Niezwykle charyzmatyczny dyrygent stojący za pulpitem i wymachujący ekspresyjnie batutą. Niesamowity kompozytor zarówno muzyki do filmów animowanych, jak i poważnych, wzruszających dramatów. Prywatnie pełen optymizmu i pozytywnej energii człowiek.
Zdjęcie pochodzi z mojego prywatnego archiwum (FMF 2017)
Nie znam drugiego takiego dyrygenta
Od dawna uwielbiam obserwować przeróżnych dyrygentów czy to podczas moich chórowych przygód, Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie czy innych koncertów, w których bierze udział orkiestra i/lub chór. Za każdym razem zwracałam szczególną uwagę na dyrygenta, na jego ruchy, mimikę, prowadzenie orkiestry czy chóru.
Podczas 7. Festiwalu Muzyki Filmowej (notabene mój pierwszy festiwal w roli wolontariuszki) miałam możliwość przyjrzeć się właśnie Diego Navarro. To, co ten człowiek wyprawia za pulpitem to jest magia. Ma w sobie mnóstwo ekspresji i energii – tańczy całym ciałem, mimo że stoi w miejscu. Płynie wraz z dźwiękami i niejednokrotnie sobie nuci partie chóru. Żyje muzyką całym sobą i widać emocje wymalowane na jego twarzy. Na próbach jest bardzo skupiony i ćwiczy wytrwale do osiągnięcia zamierzonego celu.
Diego jest po prostu stworzony do bycia dyrygentem! Z przyjemnością obserwuję jego poczynania na scenie podczas prób i koncertów. Nie ma drugiej tak energicznej i żyjącej muzyką osoby! No może jeszcze czarodziejka Eimear Noone.
Diego Navarro już od dziecka interesował się komponowaniem. W wieku 13 lat po raz pierwszy jego kompozycja ujrzała światło dzienne na jednym z koncertów.
Obecnie, Diego jest jednym z głównych kompozytorów muzyki filmowej w Hiszpanii. Z początku ciężko było mi w ogóle dotrzeć do jego kompozycji, ale dzięki platformom takim jak Spotify staje się to możliwe. Słysząc jego dzieła ciężko nie oprzeć mi się wrażeniu, że zawiera on tam wpływy wszystkich jego idoli ze świata muzyki filmowej, ale przede wszystkim „czuć” w nich jego duszę i wrażliwość.
Pozytywny człowiek
A jaki jest Diego Navarro prywatnie, gdy nie stoi na scenie i nie musi skupiać się na partyturze? Uosobienie pozytywnej energii, uśmiechu i radosnej spontaniczności. W jego żyłach płynie typowa mentalność krajów południa – nie chodzi naburmuszony i nie narzeka na wszystko dookoła. Zamiast tego zaraża uśmiechem, zagaduje, woli posiedzieć na luzie w jakimś pubie niż szwendać się po oficjalnych bankietach.
Zdjęcie pochodzi z mojego prywatnego archiwum (FMF 2019)
Diego to zupełnie normalny człowiek, z którym chce się przebywać, bo zawsze pomoże, obdarzy uśmiechem, zagada, okaże ogromną wdzięczność za nawet najdrobniejszą pomoc i nie pokaże, że jest lepszy, mądrzejszy czy fajniejszy. Godzinami może opowiadać o Teneryfie, z której pochodzi, o muzyce filmowej i całym tym festiwalowym świecie.
Wszystkie powyższe słowa tak naprawdę już wyjaśniają to, dlaczego Diego Navarro jest dla mnie inspirującą postacią. Podsumuję to jednak. Od roku 2016, gdy po raz pierwszy zobaczyłam i poznałam Diego czułam niezwykle pozytywne wibracje bijące od niego. Pokazuje mi magiczny świat muzyki, który nie musi być wyrażany tylko dźwiękiem. Wydobywa z siebie emocje, które mogę przeżywać razem z nim. Ponadto to bardzo sympatyczny i życzliwy człowiek, który wszystkich traktuje równo. Wystarczy jego uśmiech, by nagle samemu się uśmiechnąć.
Uwielbiam go za to, że jest taki prostolinijny! Zawsze czekam na choćby najkrótsze spotkanie z nim, bo ilość pozytywnej energii jaką w sobie ma zaraża ogromnie i przez chwilę można zapomnieć o problemach, zmartwieniach i troskach.
