Druga odsłona niezwykłego koncertu. Muzyka Filmowa, którą każdy kojarzy. Dwie znakomite wokalistki oraz pięciu nietuzinkowych piosenkarzy, zespół wokalny, grupa taneczna i ogromna orkiestra – tak wyglądała kolejna edycja Koncertu Muzyki Filmowej w Katowicach. Całemu wydarzeniu towarzyszyła Grażyna Torbicka – wybitna znawczyni filmu, a co za tym idzie, także muzyki filmowej.
2. KONCERT MUZYKI FILMOWEJ W KATOWICACH
Już przed samym koncertem zaobserwować można było pewne zmiany w stosunku do pierwszej edycji. Scena podzielona była na dwa „piętra”. Na dole, znajdowała się przestrzeń dla solistów i tancerzy, a na górze – miejsce dla orkiestry. Do tego dwa wielkie ekrany na dwóch poziomach. Pomysł wydawał się idealny – niestety wkrótce okazało się, że dla widza siedzącego w pierwszych rzędach wyższy ekran był praktycznie niewidoczny. Dla osób siedzących z tyłu widoczność z pewnością była lepsza. Natomiast słyszałam opinie że obraz na tych dwóch ekranach nie zawsze łączył się spójnie ze sobą. Tym razem przed koncertem znalazło się wyświetlono na ekranach wszystkich partnerów i krótką reklamę promującą inne wydarzenie agencji Royal Concert. Moim zdaniem jest to na plus, bo w końcu każdy widz ma prawo wiedzieć kto tak naprawdę pomógł w powstaniu tego projektu i co innego można jeszcze obejrzeć.
WPROWADZENIE
Koncert rozpoczął się kilka minut po dziewiętnastej dobrze znaną każdemu „Odyseją Kosmiczną”. Po tym krótkim wstępie na scenie pojawiła się Grażyna Torbicka, która wprowadziła widza w świat kina i muzyki filmowej. O profesjonalizmie pani Grażyny i jej lekkości w mówieniu oraz opowiadaniu ciekawych anegdot pisałam przy okazji poprzedniej edycji (PRZECZYTAJ). Postaram się w tej relacji opisać tylko te wykonania, które wywarły na mnie pozytywne lub negatywne wrażenie. Te, które dostarczyły wzruszeń i pięknych emocji oraz te, które niestety lekko mogły zirytować. Wiem jednak, że sumując to wszystko – więcej było tych dobrych doznań i na nich będę chciała się głównie skupić.
I WILL FOLLOW HIM
„I Will Follow Him” to typowo gospelowy utwór ze znakomitej komedii „Zakonnice w przebraniu”. Muzyka chóralna jest mi bliska nie od dziś, a ten utwór doskonale oddaje to, jak dzisiaj wygląda nasz chór. Początek bardzo wolny, dostojny i śpiewany pełną klasyką, by za chwilę przejść w zwariowany, rozrywkowy rytm. Oryginał składa się wyłącznie z głosów żeńskich, dlatego wykonanie Sound’n’Grace przypadło mi bardziej do gustu. Podobała mi się też energia włożona w drugą część piosenki i to niesamowite zaangażowanie każdej osoby z tego zespołu.
DIVA DANCE
„Diva Dance” to utwór pochodzący z filmu „Piąty element”, który są w stanie wykonać nieliczni na całym naszym świecie. Justyna Steczkowska podjęła się tego wyzwania. Nie ukrywam, że bardzo bałam się czy będzie w stanie podołać tak trudnemu wykonaniu, w którym skakanie po oktawach to coś normalnego, a niektóre dźwięki, które są tam śpiewane wielu ludziom wydają się niemożliwe do zaśpiewania. Do tego jeszcze niezwykle trudny język francuski i to praktycznie cały czas na wysokich dźwiękach. Jednak Justyna płynęła po dźwiękach bardzo swobodnie.
W drugiej części cały utwór zyskał większej mocy i dzięki temu można było w pełni cieszyć się wokalizami artystki. Gdzieś tam na samym początku może coś nie do końca poszło tak jak miało, ale ciężko byłoby dojrzeć u Justyny jakieś nieprofesjonalne zachowanie z tego powodu – zachowała zimny profesjonalizm śpiewając dalej. Potem było już tylko lepiej i gęsia skórka od razu rozeszła się po całym moim ciele. Zabawa krótkimi dźwiękami skaczącymi wysoko ponad pięciolinią była dla mnie mistrzostwem. Przyznam szczerze, że Justyna wokalnie wciąż potrafi mnie zaskoczyć i sprawić, że moja dusza zupełnie odpływa w krainę anielskich dźwięków. To wykonanie na pewno zostanie mi na długo w głowie!
