Skip to content
SOUL BETWEEN POEMS
SOUL BETWEEN POEMS

Dusza pomiędzy wierszami

  • STRONA GŁÓWNA
  • TWÓRCZOŚĆ
    • TŁUMACZENIA
      • „Child” – pierwsze „muzyczne” dziecko
      • Desire of Love – tekst
      • Terra – tłumaczenie piosenki
      • Biografia po angielsku
      • Konkurs na przekład piosenki filmowej
      • Streszczenie artykułu naukowego
    • WIERSZE
    • ZAPISKI CODZIENNOŚCI
    • Z ŻYĆKA BELFERKI
  • INSPIRACJE
    • ORIENT
    • CHÓR BEL CANTO
    • LUDZIE
      • KAROLINA KORWIN PIOTROWSKA
    • STAROŻYTNOŚĆ
    • MUZYKA
      • ARIANA GRANDE
      • BEATA KOZIDRAK
      • DEAD CAN DANCE
      • Diego Navarro
      • EÍMEAR NOONE
      • ENYA
      • HANS ZIMMER
      • JUSTYNA STECZKOWSKA
      • MARIAH CAREY
      • RENATA PRZEMYK
  • KULTURA
    • Koncerty
      • Młodzieżowa Orkiestra Symfoniczna
        • Koncert Muzyki Filmowej
        • Dni Ziemi Jordanowskiej – Koncert Muzyki Filmowej
        • KONCERT MUZYKI FILMOWEJ W SUCHEJ BESKIDZKIEJ
      • Koncerty – Akademia Chóralna
        • Koncerty Akademii Chóralnej
          • Rytmy Świata w Narodowym Forum Muzyki
          • Singing Europe 2016
      • Koncerty – Justyna Steczkowska
        • Koncert Justyny Steczkowskiej – ERA CZARODORO – WITCH TOUR
        • Jose Carreras & Justyna Steczkowska
        • Koncert Justyny Steczkowskiej – Alkimja
        • Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach – cz. 1
        • Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach – cz. 2
        • 2. Koncert Muzyki Filmowej w Katowicach
      • Lato z Radiem
        • Lato z Radiem – zespół Ira
        • Lato z Radiem – Varius Manx
      • Koncerty – Renata Przemyk
        • Renata Przemyk – Akustik Trio
        • Renata Przemyk – koncert Ya Hozna
      • Wild Hunt Live – Percival
      • Scena Perspektywa
        • Wszystko kwitnie – koncert wiosenny
      • Andrzej Krzywy z Zespołem
      • Beata. Exclusive TOUR
      • The World of Hans Zimmer
      • Koncert Ennio Morricone
    • Festiwal Muzyki Filmowej
      • 9. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • Cinematic Piano, Wars & Kaper, Dronsy
        • Gala Muzyki Filmowej: Animacje
        • Indiana Jones – film z muzyką na żywo
        • Master Classes: Sesja #21
        • Scoring4Polański
        • Video Game Show: Wiedźmin 3 Dziki Gon
      • 10. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • 10. FMF Gala Jubileuszowa
        • TITANIC Live in Concert
      • Gladiator Live in Concert
      • 11. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • Video Games Music Gala
      • 12. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
        • FMF Gala: The Glamorous Show
      • FMF ONLINE
      • Gladiator in Concert – Fimucité 2025
    • Teatr
      • CZTERY TAJEMNICE
      • CIOTKA KAROLA
      • PIĘKNA LUCYNDA
      • Lekarz mimo woli
      • Tramwaj zwany pożądaniem
  • PODRÓŻE
    • Bułgaria – pełna złocistego piasku
    • Grecja
      • Rodos – wyspa słońca
    • Hiszpania
      • Buñol – urokliwe miasteczko
      • Majorka – królowa Balearów
      • Wyspy Kanaryjskie
        • Fuerteventura – idylla dla zabieganych
          • Fuerteventura – Oasis Park
          • Fuerteventura – krótki poradnik
        • Lanzarote – księżycowa kraina
          • Lanzarote – krótki poradnik
        • Teneryfa – rajska wyspa
          • Santa Cruz de Tenerife
    • Indie – piękno ukryte w złożoności
      • Delhi – nieokiełznana stolica
    • Indonezja – czy to jawa czy balijski sen?
      • Jawa – kraina snu na jawie
    • Kanada
      • Ottawa – Kanada w pigułce
    • Korea Południowa
    • Polska
      • Toruń – pierniczkowe miasto
    • Portugalia
      • Lizbona – magiczne zakątki stolicy
  • JOGA
    • OFERTA
  • WYDARZENIA
  • O MNIE
  • KONTAKT
  • English
  • Polski