Czy ktoś się kiedykolwiek spodziewał, że tak ogromny festiwal zostanie przeniesiony w wirtualny świat? Z pewnością nie. A jednak okazało się, że w naszych dziwnych czasach wszystko jest możliwe. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie musiał się odbyć!
Q&A
Seria krótkich wywiadów z FMF była ciekawym połączeniem tego, co było z tym, co będzie. Przeszłość, czyli wspominanie koncertów, które już za nami. Przyszłość, czyli koncerty, które były gotowe już na ten rok, ale przez „siłę wyższą” musimy zaczekać do przyszłego roku). Każdy z zaproszonych gości miał chwilę, by powspominać FMF i wydarzenia z jego udziałem. Niektórzy mogli też podzielić się tym, co będzie nas czekało przy kolejnej edycji.
Bardzo ciekawie było posłuchać Alka Dębicza i prezenterkę RMF Classic – Jadwigę Polus jak wspominają ubiegłe koncerty. Rozprawiali również o koncercie z cyklu Cinema Chorale, który odbędzie się za rok. Aleksander Dębicz przybliżył nam jak to było przerobić partię chóru na pianino i saksofon. A były to m.in. utwory np. z InterstellarHansa Zimmera).
Live from Studio to cykl kilkunastominutowych nagrań ze studia zapowiadających w pigułce to, co wydarzy się za rok. Obejrzałam wszystkie filmy z tego cyklu i naprawdę nie mogę się doczekać przyszłego roku, by usłyszeć to wszystko na żywo.
Muszę przyznać, że chyba największe wrażenie wywarł na mnie utwór z filmuUkryta gra z ogromną orkiestrą Łukasza Targosza. Świadomość tak wielkiego przedsięwzięcia w wersji online i ilości zaangażowanych w to ludzi napawa mnie dumą. Polacy to jednak potrafią robić rzeczy wielkie.
Z tego miejsca muszę ogromnie pogratulować Ani Karwan. Obserwuję ją już od 2018 roku – to tam po raz pierwszy usłyszałam ją na żywo podczas gali Video Games. Zachwyciła mnie jej nietypowa, idealnie pasująca do świata filmu i gier barwa głosu. Dla mnie to kobieta z głosem bardzo światowym. Przy tym ma niesamowicie wrażliwe serce, nie tylko na muzykę, ale i innych ludzi.
Koncert, na którym bardzo chciałam być, ale nie mogłam. W tym roku na nieszczęście i szczęście pojawił się online. Zasiadłam wieczorem przy laptopie i zaczęłam wsłuchiwać się w niesamowite chóralne aranżacje. Sama jestem chórzystką (Chór Bel Canto), co prawda amatorką, ale wiem co to znaczy śpiewać w wielogłosie. Tym bardziej, że tutaj często były to bardzo trudne partie.
Podczas tego koncertu moją uwagę przykuły dwa utwory – pierwszym z nich było Angele Dei z filmu Misja. Nie jest to chyba zaskoczeniem, jeśli jest się fanem muzyki Ennio Morricone (koncert Ennio Morricone). Natomiast ogromne wzruszenie i dreszcze na całym ciele wywołał we mnie utwór Agnus Dei z filmu Szkarłatna litera.
Wykonanie Chóru Pro Musica Mundi tak mną poruszyło, że dość długo po koncercie nie umiałam się otrząsnąć. Będąc sopranem nie mogłabym nie podziwiać niesamowitego lekkiego śpiewu tego wysokiego żeńskiego głosu. Nie było wykrzycznaje frazy czy siłowania się z wysokimi dźwiękami – delikatne muśnięcia wzbudzające jeszcze większą ilość dreszczy. Pro Musica Mundi – jesteście dla mnie mistrzami
To jest chyba jedyny koncert, którego nie mogę przeboleć. Oczywiście nie mogę przeboleć tego, że na nim nie byłam. Jestem ogromnie wdzięczna osobom przygotowującym FMF Online, że dały mi możliwość usłyszenia go chociaż w wersji online. Ale do sedna, bo mam tu trochę więcej do powiedzenia.
Już pierwsza ogromna ekscytacja nastąpiła przy muzyce Bartosza Chajdeckiego. Niech mi nikt nie mówi, że nasi polscy kompozytorzy są w czymś gorsi od tych światowych. Wejście Tiny Guo z solową partią na wiolonczeli – obłęd! To trzeba usłyszeć, bo opisać słowami się nie da.