THE NEW DIVIDE
„The New Divide” z filmu „Transformers” to jeden ze słabszych punktów tego wieczoru. Tym razem ten utwór niestety nie zachwycił niczym. Niezbyt lubię mocne brzmieniowo kawałki (chociaż np. muzyka Briana Tylera czy Elliota Goldenthala do takich należy, a wcale mnie nie odpycha). Jednak „The New Divide” Linkin Park w tej aranżacji nie przypadł mi do gustu. Oryginał, ze względu na wokalistę jest w miarę przyjemny, a tu niestety Gabriel Fleszer mnie mocno rozczarował. Miałam wrażenie, że się trochę męczy w tej piosence, ale nie wiem z czego to wynikało. Nie znam twórczości tego człowieka na tyle by ocenić czy utwór został odpowiednio dobrany do jego możliwości. Jedyne co nadało świeżości i fajnego brzmienia były znów smyczki Polskiej Orkiestry Muzyki Filmowej.
FALLING SLOWLY
Chyba najbardziej wzruszający duet tego wieczoru. Kayah i Igor Herbut zaśpiewali „Falling Slowly” tak, jakby naprawdę pragnęli sobie powiedzieć te wszystkie słowa. Niezwykle nostalgiczne i wzruszające wykonanie podkreślone smyczkami i pięknym dwugłosowym refrenem. Rzadko zdarza się, że oryginał wypada słabiej przy kolejnych, innych aranżacjach, a tutaj tak właśnie było! Na chwilę przeniosłam się w zupełnie inny świat i z przymkniętymi oczami przysłuchiwałam się tej mocnej chemii między artystami, bo nie da się tego inaczej nazwać. Aż było przykro, gdy utwór się skończył.
TIME OF MY LIFE
Zakończenie pierwszej części było chyba najlepszym, jakim mogłoby być. Nie znam chyba nikogo kto nie znałby utworu „Time of My Life” z kultowego już filmu „Dirty Dancing”. Justyna Steczkowska zaśpiewała w duecie z Kubą Badachem. Muszę przyznać, że wypadli naprawdę dobrze. Jednak coś, co bardziej przykuło moją uwagę tym razem to duet tancerzy, Edyta Herbuś i Tomasz Barański, którzy wcielili się w postacie głównych bohaterów i znakomicie odtworzyli taniec z filmu. Do tego grupa taneczna „Next” wyszła z Tomaszem Barańskim do publiczności i wyciągnęli kilka osób do tańca. Byłam jedną z tych szczęściar, które ruszyły do tańca i muszę przyznać, że na chwilę nie wiedziałam w ogóle gdzie jestem i co się dzieje, ale świetnie się bawiłam. To był „time of my life” i na pewno pozostanie on w mojej pamięci na długo.
CHICAGO
Po krótkiej przerwie powróciliśmy na halę Spodka, by wejść w 2. Koncert Muzyki Filmowej od nowa. Tym razem z ogromnym przytupem. Justyna Steczkowska wraz z Sound’n’Grace zaśpiewała kilka utworów z musicalu „Chicago”, w tym moje ulubione „Cell Block Tango”. Muszę przyznać, że nie spotkałam się jeszcze z wersją tego utworu, która by mnie nie zachwyciła. Tak sobie pomyślałam, że Justyna Steczkowska i w musicalu mogłaby bez problemu występować. Śpiewa genialnie, a do tego potrafi też świetnie tańczyć i bawić się tym, co robi. W tym repertuarze w końcu miała okazję pokazać pazur i nieco niższe niż zazwyczaj dźwięki.
WRITING’S ON THE WALL
Muzyka z Jamesa Bonda zawsze kojarzy mi się niezwykle emocjonująca. Zwłaszcza, gdy wykorzystywane są w niej smyczki. „Writing’s on the Wall” w wykonaniu Arka Kłusowskiego to coś naprawdę niesamowitego! Miałam ogromne ciarki, zwłaszcza, gdy przechodził w falset. Do tego jeszcze piękny i emocjonalny taniec Edyty Herbuś i Tomasza Barańskiego. Co tu dużo mówić… Aż się łezka w oku zakręciła…
LISTA SCHINDLERA
Czegoś takiego z pewnością jeszcze nie było na takim koncercie. Muzyka Johna Williamsa do „Listy Schindlera” wybrzmiała w Spodku magicznie, wręcz nieziemsko. A przyczyniła się do tego Krystyna Steczkowska, która miała swoje solo na skrzypcach. Uwielbiam patrzeć na nią, gdy gra, ale tym razem skupiłam swoją uwagę tylko na jej skrzypcach. Cieszę się, że nie wprowadzono jakiś rażących zmian w tym utworze i słuchacz całą swoją uwagę mógł skupić na dźwiękach solistki. Byłam wzruszona do granic. Na tych kilka chwil cała ogromna hala Spodka zamarła.
NA KONIEC ŚWIATA
„Na koniec świata” to utwór, na który czekałam już tak naprawdę od pierwszej edycji. Piosenka napisana przez samą Justynę Steczkowską ze słowami Edyty Bartosiewicz. Pojawiła się w filmie o tym samym tytule „Na koniec świata”. Znałam ten utwór już w dwóch zupełnie różnych wersjach. Teraz miałam okazję usłyszeć wersję na orkiestrę. Z początku byłam niezbyt przekonana, ale szybko usłyszałam w niej świeżość i mocniejsze podkreślenie smyczków, co ogromnie mi się spodobało.