WIERSZE

Jesień – powrót do siebie

Posted on 2025-10-122025-10-12

Jesień – powrót do siebie

Widok z okna na jesienne drzewa w ciepłych barwach żółci i zieleni. Grafika promująca wpis blogowy „Jesień – powrót do siebie” z cyklu Twórcza sobota na blogu Soul Between Poems.

Z biegiem lat uczę się akceptować zmieniające się pory roku. Nie mamy wpływu na ich przemijalność i powtarzalność. Lato zawsze kochałam. Wiosna, zwłaszcza ta późniejsza, była czymś zjawiskowym. Zimą uwielbiałam obserwować spadające z nieba płatki śniegu, ale tylko w zaciszu mojego domu.

Z jesienią bywało różnie. Gdy była piękna i słoneczna – moje serce radowało się szmerem liści pod nogami. Jednak w te deszczowe i zimne dni, już niekoniecznie.


Nowy początek w rytmie jesieni

Los chciał, że właśnie jesienią przypadają moje urodziny i wtedy na nowo rozpoczynam pracę.
To taki mój osobisty początek roku.
W tym roku jest podobnie.

To, co nieco różni się od poprzednich lat, to niezwykły wysyp kreatywności — niczym grzybów po pełni w lesie (choć są grzybiarze, którzy z tą teorią pewnie by się pokłócili).


Zwolnić i oddychać mniej ekranem

W tym roku wyjątkowo potrzebuję zwolnić, ograniczyć bodźce, zwłaszcza czas przed ekranem telefonu. Każdy z nas wie, jakie to trudne i jak wielkimi niewolnikami dopaminy się staliśmy jako społeczeństwo. Sama łapię się na tym, że zerkam na telefon, gdy tylko jest w pobliżu.


Jesienny przegląd – troska o siebie

Jesień jest też dla mnie czasem na tzw. przegląd techniczny, czyli podstawowe wizyty lekarskie, u dentysty, badania.
Zwykle okazuje się, że nad czymś trzeba się dłużej zatrzymać i posprawdzać.
A z wiekiem tylko tego przybywa, niestety.


Małe rytuały codzienności

Dużo łatwiej mi teraz zaparzyć sobie gorącej herbaty z aromatycznymi przyprawami, usiąść pod kocem i chwycić za książkę.
Przez resztę roku zawsze jest coś innego do zrobienia.
W tym roku jeszcze bardziej chcę o to zadbać, by jednak oddać się lekturze papierowej książki, niż znowu usidlić się w technologii.

Mam w sobie również dużo wdzięczności za posiadanie psa — bo nawet, gdy bardzo mi się nie chce, a pogoda nie sprzyja, on zmusi mnie do wyjścia i zaczerpnięcia świeżego powietrza.

Lubię zapach spadających liści i ich szelest pod nogami. Wciąż wypatruję kasztanów i cieszę się jak dziecko, gdy jakiś okaz leży sobie w trawie.


Zatrzymać czas

Te wszystkie małe rytuały — poza domem i w domu — sprawiają, że czuję się po prostu przytulniej.
Czas magicznie zwalnia, a ja rozkoszuję się tymi momentami, gdy nie muszę znowu biec, szykować raportów czy poprawiać klasówek.
Dla mnie nawet ciasto zrobione jesienią pachnie zupełnie inaczej.