KU PAMIĘCI DANIELA LICHTA
Kolejnym zaskoczeniem był motyw z Dextera z autorem muzyki w roli głównej. Daniel Licht oraz Norman Kim zagrali na dosłownie wszystkim tworząc przy tym niezwykłe show i ciekawe współbrzmienie z orkiestrą. Tak wielka szkoda, że już nigdy nie będzie nam dane zobaczyć czegoś podobnego w wykonaniu Lichta.
IM BLIŻEJ FINAŁU, TYM WIĘKSZE EMOCJE…
Nieziemskim wykonaniem była suita z Watahy stworzona przez Łukasza Targosza. To jest dopiero kraina rozkoszy dźwiękami – nic dziwnego, że zdobył w tym roku nagrodę publiczności. Łukasz tworzy na naprawdę światowym poziomie. Dodanie do tej aranżacji Tiny Guo na wiolonczeli i wokalu Ani Karwan powoduje, że nagle cię nie ma człowieku. Znikasz w przestworzach czując jak twoje ciało poddaje się mimowolnie każdemu dźwiękowi. Rewelacja!
Przyznaję się, że ścieżka dźwiękowa z serialu The Dovekeepers, jak i sam serial nie były mi w ogóle znane. Jednak to, co wydarzyło się w Tauron Arenie z niesamowitą solistką Sarą Andon to magia w czystej postaci. Solo na flecie tak pięknie okrasiło utwór napisany przez Jeffa Beala. Po raz kolejny miałam dreszcze na całym ciele i ogarnęło mnie wielkie wzruszenie. Sam kompozytor zadyrygował tym utworem.
OD TEGO MOMENTU NIE MOGŁAM SIĘ JUŻ POZBIERAĆ…
Prawie na sam koniec, kiedy emocje we mnie już wrzały, na scenie pojawił się Trevor Morris, a wraz z nim Einar Selvik z suitą z Wikingów. Ciężko mi ocenić czy znalazłam się wtedy w niebie, na innej planecie, w odległej przeszłości czy jeszcze jakiejś innej krainie. Z każdą kolejną minutą koncertu pozostawałam w tak ogromnym zachwycie, że brakowało mi słów. Do tego dorzucili jeszcze solo na wiolonczeli Tiny Guo i ciężko było się pozbierać.
A to jeszcze nie koniec! Wielki finał musiał być z przytupem. Suita z Gry o tron w kompozycji Ramina Djawadi. Genialne solo Tiny Guo, a następnie mocne brzmienie orkiestry Sinfonietty Cracovii i Chóru Polskiego Radia pięknie zwieńczyły cały koncert. Coś pięknego i nieziemskiego, a do tego widok dyrygenta – Diego Navarro. Żył każdym najmniejszym drgnieniem i płynął wraz z muzyką podśpiewując sobie partie chóru.
Dla mnie nie ma bardziej magicznych chwil niż zatapianie się całym sobą w dźwiękach wychodzących daleko poza realny świat. Za to kocham muzykę filmową i za to pokochałam Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. To nieustająca dawka wzruszeń, ekscytacji, dreszczy i zachwytu nad tym jak pięknie i z całego serca można muzykować. Tacy są właśnie Artyści na Festiwalu Muzyki Filmowej.
Tego podczas Festiwalu Muzyki Filmowejw Krakowie jeszcze nie było! Muzyka filmowa z największych hollywoodzkich produkcji, polscy wokaliści, tancerze oraz efekty pirotechniczne. Tak wyglądała niedzielna FMF Gala: The Glamorous Show.
Być może nie każdy fan muzyki filmowej odnalazł się podczas tego wielkiego i wystrzałowego wydarzenia. Z pewnością nie każdemu pasowała przewaga śpiewanych piosenek i większe nastawienie na show. Muszę jednak przyznać, że zorganizowanie tak wielkiego eventu, o tak szerokim zasięgu, musiało być nie lada wyzwaniem dlaKrakowskiego Biura Festiwalowego.
Różnorodność
Ja jednak jestem pod ogromnym wrażeniem tej gali, ponieważ muzyka musicalowa jest mi równie bliska, co muzyka filmowa. Zachwycały i wzruszały zarówno suity z głównymi motywami z filmów, takich jak: To właśnie miłość, Romeo i Julia oraz Wielki Gatsby, a także piękne, emocjonalne piosenki z Moulin Rouge czy pozostałych superprodukcji.
