Tylko trzech muzyków, minimalna liczba instrumentów, niezwykle metaforyczne piosenki, kameralna atmosfera i w końcu kilka prostych, acz mądrych przesłań do kobiet z okazji ich święta. Tak w kilku słowach można opisać koncert Akustik Trio Renaty Przemyk.
Już raz miałam możliwość uczestniczyć w koncercie Akustik Trio w 2015 roku. Wówczas byłam na zupełnie innym etapie życia i sens wszystkich piosenek wydawał się zupełnie odmienny od tego, co miało miejsce wczoraj. Jednak już te cztery lata temu odkryłam niesamowicie magiczny świat Renaty Przemyk. Człowiek na tych kilkadziesiąt minut wkracza do jej świata, w którym to ona wyznacza ścieżki i swoimi anegdotami przenosi słuchacza z jednego utworu do kolejnego.
POWRACAJĄCA MAGIA
Tym razem podświadomie łaknęłam znaleźć się choć przez chwilę w tym świecie. Udało się. W ciągu półtorej godziny odbyłam podróż w głąb siebie i swoich uczuć. Był czas na śmiech, łzy i wzruszenie. Jednak najbardziej magiczną chwilą jaka przytrafiła mi się podczas tego koncertu, to było oczyszczenie, wyzbycie się wszystkich skumulowanych emocji. Dziękuję. Wracając do samego koncertu, setlista różniła się od tej z roku 2015, co było dla mnie miłym zaskoczeniem. Nie zabrakło jednak utworów, które już niejednokrotnie mogłam usłyszeć przy okazji innych koncertów Renaty Przemyk.
DZIEŃ KOBIET
Zaczęło się bardzo nastrojowo od przygrywki gitary, na której grał, właściwie debiutujący na koncertach Renaty, Grzegorz Palka. Renata Przemyk przywitała się z publicznością i nawiązała do Dnia Kobiet, by za chwilę rozpocząć pierwszy utwór „Alice”. Artystka zaczęła niepewnie, by z każdym kolejnym dźwiękiem oswajać siebie ze słuchaczem. Urzekł mnie po raz kolejny ogromny dystans do siebie Renaty.
Cały koncert utrzymany był w tematyce kobiet – w końcu zdecydowanie większą część publiczności stanowiła płeć piękna i każda z nas chciała magicznie przeżyć swoje święto. To, co za każdym razem inspiruje mnie u Renaty Przemyk to jej naturalność przy opowiadaniu anegdot i swoich przemyśleń pomiędzy utworami. Zachowuje przy tym sporo dystansu i poczucia humoru, a jednocześnie przekazuje mnóstwo ważnych wartości, co dopełnia każdy z tekstów piosenek.
CO NAJLEPSZE?
Muszę przyznać, że ciężko byłoby wybrać jeden utwór, który byłby najlepszy. Każdy opowiadał zupełnie inną historię, w każdym dźwięki różniły się od siebie znacznie. W jednym na pierwszy plan wysuwała się gitara akustyczna (Grzegorz Palka), a w innej gitara basowa (Piotr Wojtanowski). Do tego ogromna ilość dzwoneczków, cymbałków, bębenków i innych tzw. przeszkadzajek, na których gra Renata, sprawiło, że każda piosenka była zupełnie inna i świeciła swoim własnym blaskiem.
Tym razem z ogromną uwagą obserwowałam jak muzycy tworzyli na swoich instrumentach poszczególne dźwięki i jak wiele serca oraz duszy wkładali w każdy utwór. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie gitarzysta Grzegorz Palka, który w chwili, gdy wyszedł pierwszy raz na scenę wydawał się zupełnie nie pasować do tego świata. Jednak ten niepozorny muzyk swoją grą sprawił, że niejednokrotnie wpatrywałam się w gryf jego gitary i z zachwytem obserwowałam jak swobodnie przemieszczał się po dźwiękach wkładając w to całe swoje serce. Gratuluję talentu!
CZY WARTO?
Podsumowując, koncert akustyczny Renaty Przemyk – Akustik Trio to przede wszystkim podróż po świecie dźwięków i metafor. Artystka doskonale oddaje nastrój i sens każdego swojego utworu, a przy tym wszystkim pozostaje skromną, naturalną i pełną pokory osobą. Człowiek idąc na koncert Renaty Przemyk wie, że odpocznie psychicznie, ale wie również, że artystka postawi w jego głowie setki nowych pytań o życie, uczucia, wiarę i wiele innych wartości, których w dzisiejszym świecie coraz mniej. Naprawdę warto choć raz wybrać się na jej koncert. Zwłaszcza w wersji akustycznej, gdzie nic nie zagłusza tekstów jej piosenek.