Gdy zapominam o sobie

A co, gdy zapominam o tych drobnych elementach i puszczam się w pościg jak inni ludzie?
Bywa, że mój organizm jest mądrzejszy ode mnie — i tak jak teraz, zmusza mnie chorobą do pozostania w łóżku, pod kocem i zresetowania zmysłów.


Powrót do siebie

Jesień co roku przypomina mi, że spokój nie jest dany raz na zawsze.
Trzeba do niego wracać — z czułością, z herbatą w dłoniach i z wdzięcznością za każdy oddech.


Jeśli ten tekst Cię poruszył — podziel się w komentarzu.

Udostępnij:

  • Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook

Euskadi – Kraj Basków

Posted on 2025-07-292025-07-29

Euskadi – kraj txakoli i cydrem płynący

Zielone oblicze Hiszpanii

Czy wiedzieliście, że istnieje taka część Hiszpanii (nie mam tu na myśli Wysp Kanaryjskich), gdzie jest bardzo zielono i górzyście? A co, jeśli dodam, że to mniej turystyczny obszar? Cały region wydaje się być wciąż bardzo dziewiczy. Soczysta zieleń roztacza się niemalże wszędzie i łączy się z błękitem nieba i Zatoką Baskijską. Temperatury są tutaj całkiem przyjemne, nawet gdy przekraczają 30 stopni. Euskadi to po baskijsku Kraj Basków. To w tym miejscu mogłam spędzić tydzień pełen zachwytów.

Oczami lokalsa

Do tej pory mało miałam możliwości, by pojawić się w jakimś miejscu i poznać je oczami lokalsa. Zazwyczaj poruszałam się według wskazówek z przewodników, internetowych poleceń lub tras zaplanowanych przez biuro podróży. Tym razem zamieszkałam w typowym baskijskim domu i mogłam obserwować życie z mniej turystycznej strony.

To, co urzekło mnie już właściwie w pierwszej chwili po opuszczeniu lotniska, to dwie rzeczy. Pierwsza – krajobraz bardzo przypominający moją małą ojczyznę, z tą jednak różnicą, że w oddali rozpościerał się ogromny akwen – Zatoka Baskijska. Druga – pierwszy „posiłek”, czyli zatrzymanie się w bardzo urokliwym miejscu (Galdames) na txakoli (białe wino produkowane lokalnie) i pintxos (baskijskie przekąski). Na pierwszy ogień dostałam kawałek chleba, a na nim oliwki, ostre papryczki i rybka nabite na wykałaczkę i to wszystko polane oliwą. Być może w pierwszej chwili czułam tylko moc papryczek, ale zaraz po tym w mojej buzi rozegrała się prawdziwa symfonia smaków. Proste, a tak intensywne. Niebo w gębie!

Nad brzegiem oceanu

Podczas mojego pobytu w Kraju Basków byłam nad wodą dwukrotnie. Pierwsze doświadczenie zdecydowanie wygrało. W regionie Zierbena znajdowała się plaża La Arena. Dojście do niej prowadzi przez obszar chroniony, co tylko dodaje magii temu miejscu. Wyobraź sobie, że stoisz przed zielonym pagórkiem, pełnym różnych kładek i przejść, by po wspięciu się na jego szczyt, ujrzeć rozległy ciemny piasek i wodę. Moje miejsce mocy – bez dwóch zdań!

Drugim miejscem była dzielnica Neguri w regionie Getxo – bardziej zatłoczona, może ze względu na porę dnia i pogodę. Promenada, kawiarenki, gwar – urokliwie, ale inaczej.

Bilbao – miasto światła, dźwięków i sztuki

Zdecydowanym highligthem tego wyjazdu było Bilbao – zarówno stare miasto, jak i jego nowoczesna część. Mogłam zobaczyć jak wyglądają imprezy wieczorne, gdzie stawianych jest kilka scen, w jednym rządku stoją budki z jedzeniem i piciem, a ludzie stoją w grupkach i cieszą się ze wspólnego czasu.