Sama Justyna też nieco pozmieniała sposób śpiewania oraz przyozdobiła pięknymi wokalizami, ale co było dla mnie najważniejsze? Stała przede mną Justyna Steczkowska, która w końcu wylądowała znów w swoim muzycznym świecie. Dla kogoś, kto nie śledzi jej kariery może nie być żadnej różnicy, jednak ja już od pierwszych dźwięków ujrzałam Justynę, która całym swoim ciałem i duszą chłonie dźwięki i gdzieś mocno w sobie nimi żyje przekazując nam tę energię i te wszystkie emocje, które chce dla nas tworzyć. Miałam ciary, byłam wzruszona do granic, moje oczy mocno się zaszkliły… Chłonęłam tych kilka minut najintensywniej jak tylko potrafiłam.
I SEE FIRE
Drugi cudowny duet tego wieczoru zaśpiewał piosenkę znaną z „Hobbita” – „I See Fire”. A byli to, Igor Herbut i Justyna Steczkowska. Nie sądziłam, że ktoś będzie w stanie dorównać Edowi Sheeranowi, a tymczasem Igor dał sobie świetnie radę. Już sam początek wprowadził nas w niesamowity klimat. Najpierw muzyka była ograniczona niemalże tylko do gitary, by później doszły jeszcze skrzypce. Justyna przejęła od Igora refren. Z pewnością różniła się od oryginału, bo w końcu nie był to męski głos, ale dodało to uroku. Przy drugim refrenie dołączył do niej jeszcze Igor i stworzyli naprawdę ciekawe zestawienie harmoniczne. Jednak najlepszym momentem dla mnie była końcówka. Tam ich głosy potrafiły już tak wszystkich zaczarować, że aż trudno mi było złapać oddech. Ludzie zaświecili swoje telefonu i stworzyli dodatkowo magiczny nastrój. Kto by pomyślał, że dwie osoby siedzące spokojnie na krzesełkach tak mocno zaczarują katowicką publiczność na tych kilka minut.
PODSUMOWANIE
Podsumowując, 2. Koncert Muzyki Filmowej należał do udanych. Znalazło się kilka utworów, których wolałabym nie usłyszeć. Wymieniłam właściwie tylko utwór z Transformers, ale nie podobała mi się znów aranżacja utworów Hansa Zimmera czy zestawienie duetu Justyna Steczkowska z Piotrem Cugowskim, gdzie wokalistki nie było kompletnie słychać. Największe wrażenie zrobili na mnie Kayah i Igor Herbut. Każdy z nich idealnie znalazł się w swoim repertuarze i pokazał, że muzyka to nie tylko techniczna oprawa dźwięków, ale również emocjonalność. Jestem również niesamowicie dumna z Justyny Steczkowskiej, choć jak dla mnie śpiewanie np. „I Don’t Want to Miss a Thing” w duecie z Piotrem Cugowskim czy śpiewanie utworu „Shoop” kompletnie nie pasują do niej. Arek Kłusowski nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, a jednak wystarczył utwór z Jamesa Bonda, by pokazał jakim jest uzdolnionym muzykiem.
Piotr Cugowski to niestety nie moja bajka, ale doceniam to, że wybierał rozważnie utwory i do każdego z nich pasował idealnie. Kuba Badach ma naprawdę ogromny potencjał, ale czegoś mu niestety brakuje. Potrafił pięknie zaśpiewać piosenkę z „Króla Lwa”, ale była ona po prostu ładna i poprawna. Nie została na dłużej w pamięci. Natomiast Gabriel Fleszar nie pasował mi w ogóle do tego klimatu. Być może jest jeszcze zbyt młody i takie wielkie wydarzenia go stresują. Być może to ja po prostu go nie kupuję i nie potrafię się przekonać do takiej stylistyki.
CZY WARTO?
Gdybym miała komuś polecić ten koncert to byliby to zwyczajni ludzie. Niekoniecznie pasjonaci muzyki filmowej, bo tak naprawdę uwaga była głównie skupiona na oscarowych tytułach i piosenkach, które od lat goszczą na listach przebojów. Niewiele było typowej muzyki filmowej, która wprawia człowieka w osłupienie, ale myślę, że od tego są inne koncerty i festiwale. Myślę, że agencja Royal Concert postanowiła dobrać repertuar zgodnie z upodobaniami przeciętnego słuchacza. Nie jest to jednak wadą, jeśli choć na chwilę zastanowimy się czy byliby w stanie zapełnić ogromne hale widowiskowe, gdyby grali same ambitne i niszowe cudne kompozycje, które jednak nie przyciągną aż tak wielkiej ilości ludzi, jak motywy z kultowych filmów dobrze znane przeciętnemu Polakowi.