O sztukach teatralnych zdecydowanie nie potrafię się wypowiadać jako krytyk i nie zamierzam tego robić. Nie miałam zbyt wiele do czynienia z teatrem „od kuchni”. Jak chyba każde dziecko grywałam w różnych przedstawieniach – raz krótszych, raz dłuższych, ale tak naprawdę to było niewielkie doświadczenie. Dlatego do tematu teatru mogę podejść tylko od jednej strony – jako widz i osoba, która lubi od czasu do czasu obejrzeć coś innego niż tylko filmy wyświetlane na ekranie telewizora.
TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM
Ten wpis nie będzie należał do długich opisów czy recenzji. Pragnę jedynie podzielić się z Wami moimi krótkimi przemyśleniami dotyczącymi spektaklu, na którym byłam wczoraj w Teatrze Bagatela w Krakowie. Był to mój świadomy wybór – nikt mnie nie namawiał do kupna biletu i nikt nie mówił „No idź, bo…!”. Była to decyzja podjęta samodzielnie. A zrodziła się we mnie po prostu ciekawość po spektaklu „Najdroższy” (również w tym samym teatrze). Ciekawość dotycząca aktorki, którą do tej pory kojarzyłam głównie z ekranu ( głównie seriali), a mowa tu o Magdalenie Walach.
TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM
„Tramwaj zwany pożądaniem” w reżyserii Dariusza Starczewskiego to zdecydowanie trudna dla widza sztuka, ale już dziś wiem, że i na takie czasem warto się wybrać. Nie będę przybliżać tu fabuły, bo istnieje tysiące stron, na których można przeczytać o tym spektaklu. Ambitniejsi znajdą nawet cały dramat w polskim tłumaczeniu niejednego tłumacza – do wyboru, do koloru. Wracając jednak do konkretnego przedstawienia – muszę przyznać, że jestem zauroczona z kilku względów.
GRA AKTORSKA
Po pierwsze – gra aktorska. Specjalistą nie jestem jak już wspomniałam wcześniej. Jednak jako widz też mam pewne oczekiwania. Jadąc na ten spektakl chciałam poczuć jakieś poruszenie, jakąś refleksję, która nasunie się dzięki wiarygodnej grze aktorskiej.
Tak też było. Magdalena Walach grająca Blanche DuBois spisała się fenomenalnie. Pod koniec spektaklu byłam tak przejęta jej szaleństwem, że sama ciężko oddychałam, a serce waliło mi jak oszalałe. Przechodziłam z nią z jednej skrajnej emocji w drugą. O ile we wcześniejszej sztuce nie mogłam zobaczyć wszystkich możliwości Magdaleny Walach, o tyle w „Tramwaju zwanym pożądaniem”ujrzałam całkiem szeroki wachlarz jej możliwości.
Drugim niesamowitym aktorem był Michał Kościuk, który tak naprawdę debiutował w roli Stanleya Kowalskiego. Już samym wyglądem pasował do roli prostego mężczyzny, który zachowuje się jak władczy samiec. W chwili, gdy tylko ryknął „Stella!”, wiele osób (w tym ja) aż podskoczyło na swoim wygodnym siedzeniu. Wykreował on bowiem niezwykle hipnotyzującą postać. Razem z Magdaleną Walach stanowili zjawiskową sprzeczność tak pożądaną do tych konkretnych ról.
EPIZODY
Po drugie – dwa epizody, które chyba na długo pozostaną w mojej pamięci. Jednym z nich był mężczyzna siedzący na widowni, do którego podeszła główna bohaterka i prowadziła z nim rozmowę. Był on tak uroczy w swoim roztargnieniu i zawstydzeniu, że miało się wrażenie jakby był prawdziwy i naprawdę był kimś przypadkowym. Brawo dla Kosma Szymana! Pozwolił mi uwierzyć, że jest kimś zupełnie innym niż myślałam.
Natomiast drugim epizodem było pojawienie się na scenie ubranej na czarno Meksykanki, w którą wcieliła się Renata Przemyk. Nie wyobrażam sobie nikogo bardziej mrocznego i tajemniczego do tej roli. Gdy tylko rozpoczęła swój śpiew, czułam dreszcze na całym ciele. Niezwykle wzruszający był to utwór i wprowadził do całego przedstawienia jeszcze więcej dramaturgii. Głos Renaty chyba nie przestanie mnie zaskakiwać i hipnotyzować.