Innym razem sama wzięłam udział w koncercie jazzowym, który odbywał się przed wejściem do muzeum Guggenheima, w którym znajduje się hiszpańskie muzeum sztuki nowoczesnej. Budynek pięknie mieni się w promieniach słońca ze względu na materiał, z którego został wykonany (tytan i szkło). Dodatkowo, patrząc na niego od strony rzeki Nervion przypomina ogromny statek. To, co jeszcze zauroczyło mnie przy tym budynku to ogromny, trzynastometrowy szczeniak, który zrobiony jest z żywych kwiatów. Absolutnie cudowny widok!

W pamięć zapadł mi również taras w hotelu znajdującym się w pobliżu muzeum. To tam mogłam podziwiać przepiękny zachód słońca i miasto nocą. Zachwyciło mnie to ogromnie. To tam po raz pierwszy spróbowałam ginu z tonikiem i przepadłam. To jednak historia na zupełnie inne okoliczności. Od tej pory będę zawsze poszukiwać restauracji na wysokich piętrach i dachach.

Urok starych uliczek

Stare miasto również mnie urzekło. Przede wszystkim te wszystkie wybrukowane, wąskie uliczki z mnóstwem barów z pintxos. Wspaniałe budowle jak teatr, katedra, hala targowa czy dworzec kolejowy. Zaintrygowało mnie również wejście do metra, które znajdowało się np. pod muzeum archeologii. Miejscem, które zachwyciło mnie przepięknym, andaluzyjskim stylem była Cafe Iruna, jedna z najstarszych kawiarni, gdzie mogłam skosztować tzw. „wody Bilbao”, czyli cavy (wina musującego).

Miasteczka ukryte wśród zieleni

Ponadto odwiedziłam mnóstwo mniejszych malowniczych miasteczek i wiosek: Galdakao, Zalla, Balmaseda, Guenes, San Pedro, San Esteban i La Baluga. Wszędzie onieśmielała mnie obecność zielonych lasów, pól, górskich dolin, a także unikalna architektura – inna niż w Polsce i różna od typowo hiszpańskiej.

W każdym z tych miejsc mogłam spróbować nieco innego txakoli czy pintxos pod różną postacią. Smak świeżego pieczywa, oliwek, ryb i oliwy to zupełnie inny wymiar niż to, co jest dostępne w moim kraju. Moje podniebienie nie mogło wyjść z podziwu za każdym razem, gdy brałam do buzi kęs jakiegokolwiek jedzenia.

Zauroczona Euskadi

Podsumowując, Kraj Basków to zdecydowanie niedocenione miejsce. I może to dobrze. Mogłam zaszyć się w domu na uboczu, budzona jedynie dźwiękiem ptaków. Cudownie było spacerować spokojnymi, niezatłoczonymi uliczkami czy odwiedzać malutkie wioski. Jeszcze bardziej cieszyła mnie podróż przez smaki baskijskich przysmaków, win i cydrów.

Krajobraz zdecydowanie różni się od tego, który przychodzi nam na myśl, myśląc o Hiszpanii, ale zdecydowanie warto zobaczyć te dziewicze tereny. Być może jedynym minusem jaki pojawia się w mojej głowie jest obecność języka baskijskiego na każdym kroku. Dla kogoś kochającego języki tak jak ja, był to język nie do rozgryzienia. Przynajmniej na razie.

Udostępnij:

  • Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook

Santa Cruz de Tenerife

Posted on 2025-07-262025-07-29

Santa Cruz de Tenerife – stolica marzeń

Santa Cruz
Santa Cruz

Miasto, które łamie schematy

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie mogłabym mieszkać w dużym mieście. Mogę tam zajrzeć na dzień, może kilka, ale na pewno nie na dłużej. Czuję się zawsze przebodźcowana nadmiarem dźwięków, zapachów i przede wszystkim sklepów – z tymi wszystkimi kolorowymi wystawami, światłami i głośną muzyką. Irytuje mnie wszędobylski gwar: odgłosy samochodów, tramwajów, autobusów, a także dość częste wycie syren karetek, policji czy straży pożarnej.

Natrafiłam jednak na miejsce, które – mimo że jest dużym miastem, a właściwie nawet stolicą wyspy – wydaje się być jakby poza tymi wszystkimi typowo miejskimi cechami. Nie twierdzę, że żadna z tych rzeczy tu nie występuje. Jednak gubią się przy ogromie parków, obecności oceanu czy ulic wyłączonych z ruchu pojazdów. Mam tu na myśli Santa Cruz na Teneryfie.

Santa Cruz

Między oceanem a górami

Najbardziej urzekło mnie w tym mieście to, że łączy w sobie obecność oceanu i gór. Usiadłam sobie na ławeczce twarzą do oceanu, a po lewej stronie widziałam ogromną górską przestrzeń. Byłam w wielkim mieście, ale tego nie czułam – otaczał mnie szum fal, wiatr smagał włosy, a dookoła bujnie rosły rośliny.

Santa Cruz

Zielone enklawy w sercu miasta

Gdy na moment znudził mi się widok na ocean, poszłam głębiej w wielkomiejski szum. Dotarłam do ogromnego parku, gdzie znów mogłam zapomnieć o tym, że otoczony jest ruchliwymi drogami. Siadłam w cieniu palm i obserwowałam mnogość gatunków. Przymknęłam oczy i zachwycałam się słodkim zapachem plumerii, której kwiaty co jakiś czas opadały na chodnik.

Dookoła spacerowali ludzie w przeróżnym wieku. Wielu z nich chodziło z psami, które radośnie witały się z innymi czworonogami. Rozkoszowałam się tym wszystkim, gdy nagle podszedł do mnie uroczy starszy pan z labradorem. Chętnie urządziłam sobie z nim pogawędkę. Był ciekawy, skąd jestem, co robię w życiu i jak to się stało, że znalazłam się w tym miejscu.

Santa Cruz

Smaki Teneryfy

Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy zgłodniałam – ale nie z powodu braku restauracji, lecz ich nadmiaru. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by próbować kuchni z całego świata. Jednak wolałam udać się do malutkiej knajpki (tzw. tasca). Tam dostałam przepyszne ziemniaczki (papas arrugadas) z dwoma sosami (mojo rojo i mojo verde) lub grillowany ser kozi (queso asado). Właściwie nic więcej mi wtedy nie było potrzeba… chociaż sardynki też mają wybitne! Mam kilka miejsc, które zdecydowanie mogłabym polecić na obiad czy kolację.

Santa Cruz

Leche y leche – kawa z duszą

Tym razem niewiele brakowało, a wyjechałabym z Teneryfy, zapominając o najpyszniejszej kawie pod słońcem. O ironio, normalnie NIGDY nie słodzę kawy, ale wypicie słodkiej leche y leche to jest poezja! A miejsc, żeby się nią delektować, jest naprawdę mnóstwo. Dla mnie najlepiej było usiąść w kawiarni przy ogromnym parku – Parque García Sanabria.

Santa Cruz

Rooftopy, baseny i zachody słońca

Wieczorem (lub tuż przed zachodem słońca) warto wybrać się do jakiegoś baru z tarasem na dachu albo na wysokim piętrze. Można tam podziwiać zapierające dech widoki na całe miasto oraz otaczające je góry i ocean. Są też miejsca, gdzie można popływać w basenie ze szklanym dnem albo napić się drinka… w krokodylu lub żabie – zdecydowanie ciekawe doświadczenie!

Santa Cruz

Auditorio – serce miasta

Oczywiście miejscem, które zachwyciło mnie najbardziej i które właściwie było punktem głównym mojego pobytu w Santa Cruz tym razem, było Auditorio de Tenerife. Już z zewnątrz wprawiało mnie w zachwyt – a co dopiero w środku! Tam również można usiąść z widokiem na ocean i rozkoszować się trunkami w doborowym towarzystwie.

