byłoby rozerwać. Przy ostatniej zwrotce większość instrumentów się wyłączyła i została właściwie tylko perkusja, na której grał Grzegorz Daroń. To wyciszenie było na tyle istotne, że właściwie to tutaj padały najważniejsze słowa całego utworu. Justyna prowadząc praktycznie samotny wokal na słowach: Ostropoler artystą był szczęśliwym,/Bo zrozumiał sens najmniejszej z ról,/Że na świecie złym i niesprawiedliwym/Aktor władcą jest, a widzem – król!, nałożyła na siebie koronę, by po chwili złożyć ją na mojej głowie i zaśpiewać po raz drugi tę zwrotkę. Muzyka w tym momencie znów pojawiła się w całej sali, ale refren zabrzmiał zupełnie inaczej niż wcześniej, zwłaszcza, że po nim nastąpiła solowa partia trąbki, na której grał Przemek Sokół.

Po mocno zaakcentowanym finale poprzedniego utworu, nowy rozpoczął się bardzo spokojnie wprowadzając powoli różne instrumenty. Dominowały głównie skrzypce ukazując piękno wschodniej muzyki. „Mako-maszme-lon” to znów pełna pięknych, typowo żydowskich dźwięków melodia przyprószona niezwykle trudnym tekstem, któremu artystka podołała wymieniając w każdej zwrotce inne imiona. Na końcu znów nastąpiło przyśpieszenie, przy którym publiczność chętnie się udzieliła klaszcząc z całych sił.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
Z CZERNI W BIEL, Z BIELI W CZERWIEŃ

Kolejnym utworem było „Graj, klezmerska kapelo„, przy którym wstęp był nieco dłuższy niż w wersji studyjnej, ale jak się okazało – był świetnym rozwiązaniem dla artystki, by z czarnego kombinezonu przebrać się w białą suknię ślubną i wbiec boso na scenę prosto z głębi sali. Tak rozpoczęło się żydowskie wesele, przy którym Justyna została przybrana białym welonem, by zaraz go porzucić i zacząć biegać po scenie w rytm muzyki. W końcu wybiegła za kulisy pozostawiając na scenie muzyków i pozostałych artystów, którzy dopełniali obrazu swoją niezwykłą grą aktorską.

Scena znów pokryła się ciemnością i rozległy się ponownie dźwięki cymbałów, które zapowiedziały ujmujący utwór. Justyna stanęła na scenie w czerwonej sukni, trzymając w dłoniach bukiet czerwonych róż. Sposób, w jaki zaśpiewała „Kwiaty więdnące” mocno mnie zauroczył i siedziałam zupełnie nieruchomo. Najmocniejszym punktem tego utworu była końcówka, gdy z wnętrza artystki wydarło się poruszające Róża ma już czasu coraz mniej. Zaczęła rozpaczliwie rozrywać bukiet, by rozsypywać płatki róż po ziemi. Zrobiła to tak autentycznie, że miałam wrażenie, jakby rwała na strzępy swoje serce. Do tego jej przenikliwa wokaliza – jakże inna od tych, które dotąd słyszałam i zapach świeżych kwiatów, które spoczywały już na deskach sceny sprawiły, że ciężko było mi ukryć wzruszenie i przejęcie.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
DZIECIĘCA RADOŚĆ

Po krótkiej ciszy, moim uszom dała się słyszeć piękna partia solowa na gitarze wprowadzająca do utworu „Genesis„. Nigdy tak naprawdę nie miałam okazji usłyszeć jak gra Andrzej Paśkiewicz. Gdy tylko skończył, dołączyły cymbały, a zaraz po nich delikatny wokal Steczkowskiej, która opowiadała historię powstania świata. Przyznam szczerze, że ta aranżacja spodobała mi się bardziej niż wersja studyjna. Każdy instrument miał chwilę, gdy stawał się najważniejszy. Patrząc na Justynę w czasie, gdy nie śpiewała i kręciła się wkoło, poczułam się tak, jakbym była gdzieś daleko i oglądała niezwykły pokaz tańczącego derwisza. Robiła to z taką lekkością i z tak silnym poczuciem rytmu, że przyjemnie było na to patrzeć. Do tego skromna czarna sukienka i bose stopy dodawały jej uroku i wyglądała jak mała dziewczynka tańcząca na łące pełnej kwiatów. Chwilami zapominałam, że to polska artystka , która nie została wychowana w ogóle we wschodniej kulturze. Bawiła się muzyką tak, jak to potrafią tylko prości, nieoczekujący od życia wiele ludzie.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
CZARNE PIĘKNO

Nadszedł czas na utwór, który jakoś nigdy nie przyciągał mojej uwagi. Rozległy się pierwsze dźwięki piosenki „Morenica” i powoli czułam jak odpływam w magię dźwięków. Scena była przyciemniona, a sama artystka usiadła w tyle kołysząc się w rytm muzyki. Cymbały i gitara stworzyły tak niepowtarzalny klimat, że właściwie wokal wydawałby się zbędny. Jednak, gdy tylko Justyna zaczęła śpiewać wiedziałam, że śpiew doda jeszcze więcej uroku. Delikatnie prowadziła dźwięki przybliżając widzowi historię bohaterki. Szczerość, która biła od Justyny i jej emocjonalność potrafiły chwycić mocno za serce, a subtelne wokalizy wykonywane z tak osobliwą lekkością dopełniły tylko całości. Na koniec znów powrócono do instrumentów z początku, by w piękną ramę zamknąć utwór wraz z odejściem głównej bohaterki, przy której pojawił się czarny anioł. Publiczność w napięciu czekała aż znów rozbłysną światła, by nagrodzić artystów gromkimi brawami.

„MAGIA I NAUKA ZNACZĄ MNIEJ NIŻ SZTUKA”

Nagle coś zupełnie nowego, oprócz cymbałów słychać trąbkę, która buduje napięcie kolejnego utworu. „Wędrowni sztukmistrzowie” zostali przedstawieni nie tylko za pomocą muzyki i słów, ale także dzięki grze aktorskiej. Na scenie pojawili się: żongler, mim i szczudlarze, którzy mogli skraść uwagę widza, bo w końcu to na nich głównie opierał się ten utwór.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
ŚPIEWAJ, ŚPIEWAJ, ŚPIEWAJ…

Po uwadze skupionej na artystach, Justyna zaproponowała widzom wspólny śpiew. Piosenka „Śpiewaj Yidl mitn fidl” została uproszczona do słów Śpiewaj, śpiewaj, śpiewaj, co publiczności bardzo się spodobało i gdy tylko rozległy się pierwsze mocne i rytmiczne dźwięki perkusji cała sala oszalała klaszcząc i krzycząc „hej!”. W trakcie utworu nastąpił niewielki przerywnik, gdy Justyna improwizowała rzucając ludziom słodkie pieniążki. Po raz kolejny można było zaobserwować tak autentyczną i beztroską zabawę muzyką w wykonaniu artystki, która radośnie skakała i biegała po całej sali. Po tym niezwykle energicznym utworze pojawił się kolejny – „Bulbes„. Na scenę wkroczyli aktorzy z koszami pełnymi tytułowych ziemniaków. Publiczność wykazała się słuchem muzycznym i klaskała dokładnie w rytm muzyki, zmieniając tempo i częstotliwość klaśnięć. Wtedy pomyślałam sobie, że jednak wschodnia muzyka ma coś w sobie, co potrafi z ludzi wykrzesać energię i radość.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
„TWÓJ LUD TO MÓJ LUD, A TWÓJ BÓG TO MÓJ BÓG…”

Czasem zastanawiam się czy dzisiejsi wykonawcy są w stanie w swoich utworach zawrzeć jakiś przekaz. Coś, co sprawi, że człowiek mimowolnie się zastanowi. „Pieśń o Bet-Lechem” poprzedzona została krótkim wstępem artystki, która pragnęła podzielić się z widzem swoimi przemyśleniami. To jednak była tylko pierwsza litera postawiona przed widzem, by coś mu przekazać. Ciąg dalszy miał nastąpić już w piosence. To, co się działo we mnie, gdy pod koniec utworu na scenie pojawili się aktorzy w strojach odpowiadających różnym religiom było tak naprawdę nie do opisania. Na słowa Twój lud to mój lud… uklękli razem z Justyną i zaczęli wykonywać gesty adekwatne do modlitwy różnych wiar. Ciężko było odczytać wówczas myśli samej Justyny, ale emocje z jakimi śpiewała i wykonywała gesty były hipnotyzujące. Moment, w którym dla mnie nastąpiło emocjonalne apogeum to, gdy śpiewała te słowa w ciszy bez akompaniamentu żadnego instrumentu.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
GDY SCENA I WIDOWNIA TWORZĄ JEDNO

W kolejnym utworze „Wszyscy braćmi być powinni„, Teatr im. Juliusza Słowackiego stał się jednością. Justyna znów pokazała, że szczerze cieszy ją to, że może tam być, a ludzie po prostu oddawali jej tę energię z podwójną siłą. Chyba nic na koncertach nie cieszy bardziej niż widok radosnego artysty śpiewającego piosenkę wspólnie z publicznością. I tutaj utwierdziłam się w przekonaniu, że zaśpiewanie nawet zwykłego „o, jo, joj” w szybkim tempie stanowi wyzwanie, ale widzowie pomimo trudności nie poddawali się i wspólnie bawili się do ostatniego dźwięku piosenki. Zabawa przeciągnęła się do kolejnego utworu, którym była „Hava nagila” z cudownym wstępem Justyny. Do tej pory myślałam, że nie można już bardziej się cieszyć muzykowaniem i koncertowaniem, a jednak! To, co Justyna pokazała w ostatniej piosence w pełni mogłoby pokazać jak kocha ona to, co robi.

MARZENIOM TRZEBA POMAGAĆ

Owacjom nie było końca po tak magicznym koncercie, więc Justyna powróciła na scenę dosyć szybko. Postanowiła jednak odbiec trochę od tematu przewodniego koncertu. Miała niepowtarzalną okazję spełnić swoje wielkie marzenie. Pragnęła stanąć na deskach Teatru im. Juliusza Słowackiego jak niegdyś jej idolka i ogromna inspiracja – Ewa Demarczyk. Chcąc w jakiś sposób zaakcentować obecność tej niezwykłej polskiej artystki w jej życiu, wykonała „Grande Valse Brillante„. Słyszałam ten utwór w wykonaniu Justyny bardzo często, ale muszę przyznać, że takiego wykonania jeszcze nie miałam przyjemności poznać. Z pozoru stylistyka śpiewania i gesty te same, co na innych koncertach. Jednak przy niskich dźwiękach czułam jakąś magiczną głębię i pełnię tego brzmienia, co nadało wyrazistości i niepowtarzalności tej interpretacji. Do tego towarzyszące artystce emocje, których już pewnie nigdy nie uda się powtórzyć.

fot. Paweł Deska / Royal Concert
PIĘKNA JEST CHWILA

Koncert Justyny Steczkowskiej – „Alkimja” zaliczam do udanych, rewelacyjnych wręcz. Przygotowanie Justyny było perfekcyjne zarówno w warstwie tekstowej, jak i przede wszystkich wokalnej – bez problemów mknęła po dźwiękach bawiąc się ozdobnikami, wokalizami i wymawiając dokładnie wszystkie głoski. Do tego jej zespół, który dbał o każdą najkrótszą nutę i oddawał klimat iście wschodniej, żydowskiej muzyki. Na koniec aktorzy, którzy w większości utworów nie rozpraszali uwagi widza oraz światła, które doskonale oddawały nastrój danego utworu.

ZOBACZ TAKŻE:

 

⇒ JUSTYNA STECZKOWSKA

⇒ JOSE CARRERAS & JUSTYNA STECZKOWSKA
⇒ KONCERT MUZYKI FILMOWEJ W KATOWICACH CZ. 1
⇒ BIOGRAFIA PO ANGIELSKU

⇒ TERRA – TŁUMACZENIE PIOSENKI

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.