AMERYKANISTYKA
Po trzecie – wątek kulturowy. Dla kogoś, kto studiował anglistykę i kulturoznawstwo, ten dramat jest czymś więcej niż tylko opowieścią o starej, rozchwianej emocjonalnie nauczycielce. Pokazuje przemiany w po-secesyjnej Ameryce i główną bohaterkę, która jakby wydaje się pozostawać gdzieś poza tym wszystkim. Przeglądając dzisiaj różne materiały na temat tej sztuki natknęłam się siłą rzeczy na oryginalny tytuł „A Streetcar Named Desire” i co się okazało? Tennessee Williams to dramatopisarz, o którym niejednokrotnie słyszałam na studiach i dam sobie rękę uciąć, że nawet ten konkretny tytuł gdzieś został pokrótce omówiony, ale oczywiście całkowicie uleciało to mojej uwadze 😉
WARTO
Podsumowując, pozostaję pod wrażeniem sztuki „Tramwaj zwany pożądaniem” i serdecznie polecam ją każdemu, kto jeszcze nie miał okazji zobaczyć. Tematyka ponadczasowa, a te trzy elementy, które wymieniłam tylko potęgują chęć pójścia tam jeszcze raz! Nie żałuję, że wybrałam się w czasie ferii na ten spektakl.
Mieszanka wybuchowa tego, co rockowe i mocne z piękną poezją usłaną delikatnymi dźwiękami… Dwa zupełnie różne światy, a jakże spójne. Taki był niedzielny koncert Renaty Przemyk w Fortach Kleparz w Krakowie.
Pierwszym moim koncertem Renaty Przemyk był koncert Akustik Trio. To właściwie wtedy zaczęłam bardziej przyglądać się tej artystce. Jej piosenki przesiąknięte życiem i niesamowita muzyka sprawiają, że człowiek nie ma prawa wyjść z jej koncertu bez żadnych refleksji. Tak było wtedy, ale czy tak miało być i dziś? Bałam się iść na ten koncert, z kilku powodów.
Pierwszym był z pewnością fakt, że moja znajomość pierwszej płyty Renaty w stosunku do reszty jej repertuaru była najsłabsza. Owszem, słuchałam kilka razy, ale to nie był w pełni mój klimat. Poza tym trudno było mi się przestawić z jej aktualnych możliwości wokalnych na sam początek tej drogi. Słuchając Ya hoznynaprawdę ciężko czasem usłyszeć dzisiejszy głos Renaty. Nie chodzi tu tylko o rozwój techniczny głosu… Tu chodzi o coś więcej… o dojrzałość.
Kolejnym powodem, dla którego do końca nie mogłam się zdecydować na ten koncert to świadomość, że słuchacze będą ode mnie starsi, dużo starsi. Tu właściwie się nie pomyliłam, choć ku mojemu zaskoczeniu nie byłam jedynym wyjątkiem. Najsłabszym argumentem przeciwko był sam dojazd, a właściwie powrót ze świadomością, że blisko nie mam, a następnego dnia trzeba się punktualnie stawić w pracy. Pokonałam jednak te wszystkie bariery, a dlaczego? Myślę, że dowiecie się z niniejszej relacji.
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
Nie wiem jak było te 27 lat temu, gdy płyta Ya hozna pojawiła się na rynku muzycznym, bo sama chyba nie byłam nawet jeszcze planowana 😉 Jednak im jestem starsza, tym częściej sięgam po to, co było kiedyś. Po to, co miało jakąś wartość i jakiś sens. Zawsze kieruję się głównie muzyką, ale słowa też pełnią dla mnie istotną rolę. Nie wiedziałam czego się spodziewać na koncercie, ale po cichutku, patrząc na teksty piosenek i muzykę, spodziewałam się choć odrobiny szaleństwa.
Do dziś pamiętam jak na jednym ze swoich koncertów Renata Przemyk stwierdziła, że do szpilek trzeba dojrzeć. Jakiż uśmiech wywołał u mnie widok wchodzącej na scenę wokalistki w… glanach. Jak sama artystka stwierdziła – powrót do przeszłości. Już w pierwszej chwili wiedziałam, że to jest artystka z krwi i kości, a nie gwiazda estrady. Trzeba mieć odwagę i być pewnym swojego talentu, aby wyjść na scenę ubraną w coś innego niż suknię z cekinami. Tu nie było miejsca na postawienie sobie za zadanie „co nie dośpiewasz to dowyglądasz”. Jednak nie mogę być wobec tego krytyczna – strój zdecydowanie odmłodził artystkę, która i tak wygląda dużo młodziej niż ludzie w jej wieku 😉 Ponadto oddawał on w pełni to, jak normalnym i naturalnym człowiekiem jest Renata.