Popularność vs talent
Na pewno na ogromne pochwały ode mnie zasługuje Barbara Kurdej-Szatan. Do tej pory kojarzyła mi się z osobą, która gra, śpiewa, jest dosłownie wszędzie, nawet w mojej lodówce, ale tak naprawdę w niczym nie jest dobra. Myliłam się. Być może ten „wielki”, polski szołbiznes wciąga ją w masówkę, której tak okrutnie nie lubię.
Natomiast muszę przyznać, że wykonanie Basi – One Day I’ll Fly away oraz Everybody’s Free przyprawiło mnie o dreszcze. Słyszałam te wykonania kilkukrotnie podczas prób i za każdym razem przykładała się tak samo. Nie olewała żadnego wykonania. Siła jej głosu, lekka chrypka i niesamowita skala robi wrażenie. To był naprawdę genialny występ!
Genialna artystka musicalowa
Na kolejne wyróżnienie na pewno zasługuje Natasza Urbańska. Dwa lata temu nie do końca mnie kupiła (10. FMF Gala Jubileuszowa), ale teraz już wiem, że była to kwestia repertuaru. Tym razem Natasza zaśpiewała m.in. Sparkling Diamonds, w którym wypadła po prostu fenomenalnie. Do tego pokazała się jeszcze od strony taneczno-aktorskiej, co sprawiło, że zyskała moją sympatię.
Oryginał czy wersja koncertowa?
Co do wykonania El Tango de Roxanne mam mieszane uczucia. Uwielbiam ten kawałek i dla mnie wersja oryginalna ze śpiewem Jacka Komana pozostanie numerem jeden na zawsze! Zapowiadało się, że Igor Walaszek wypadnie równie dobrze, ale jednak czegoś mi zabrakło. Natomiast uważam, że to, co w tym utworze zaprezentował Jakub Wocial było genialne! Artysta ma ogromną skalę głosu i nawet w górnych rejestrach brzmi mocno i rzadko przechodzi w falset, jeśli w ogóle. Przy tej piosence na uwagę zasługuje też wspaniała choreografia, którą wymyślił znakomity tancerz i choreograf Santiago Bello.
Dwa oblicza jednej artystki
O ile Natalia Nykiel wcześniej mnie zbytnio nie zachwycała, tak podczas tego koncertu dała z siebie wszystko. Nie mogę jej zarzucić braku głosu, bo ten głos ma i to całkiem interesujący. Jednak do tej pory nie pasował mi do jej repertuaru. Natomiast podczas gali dostała niezwykle energetyzujący utwór A Little Party Never Killed Nobody, który do dziś plącze się po mojej głowie, a także Young and Beautiful, które było zupełnym przeciwieństwem. Dla mnie w obu utworach spisała się na medal i pokazała, że ma kawał głosu, a także świetnie zna teksty i wie o czym śpiewa.
Craig Armstrong we własnej osobie
Spełnieniem moich marzeń było zobaczenie i usłyszenie samego Craiga Armstronga w swoich kompozycjach. Suity z To właśnie miłość i Romeo i Julii mocno mnie wzruszyły i doprowadziły do łez. Do tego świadomość, że przy fortepianie siedzi sam kompozytor przyprawiała o dreszcze. Zdecydowanie za mało było takich utworów podczas całego koncertu, ale ważne, że w ogóle się znalazły i potrafiły naprawdę poruszyć.
Wielki finał
Taką wisienką na torcie było z pewnością wykonanie Crazy in Love przez Natalię Nykiel, Nataszę Urbańską, Barbarę Kurdej-Szatan, Marię Sadowską,Igora Walaszka oraz Jakuba Wociala. Przyznaję zupełnie, że podczas prób byłam pełna obaw. Z początku szybkie tempo sprawiało nie lada wyzwanie wszystkim wykonawcom. Jednak po kilku próbach było już tylko lepiej. Podobało mi się, że aranż (Jan Stokłosa), był nieco inny od oryginału i śpiew również był momentami improwizowany. Dziewczyny dały tu dużo pozytywnej energii i naprawdę podziwiam, że poradziły sobie z tekstem i tempem (było zawrotne). Dzięki temu utwór nie stracił na wartości, a tekst był zrozumiały.
Znana na całym świecie muzyka, niesamowite wizualizacje, fragmenty popularnych filmów, innowacyjna konferansjerka, nieprawdopodobnie utalentowani soliści, niezwykle żywa orkiestra i robiący wrażenie chór, to w kilku słowach opis uczty muzycznej, którą przygotował dla nas Hans Zimmer.