Miejsce, które koi

Santa Cruz

Te wszystkie miejsca sprawiły, że nie czułam się w ogóle przytłoczona wielkim miastem i miałam wiele możliwości ucieczki od nadmiernych bodźców. Nawet spacery po centrum wcale nie były takie złe. Gdybym musiała przenieść się z mojego małego miasteczka, Santa Cruz de Tenerife byłoby miejscem idealnym. Sam fakt, że pojawiłam się tam już drugi raz w życiu – z własnej, nieprzymuszonej woli – o czymś świadczy. Po prostu kocham to miasto, tak jak i samą Teneryfę!

Udostępnij:

  • Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook

Pisanie dla samego pisania – czy to ma sens?

Posted on 2025-06-072025-06-07

Pisanie dla samego pisania?
Czy tak się w ogóle da? Czy ma to jakikolwiek sens?

Zero-jedynkowe podejście do twórczości

Do tej pory zawsze podchodziłam do pisania zero-jedynkowo. Musiał być konkretny temat lub powód pisania. W przeciwnym razie nawet się za to nie zabierałam. Co tym zawiadywało? Z pewnością myśl, że MUSZĘ podzielić się czymś konkretnym. Przecież tyle jest wszystkiego dookoła, że komu chciałoby się czytać coś, co nie jest w obszarze zainteresowań?

Szufladkowanie i wewnętrzny krytyk

Do tego częste szufladkowanie się. Piszesz wiersze? Skup się tylko na tym. Nie próbuj innych form. Przeszłaś na pisanie o koncertach? Czas tylko na to. Wolisz już pisać o podróżach? Świetnie, ale nie próbuj wracać do wierszy i relacji z koncertów.
Brzmi okrutnie? Tak.
Umiałam to powstrzymać? Nie.
Dlatego z każdym wyczerpaniem danego tematu, milkłam na miesiąc, dwa, czasami i dłużej. Nie działo się wtedy nic, a ja staczałam się w dół, samobiczując siebie i swoje pisanie.

Przełamywanie starych przekonań

Człowiek ma jednak to szczęście, że przy odrobinie chęci może chcieć się rozwijać, zmieniać i walczyć z własnymi przekonaniami. Nie inaczej było w moim przypadku.
Od dziecka uwielbiałam tworzyć przeróżne teksty – o czym też już pisałam tutaj – więc dlaczego miałabym to porzucić? Bo MUSZĘ pisać o CZYMŚ?
Przecież ten tekst też jest o CZYMŚ!

Głos wewnętrzny też się liczy

Nie jest byle jaki i porusza kwestie, które tak często ignorujemy. Ignorujemy własne pasje, bo jeśli nie są realizowane na najwyższym poziomie, nie liczą się.
Na siłę zmuszamy się do pisania, choć tego w danej chwili nie czujemy.
Bywa też odwrotnie. Bardzo chcemy o czymś napisać, ale uważamy to za zbyt błahe i nieważne.

Pisanie bez celu też jest drogą

I próbując odpowiedzieć na moje początkowe pytania: tak, pisanie dla samego pisania ma sens i tak się da.
Oczywiście to już decyzja każdego indywidualnie – czy w to pójdzie, czy jednak nie.
Patrząc na to, co zmieniło się w mojej głowie, gdy pozwoliłam sobie nie wiedzieć, o czym chcę w danej chwili pisać i jak często, nagle okazało się, że przypływ pojawia się zdecydowanie częściej.

Przepływ jako forma obecności

Nie powstrzymuję się przed przelewaniem myśli na papier. Traktuję to jak rzekę, z nurtem której płyną moje uczucia, wrażenia, idee i chwile.
Czasem, gdy woda spływa z większego pagórka, można się pogubić i nie nadążyć za nimi, ale w końcu podłoże się wyrównuje i można przejrzeć się w czystych wodach moich słów.

Światło dla innych

Cel tego wszystkiego jest tylko jeden – wpłynąć do oceanu ludzkich serc i rozlać się jak najszerzej. Wymieszanie tych wód uspokoi fale codziennych wzlotów i upadków.
Dlatego w swoim pisaniu chcę być jak światło, które oświetla drogę tym, którzy się zagubili.
Pragnę pozostać jak najdłużej obecną i uważną na to, co płynie z potokiem moich słów.

Udostępnij:

  • Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook

Muzyka filmowa z mojej perspektywy…

Posted on 2025-06-042025-06-04

Post scriptum na początek

Post scriptum zwykle jest na końcu, ale pozwolę sobie umieścić je opacznie — na początku. Skoro będzie o muzyce filmowej, można sobie włączyć do czytania właśnie ją. Jeśli nie macie pomysłu, trochę „zaspoileruję” i podpowiem, że możecie włączyć sobie cały soundtrack do filmu „Pachnidło: historia mordercy”. Więcej, póki co, nie zdradzę, więc do sedna…

Nie o nauce, a o czuciu

Zakładam, że jakieś badania naukowe na temat wpływu muzyki filmowej na nas, ludzi, ktoś już poczynił. Zakładam również, że być może zostało to jakoś naukowo wyjaśnione. Może ktoś skupił się na tym, co dzieje się wtedy w naszym mózgu czy ciele. Natomiast to, o czym ja chcę napisać, bynajmniej nie będzie podparte nauką. Chcę skupić się całkowicie na odczuciach, jakie za tym idą. Pragnę przyjrzeć się emocjom i temu, jak potrafi zareagować ciało na różnego typu dźwięki albo ich połączenia.

Gdy tekst powstaje pod wpływem muzyki…

Co jest w tym wszystkim dla mnie najbardziej intrygujące? Chyba sam fakt, że siedzę w tym momencie ze słuchawkami na uszach i w tle leci muzyka filmowa. Dokładnie teraz jest to „El Cuco Suite” skomponowana przez Diega Navarro. Już o nim niejednokrotnie wspominałam i znalazło się dla niego miejsce w moich inspiracjach. Czemu akurat ten utwór? Może kiedyś do tego wrócę. Może w jakimś innym wpisie. To piękna historia i na pewno zasługuje na osobne miejsce.

Muzyczna wrażliwość od dzieciństwa

Od dzieciństwa czułam, jak poruszają mną różne melodie. Odczuwałam to poprzez emocje, ale też ciało. Potrafiłam się wzruszyć do tego stopnia, że miałam łzy w oczach. Zdarzało się, że czułam przyjemne dreszcze przebiegające po ciele. Niekiedy budowało się też napięcie w środku. Od zawsze moim bodźcem wywołującym te rozmaite uczucia były głównie skrzypce, fortepian lub chór. Połączenie tych trzech elementów bywało czymś naprawdę nie do opisania dla mojej wrażliwości.

Pierwsze spotkanie z muzyką filmową

Będąc na studiach, mogłam zdecydowanie świadomiej wybierać muzykę, która mnie przyciąga. Tu przypomina mi się zawsze moment, gdy wraz z przyjaciółką (a właściwie to za jej namową) poszłam na projekcję filmu „Pachnidło: historia mordercy” z muzyką na żywo. Było to jeszcze w Hali Ocynowni, która dodawała klimatu wszystkim koncertom w ramach Festiwalu Muzyki Filmowej. Przepadłam na wieki…

Dreszcze, zachwyt i…„Streets of Paris”

Czy ja właśnie w tej chwili włączyłam sobie soundtrack do tego filmu? Możecie się domyślić odpowiedzi. W słuchawkach wybrzmiewa „Streets of Paris”, a ja na moment się zatrzymałam, bo znów poczułam przyjemne dreszcze przechodzące mnie od stóp do głów. Uwielbiam to uczucie. Nie wiem, czy każdy człowiek w ten sam sposób odczuwa takie rzeczy, ale jeśli nie, to jest mi po prostu przykro. Mam tylko nadzieję, że są wówczas inne rzeczy, które wprawiają w taki sam zachwyt i rozbudzają ten sam rodzaj euforii.

Głos, który przenika duszę

Uświadamiam sobie podczas słuchania „Meeting Laura”, że ludzki głos, zwłaszcza ten operowy, również potrafi mnie poruszyć w nieopisywalny sposób. I co właściwie sprawia, że muzyka filmowa stała się niejako esencją mojego życia? Zdecydowanie moja wrażliwość na dźwięki i dusza artysty. Tak, mogę to dziś już otwarcie przyznać. Jest we mnie cząstka twórcy…

Wyparcie i powrót

Owszem, był czas, że próbowałam to zablokować, porzucić, wyprzeć się tego. Czy było warto? Już dziś wiem, że nie. Moje życie miało wtedy w sobie pustkę, której nie mogłam wypełnić niczym innym. Czułam, że staję się niejako ignorantką pozbawioną emocji i uczuć. Nie miałam w sobie weny i nie tworzyłam niczego. Nie umiałam długo tkwić w takim stanie. To mnie zżerało od środka. Dusiłam się. Potem — jedno zdarzenie, gdy na nowo zbliżyłam się do muzyki filmowej, i znowu czas przerwy.

Nowa forma powrotu

Niedawno powróciłam do niej w nieco innej formie — poprzez muzykę z filmów Bollywood — by teraz, przy okazji kolejnej edycji FMF, zawitać do tego świata na nowo. Czuję, jak serce bije mi w rytm „Grenouille’s Childhood”. Muzyka jest we mnie i wpływa nawet na to, o czym teraz piszę. Każdy kolejny utwór zmienia nieco to, o czym myślę. Pewnie będzie to odczuwalne, gdy na nowo odczytam całość.

O emocjach, nie o mechanizmach

I tak — nie wiem do końca, w jaki sposób muzyka filmowa wpływa na procesy zachodzące w organizmie i skąd te wszystkie reakcje, ale nie potrzebuję tego rozumieć. O tym jest dla mnie muzyka, a w szczególności ta filmowa — o zwyczajnym czuciu. O emocjach, porywach serca, o duszy i tym, co tkwi czasem na jej dnie. Muzyka filmowa przepływa przez ciało falami i potrafi wprawić w trans albo przenieść w zupełnie inną galaktykę. To jest w niej najpiękniejsze!

Czuć muzykę całym sobą

Podczas tegorocznego FMF miałam okazję porozmawiać z moim serdecznym przyjacielem o tym, jak cudownie jest obserwować osoby, które czują muzykę całym sobą. Wzięliśmy tu za przykład Diega Navarro jako dyrygenta, a ja dodatkowo w głowie miałam jeszcze koncert Aleksandra Dębicza. O ile więcej magii jest w patrzeniu na człowieka, który żyje muzyką, którą w danej chwili tworzy. Co jeszcze bardziej niezwykłe — wystarczy przymknąć oczy i to po prostu poczuć. Wierzcie mi lub nie, ale wtedy otoczenie też zauważy waszą kontemplację muzyki i okaże się, że ten widok również robi wrażenie. Zakładam jednak, że pewnie nie każdy jest w stanie to poczuć i znów — jest mi przykro z tego powodu.

Zamknięcie w dźwięku

Właściwie nie wiem, na ile ten tekst jest spójny, bo powstaje pod wpływem chwili i muzyki filmowej w tle, która zmienia się jak kadry filmu. Z doświadczenia wiem, że taki tekst lepiej się odczuwa, gdy podąża się za tymi utworami. Może niejako da się wtedy poczuć moją duszę, którą ukryłam w tych słowach? W tle leci „Awaiting Execution” i sama czuję, jak z każdym dźwiękiem rośnie we mnie napięcie. Smyczki przyprawiają o zawrót głowy i… nie wiem już, co chciałam napisać.
I tak to tu zostawię…

Udostępnij:

  • Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
Older Posts

WIERSZE

Copyright © 2025 Paulina Merz. All rights reserved.