YA HOZNA PO LATACH
Wokalnie Ya hoznawyszła dużo lepiej niż te 27 lat temu. Renata Przemyk jest jedną z niewielu artystek, na które lubię patrzeć, gdy śpiewają. Wszelkie grymasy na jej twarzy nie sprawiają, że jest brzydsza, wręcz przeciwnie! Przyjemnie patrzeć na muzyka, który śpiewa każdym centymetrem swojego ciała i nie tylko rusza buzią, ale też rękami, nogami i czym się tylko da.
Przy znanym utworze „Babę zesłał Bóg” miałam możliwość usłyszeć zupełnie odmienną wersję „Baby” niż na płytach i innych koncertach. Za to ogromne chapeau bas dla Renaty Przemyk – rzadko słyszałam, żeby ktoś z każdym wykonaniem potrafił zrobić coś nowego. Nie można tu jednak pominąć zespołu Renaty, który stał się istnym dopełnieniem jej głosu. Sala oszalała przy dźwiękach „Kochaj mnie jak wariat” czy piosenki „Top”. Każda piosenka z Ya hozny była odświeżona pod wieloma względami Zdecydowanie bardziej podobały mi się te nowe aranżacje, które jednak nie odbiegały mocno od oryginału, a tylko sprawiały, że wykonania były dojrzalsze i pełniejsze.
„NIE SZUKAJ MNIE… UKRYŁAM SIĘ…”
Czy ktoś na koncercie spodziewa się salwy śmiechu podczas utworu? Nie mam tu na myśli piosenek kabaretowych czy satyrycznych. Wręcz przeciwnie – piosenka niezwykle życiowa, zwłaszcza dla wszystkich kobiet – „Makijaż twarzy”. Zapowiadało się zupełnie spokojnie, aż tu nagle artystka w refrenie pozwoliła sobie na przemianę w słodką kobietkę i słuchacze nie mogli powstrzymać śmiechu. Sama Renata chyba nie spodziewała się takiej reakcji, bo co jakiś czas sama się śmiała. Myślę, że tym utworem Renata Przemyk skradła serca wszystkich obecnych na koncercie. Nawet po koncercie słyszałam kilka rozmów wspominających ten właśnie utwór. Również niekończące się śpiewanie refrenu z publicznością świadczyło samo za siebie.
NIEZWYKŁA SIŁA MUZYKI
Muzyka powinna łączyć nie tylko artystę z publicznością, ale także artystę z pozostałymi członkami zespołu. I tę silną więź było tu wyraźnie widać. Urocze przekomarzanki Renaty Przemyk z gitarzystą Piotrem Wojtanowskim śmieszyły, wzruszały, a nawet dodawały pikanterii. Widać było, że to nie są wyuczone teksty czy naciągane śmieszne dowcipy tylko potrzeba chwili i wzajemna sympatia. To sprawiło, że rozmowy między tą dwójką za każdym razem pozostawiały jakieś emocje.
Genialne było dla mnie wykonanie „Prinsówny”, jakże odmienne od oryginału. Zwyczajny męski wokal w tym utworze został zastąpiony „miauczącym” śpiewem Piotra, który świetnie akcentował słowa takie jak „chciał” czy „ciał” sprawiając, że brzmiało to naprawdę jak miauczenie. W wielu utworach panowie mieli możliwość zaistnienia przy swoich solówkach i warto pochwalić tu każdego z nich: Piotra Wojtanowskiego (gitara basowa i chórek), Krzysztofa Pająka (klawisze), Sławka Puka (perkusja), Kamila Błoniarza (akordeon) oraz Grzegorza Palkę (gitary).