Hans Zimmer znany jest z tego, że lubi zaskakiwać publiczność i zawsze mu się to udaje. Z jednej strony wiedziałam, że koncert zacznie się od jakiegoś intra, ale co tym razem miałam usłyszeć? Pierwszy dźwięk kotłów i bębnów, któremu towarzyszył błysk świateł sprawiły, że mnie całkowicie zamurowało. Siedziałam w bezruchu zapominając o tym, że należy oddychać. Po kilku takich uderzeniach włączyły się smyczki i inne instrumenty, które budowały napięcie. Motyw z Mrocznego Rycerza przejawił się w nowej odsłonie – inne instrumenty były eksponowane niż w oryginalnym soundtracku. Do tego gra świateł, która również budziła zaciekawienie. Naprawdę nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam tak mocne dreszcze jak na tym właśnie utworze. Dźwięki rozlewały się po całym moim ciele i wibrowały razem z nim. Pod koniec, gdy już natężenie muzyki i świateł było bardzo intensywne, na ekranie pojawił się znak batmana, a w nim rozlewał się pomału tytuł koncertu. W końcu ostatni błysk i ostatnie dźwięki, a na wielkim telebimie wszyscy ujrzeli ogromny napis The World of Hans Zimmer.
Gdybym miała zdecydować „tu i teraz”, który utwór był dla mnie najlepszy podczas tego koncertu, z pewnością odpowiedź brzmiałaby: „Nie wiem”. Hans Zimmer dobrał tak starannie wszystkie soundtracki, że praktycznie każdy czymś zachwycał. Pokazał jak ogromne są jego możliwości kompozytorskie, gdyby ktoś o tym jeszcze nie wiedział. Wybrał utwory mroczne i pełne mocnych, ostrych brzmień, jak choćby z filmów Mroczny Rycerz czy Wyścig, by za chwilę uraczyć nas balladami i melancholijnymi dźwiękami z filmów takich jak Holiday, Hannibal,Pearl Harbor czy Mission: Impossible II. Przeplótł to z tajemniczą, iście sakralną i wypełnioną po brzegi chórem i solistką suitą z Kodu da Vinci. Sięgnął również po kawałki swojej twórczości pochodzące z bajek, takich jak Madagaskar, Mustang z Dzikiej Doliny,Kung Fu Panda czy wzruszająca suita z Króla Lwa. W końcu był czas też na nieco inne brzmienia z filmów jak Gladiator, Incepcja czy Piraci z Karaibów. Podczas tego koncertu każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Co więcej, każdy mógł podróżować pomiędzy rozmaitymi emocjami nie zatrzymując się nigdzie na dłużej.
Spośród tych wszystkich genialnych utworów, postanowiłam wybrać kilka, które w jakiś szczególny sposób dały mi się odczuć i pozostały na dłużej w mojej głowie. Pierwszym z nich był wspomniany już na samym początku motyw z Mrocznego Rycerza. Poniżej opiszę pozostałe utwory, które mocno mną wstrząsnęły – w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Jak już wspomniałam, Hans Zimmer zadbał o różnorodność. Suita z Kodu da Vincibyła na to niezbitym dowodem. Przyznam szczerze, że bardzo rzadko słuchałam tego soundtracku, bo nawet z filmem było mi jeszcze nie po drodze. Już sam początek, w którym słychać tylko solistkę i chór wywoływał dreszcze. Do tego jeszcze tajemnicza, sakralna wizualizacja, która pozwalała zapomnieć, że wcale nie byliśmy w żadnym obiekcie sakralnym, tylko na wielkiej arenie. Partia chórowa i smyczki w tej suicie naprawdę zachwycały i przenosiły w inny wymiar.
SUITA Z KRÓLA LWA
Należę do pokolenia, które wychowało się głównie na bajkach Disneya. Niezależnie od tego ile mam lat, zawsze wzrusza mnie kilka scen z Króla Lwa i nic na to nie poradzę. Już pierwsze dźwięki fletu, na którym grał genialny Pedro Eustachedoprowadziły mnie do ogromnego poruszenia. W momencie, gdy dołączył jeszcze chór i smyczki, rozpłynęłam się całkowicie. Oczywiście suita składała się też z tych mocniejszych brzmień, by na koniec rozbrzmieć radosnym, wspólnym śpiewem chóru i solistów.
To chyba najbliższy mojej duszy fragment koncertu. Muzyka z Gladiatorajest przede wszystkim pełna wschodnich brzmień, a do tego ozdabia ją głos Lisy Gerrard. Usłyszeć Gladiatorapo raz kolejny, ale po raz pierwszy ze śpiewem Lisy Gerrard to było spełnienie moich najskrytszych marzeń. Już pierwsza część suity The Wheat/The Battle przeniosła mnie całkowicie w mój świat. Upajałam się każdym dźwiękiem, który słyszałam i z otwartym sercem czekałam na to, co wydarzy się dalej. W końcu doczekałam się części trzeciej suity Now We Are Free. Muszę przyznać, że mimo nieuchronnego upływu czasu i związanego z tym obniżenia się głosu Lisy Gerrard być może jej góry nie były już tak wspaniałe jak doły. Jednakże ta Artystka w dalszym ciągu zachwyca i na żywo jej barwa i sposób śpiewania są jeszcze bardziej hipnotyzujące. Słyszeć głębię jej głosu, a do tego widzieć jak stoi niemalże nieruchomo na scenie wyrażając tylko mimiką wszystkie emocje – coś niesamowitego!
Już na początku koncertu pomyślałam sobie: „Kurczę, nie ma Hansa Zimmera to jak będzie z Incepcją?”. Nie wyobrażałam sobie tego utworu bez Hansa przy fortepianie. Tym razem też nie pozwolił, abym zobaczyła jak to jest bez niego. Mimo że fizycznie nie było go w Tauron Arenie, to dzięki nagraniom, których dokonał w swoim studiu, mogliśmy zobaczyć Hansa Zimmera przy fortepianie grającym główny motyw Time. Już po pierwszych dźwiękach publiczność biła brawa. Było to zupełnie nowe doświadczenie widzieć orkiestrę, która gra wspólnie z Hansem znajdującym się na dużym ekranie. Słyszałam ten utwór już cztery razy na żywo i za każdym razem coś nowego mnie w nim zaskoczyło. Żadna wersja nie była identyczna. Ta również była na swój sposób intrygująca i magiczna.
Przede wszystkim sposób w jaki Hans Zimmer pozwolił się ze sobą spotkać – nagrania ze swojego studia. Urządził sobie piękną konferansjerkę zapraszając do studia reżyserów i swoich przyjaciół muzyków, z którymi miał okazję tworzyć konkretny soundtrack. Opowiadał różne ciekawostki na temat poszczególnych utworów. Znakomity Gavin Greenaway, który dyrygował orkiestrą symfoniczną również brał udział w konferansjerce. Oprócz tego nowoczesnego sposobu komunikacji z widzem, muszę tu wspomnieć o zaskakującym rozwiązaniu, jeśli chodzi o chór. Za każdym razem, gdy miał mieć on swoją partię, ekrany po bokach rozjeżdżały się i ujrzeć można było stojący na „rusztowaniach” chór składający się z szesnastu osób.
JEDYNE TAKIE SHOW
Koncerty Hansa Zimmera zawsze zaskakują i ciężko trafić na takie samo czy nawet podobne show. Widać, że kompozytor dba nie tylko o jakość dźwięków i aranżacje, ale także o stronę wizualną. Ogromne ekrany, odpowiednie wizualizacje i fragmenty filmów, a także gra świateł sprawiają, że naprawdę można przenieść się całym sobą w świat Hansa Zimmera. Dodatkowo dobór solistów – tak różnorodnych pod każdym względem ,dodaje mu wartości unikatowej. Koncerty Hansa Zimmera to show na skalę światową i nikt nie jest mu w stanie zagrozić. Jeśli tylko pojawi się nowa trasa – z pewnością się wybiorę. Warto wydać każdy grosz na prawdziwą muzyczną ucztę dla oka, ucha i przede wszystkim duszy.
Niesamowicie skromny dyrygent – Ennio Morricone, dwie zupełnie różne, ale jakże temperamentne solistki – Susanna Rigacci i Dulce Pontes, utalentowana Czeska Narodowa Orkiestra Symfoniczna i robiący wrażenie chór, to w wielkim skrócie opis koncertu Ennio Morricone The 90th Celebration Concert.
ENNIO MORRICONE – KONCERT Z OKAZJI 90-TYCH URODZIN
Na mojej liście rzeczy, które chciałabym w życiu zrobić i zobaczyć znajdował się koncert maestra Ennio Morricone. Poprzednim razem, gdy był w Polsce, niestety nie udało się, ale teraz nie mogłam po prostu przegapić tej okazji. Ogarnęło mnie niezwykłe wzruszenie, gdy maestro wkroczył na scenę, a prawie dziesięciotysięczny tłum Tauron Areny w Krakowie powitał go owacjami na stojąco. Jak wielkim i utalentowanym trzeba być człowiekiem, by czegoś takiego doczekać…
Maestro Ennio Morricone przed rozpoczęciem koncertu zażyczył sobie, aby uczcić minutą ciszy pamięć o Pawle Adamowiczu. To naprawdę kojące, gdy człowiek tak znany w świecie i poważany solidaryzuje się z nami, Polakami. Zaraz po tym wybrzmiały pierwsze dźwięki orkiestry, a był to utwór z Les Intouchables. Koncert trwał niemalże trzy godziny, a po maestrze nie było kompletnie widać zmęczenia. Jestem zachwycona i jednocześnie wzruszona, że mogłam uczestniczyć w tak pięknym, muzycznym wydarzeniu. Ciężko byłoby wybrać tylko jeden utwór, który poruszył najbardziej moją duszę i serce, ale postanowiłam skupić się na tych, które wywołały we mnie największe emocje.
Ostinato Ricercare Per Un’ Imagine
Utwór dość spokojny, głównie smyczkowy, ale wprowadzający w bardzo melancholijny nastrój. W chwili, gdy człowiek przyzwyczaja się do sielankowej melodii, nagle wszystko zaczyna przyśpieszać i biec przed siebie, by za moment znowu zwolnić. Słuchacz ma wrażenie, że to już koniec utworu, a jednak niespodziewane wejście trąbki wszystko na nowo rozwija, a perkusja wybija rytm przez co melodia zyskuje nową energię. Rozpoczyna się istne szaleństwo i gonitwa za dźwiękami. Ciężko było usiedzieć na swoim miejscu. Zamykając oczy wyobrażałam sobie jak każdy instrument maluje własne ścieżki nut złożone tak naprawdę z tego samego motywu i nagle ta zabawa zostaje całkowicie wyciszona i następuje powrót do tego, co było na początku. Mogłam powrócić do spokojnej krainy melancholii i pozostać tam już do ostatnich taktów.
The Ecstasy Of Gold
Kolejny z utworów maestra, który niewątpliwie jest znany przez ludzi na całym świecie. Na scenie pojawiła się Susanna Rigacci, sopranistka, która od razu zawładnęła sceną. Jej wokalizy były mocne i rozwibrowane, ale osiągała je z pełną lekkością i gracją. Towarzyszył jej także genialny chór, który doskonale radził sobie z partyturą. Suzanna swoimi wysokimi wokalizami sprawiła, że miałam ciarki. Na długo to wykonanie pozostanie w mojej pamięci.
Abolisson
Całkowitym zaskoczeniem była dla mnie nowa (a jednak już nie tak nowa jak mi się wydawało) wersja utworu Abolisson. Nie wiem jak to się stało, że nie usłyszałam jej do tej pory. Muszę przyznać, że odświeżone Abolisson zyskało wiele. Przede wszystkim bije z niego niesamowita energia. Chór spisał się tu znakomicie, choć tak naprawdę nie jest to szczególnie skomplikowana linia melodyczna. Czuć było energię tych osób i zabawę dźwiękami. Największym jednak szaleństwem była dla mnie improwizująca Dulce Pontes. Już przy wcześniejszych utworach pokazała, że czuje muzykę całą sobą i jest niezwykle utalentowana. Jednak całkowicie mnie zauroczyła skalą głosu, którą ujawniła w Abolisson.
Warto było!
Zobaczyć maestro Ennio Morricono w takiej formie było czymś naprawdę niezwykłym dla mnie, ale usłyszeć na żywo jego kompozycje – spełnienie najskrytszych marzeń! O jego wielkości świadczą wszystkie owacje po każdym zakończonym utworze i wyjście trzy razy na bis. Patrząc na tego człowieka aż łezka kręciła się w oku – tak znany i poważany człowiek, a tyle w nim pokory i skromności. Jestem wdzięczna, że mogłam pojawić się na koncercie The 90th Celebration Concert.