TROCHĘ BLIŻSZA…
Druga część koncertu nawiązywała do znanych piosenek z innych płyt Renaty Przemyk. Nie ukrywam, że na tę chwilę czekałam najbardziej. Tak też po krótkiej zapowiedzi rozpoczął się kolejny utwór „Ten taniec”. Następnie piękny utwór „Aż po grób” z głównym towarzyszeniem akordeonu, na którym niesamowicie grał Kamil Błoniarz. Zaraz po nim utwór, na który chyba najbardziej czekałam – „Jakby nie miało być”. Ma dla mnie wielką wartość pod względem tekstu, ale na tym koncercie muzyka położyła mnie już całkowicie na łopatki. Sama Renata Przemyk nie kryła wzruszenia i było to naprawdę autentyczne. Panowie stworzyli piękny i magiczny nastrój. I to cudowne instrumentalne zakończenie, które rozbrzmiewałoby w mojej głowie dużo dłużej, gdyby nie dźwięk braw.
Po tej chwili refleksji Renata Przemyk zapowiedziała kolejny utwór „Ostatni z zielonych”. Stał się chyba najdłuższą piosenką tego koncertu. Nie ma to jak śpiewać do siebie Nie martw się/przecież wiesz/ w życiu zdarza się/ czasem kiepski dzień. Szaleństwu nie było końca i nie było osoby, która nie poddałaby się tej optymistycznej piosence. Nie wiem ile razy refren został powtórzony, ale naprawdę wiele razy i tak by pewnie było do rana.
DAJESZ MI NIEPOKORNE MYŚLI…
„Kochana” to chyba najbardziej dla mnie intymna piosenka. Jest kilka historii i kilka osób, które za każdym razem pojawiają się przed moimi oczami, gdy słyszę pierwsze dźwięki tego utworu. Renata Przemyk jest również jedną z nich. Artystycznie daje mi ona wiele, a z drugiej strony to wszystko jest tak niepokojące, że za każdym razem wracam do domu pełna różnych refleksji o życiu swoim. Zawsze wtedy wiem, że oprócz fizycznych ludzi, którzy są mi bliscy jest kilku artystów, w których muzykę zawsze mogę uciec. Tam mnie nikt nie znajdzie. Wiadomo, że z czasem mogą przeminąć tak jak ludzie, których widzimy na co dzień, ale póki co wolę – razem iść pod wiatr.
Jednak „Kochana” to nie tylko pewne emocje i uczucia znajdujące się w mojej duszy, ale także muzyka. Niezwykle przejmująca melodia gitary, a do tego dźwięki Renaty Przemyk wydawane pod koniec utworu, które za każdym razem hipnotyzują mnie coraz bardziej. Tym razem moje doznanie hipnozy było jeszcze większe dzięki niezwykłej grze świateł.
EMOCJOM NIE BYŁO KOŃCA
Po tym fenomenalnym utworze Renata przedstawiła cały zespół i szczerze podziękowała wszystkim przybyłym. Rozległy się ogromne brawa i pewnym było, że artystka będzie musiała powrócić na scenę. Pierwszy raz widziałam z bliska muzyka tak szczęśliwego, przejętego i pełnego emocji. Jej radość i wzruszenie było tak autentyczne, że aż chciało się zachować ten obraz w pamięci jak najdłużej. Pierwszym bisem było „Bo jeśli tak ma być” i tu znów publiczność szalała śpiewając refren. Zaraz po tym rozległy się pierwsze dźwięki piosenki „Odjazd”. Ta piosenka zawsze przypomina mi o kilku ważnych kwestiach w naszym życiu, ale moją interpretację pozostawię dla siebie samej. Na sam koniec musiała jednak pozostać prawdziwa petarda – „Nie mam żalu”. Utwór dopełnił całości i mogłam poczuć się naprawdę spełniona.
BABĘ ZESŁAŁ BÓG
Renata Przemyk jest z pewnością artystką nietuzinkową i zadaję sobie często pytanie: Czemu tacy artyści są ciągle niedoceniani?
Z drugiej jednak strony cieszę się z tego powodu. Dzięki temu ich twórczość jest szczera, nie jest tworzona pod stacje radiowe czy gusta każdego przeciętnego odbiorcy. I to już nasz trud, by dotrzeć do takiego muzyka jak Renata Przemyk. Na tym koncercie miałam możliwość stać bardzo blisko niej – widziałam dokładnie każdą jej zmarszczkę podczas śpiewania, każde napięcie mięśni. Bez problemu mogłam dojrzeć każde jej wzruszenie, radość, szczęście i ciągłe niedowierzanie. Przemawia przez nią ogromna pokora i skromność, o które tak ciężko dziś wśród nowych wokalistów. Pod względem naturalności i tej właśnie zwykłej ludzkiej skromności, stawiam Renatę Przemyk dużo wyżej niż gwiazdeczki radiowe czy telewizyjne.
Z POZDROWIENIAMI Z ODJAZDU 🙂
Po koncercie odważyłam się znów zobaczyć z Renatą Przemyk. Wzięłam z domu wszystkie niepodpisane płyty i cierpliwie czekałam w kolejce. Gdy w końcu nadeszła moja kolej nie pamiętam co się ze mną działo. Poczułam się tak samo sparaliżowana jak podczas koncertu Akustik Trio. Artystka przywitała mnie miłym stwierdzeniem, że widziała jak śpiewałam wszystkie piosenki. Wyglądała na zaskoczoną. Być może ze względu na mój wiek. Sama nie wiem. Wiem jedno – przy piosenkach Renaty Przemyk dojrzewam i potrafię dostrzec rzeczy, o których na co dzień nie pamiętam.
Poza tym nic nie poradzę na to, że uwielbiam patrzeć jak ta artystka przeżywa muzykę, jak ją tworzy i powierza nam, nie zważając na to czy się spodoba. Z pewnością nie jest śpiewaczką operową ani osobą o niewiarygodnej skali, ale potrafi robić cuda ze swoim głosem. I tak sobie teraz myślę, że wcale nie jest mi przykro, że nie promują jej media i że nie ma jej wszędzie (nawet w lodówce 🙂 ). Pozostawia po sobie zawsze niedosyt i nieprzemożoną chęć pójścia znów na jej koncert.
Myślę, że ta relacja jest czymś więcej niż zwykłe „dziękuję” i tak właśnie pragnę podziękować Renacie Przemyk za to, że jest, tworzy i dzieli się z nami sobą i swoją duszą oraz że pozostaje w tym wszystkim wierna sobie, pełna pokory i autentyczności. Oby więcej takich muzycznych spotkań i jeszcze więcej inspiracji dla mnie! Z pewnością skorzystam z zaproszeń na następne koncerty, bo wiem, że nie wyjdę po nich rozczarowana, a wręcz bogatsza o naprawdę piękne emocje i doświadczenia.
Wielką fanką z pewnością nigdy nie byłam, ale tak wiele jest utworów, które uwielbiam słuchać nie tylko ze względu na teksty, które są wyjątkowe i wyrażają prawdziwe uczucia, ale także ze względu na eksperymentalne dźwięki – raz bliższe, raz dalsze mojej duszy. Niewiarygodne, jak niektóre słowa śpiewane tysiące razy dalej przenoszą moje myśli w zupełnie inne miejsca – nie zawsze bezpieczne, ale często po prostu prawdziwe.
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?
Wbrew pozorom niedawno. Przypadkowo wpadła mi w ręce najnowsza płyta Renaty Przemyk„Rzeźba Dnia”, a wraz z nią „Czas M”. Ten utwór przyciągnął mnie już od pierwszego dźwięku. Tytuł nie mówił mi zupełnie nic, ale te cudowne, egzotyczne brzmienia… a później tekst – z pozoru prosty i zrozumiały, a jednak po którymś odsłuchaniu coraz mniej jasny i prowadzący za każdym razem do innych wniosków. I nagle coś w mojej głowie się zrodziło… ryby Heraklita… Szymborska… Zupełnie inne znaczenie niż do tej pory. Tak właśnie zaintrygowała mnie ta Artystka.
PIERWSZY SPRAWDZIAN
Będąc niezwykle krytyczną, co do wokalistów – nigdy nie przekonam się do końca do konkretnego muzyka, dopóki nie usłyszę go na żywo. Szybko nadarzyła się okazja i wybrałam się na koncert akustyczny „Akustik Trio”. Szybko przekonałam się, że Renata Przemyk to nie tylko świetna piosenkarka, ale przy tym doskonały muzyk i… konferansjer… Potrafiła oczarować publiczność swoimi przemowami pomiędzy utworami… raz doprowadzała do śmiechu, a raz do rozmyślań i smutku, by chwilę później zabrać w kolejną, emocjonującą podróż po dźwiękach…
MUZYCZNA PODRÓŻ
Po koncercie zdecydowałam się zagłębić w dyskografii Przemyk i zapoznałam się z jej materiałem z nowszych płyt i przyznam się zupełnie szczerze, że czasem nie do końca odpowiada mi warstwa muzyczna, ale teksty są niezwykłe i lubię od czasu do czasu je sobie na nowo przeczytać. Mam nadzieję, że Renata Przemyk mnie jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczy.