Jedna z nielicznych kobiet należących do świata kompozytorów i dyrygentów. Kobieta o niezwykłej sile, charyzmie i energii. Czarodziejka tworząca za pomocą dźwięków swój własny świat. Dla mnie – niezwykle inspirująca postać.
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?
Zupełnie niespodziewanie. Wiedziałam, że 11. Festiwal Muzyki Filmowej będzie gościł kompozytorkę i dyrygentkę, ale za wiele na jej temat nie wiedziałam (prócz tego, że tworzyła muzykę do WarCrafta). Już w pierwszym dniu prób widziałam w Eímear Noone silną i ambitną kobietę. Z uwagą obserwowałam każdy jej ruch przy pulpicie. Stała przed ogromną orkiestrą i chórem, dyrygując pewnie i bardzo ekspresyjnie. Nie miała momentów zawahania, a każdy jej ruch był konkretny i przemyślany. Wyglądała naprawdę jak czarodziejka. Płynne ruchy całego ciała w rytm muzyki pozwalały orkiestrze i chórowi płynąć razem z nią przez świat muzyki.
ZACZAROWANA
Podczas Video Games Music Gala niejednokrotnie czułam dreszcze na całym ciele i przeżywałam ogromne emocje, ale chyba nic tak mocno mnie nie poruszyło jak właśnie dwa utwory Eímear Noone. Pierwszym był „Malach”, za którym skrywa się niezwykle poruszająca historia, wobec której całość nabiera zupełnie innego sensu. Natomiast drugi utwór był światową premierą. A był to „Life Line”. Każdy dźwięk, każda nuta trafiała w najczulsze punkty mojej duszy. Do tego niezwykle trafne dobranie głosu Ani Karwan. Patrząc na to jak dyrygowała Eímear i słuchając każdego dźwięku, czułam się jakbym była w zupełnie innym świecie, w innym wymiarze. Zaczarowała mnie całkowicie.
TO MY, KOBIETY JESTEŚMY SILNE!
Zaraz po utworach Eímear rozpoczęła się przerwa. Kompozytorka udała się na ściankę, gdzie kilka osób zrobiło sobie z nią zdjęcie. Postanowiłam i ja. Podziękowałam jej za emocje i za to jak pięknie pokazuje swoją siłę – siłę kobiet. Ujęła mnie wtedy swoją nad wyraz skromną i sympatyczną odpowiedzią. Eímear to zdecydowanie pewna siebie i świadoma swojej wartości Artystka, która jednak potrafi zachować pokorę i nie wywyższa się nad nikim.
DZIEŃ PEŁEN NIESPODZIANEK
W mojej głowie po tym koncercie kiełkowało mnóstwo myśli. Jedną z nich było chęć odkrycia jak tworzy Eímear Noone . Zadawałam sobie pytanie: jak to się stało, że udało jej się wybić w tym brutalnym, męskim świecie. Zasypiałam z postawionym sobie pytaniem czy kiedyś uda mi się tego wszystkiego dowiedzieć. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Nazajutrz dostałam od losu szansę spędzenia kilku godzin z Eímear. Mam świadomość, że nie każdemu się to udaje i postanowiłam wykorzystać tę szansę i porozmawiać z nią jak najwięcej. Po tym wszystkim muszę przyznać, że ta kobieta imponuje pod wieloma względami. Patrząc na jej ciężkie życie, usłane problemami i cierpieniami, znajduje siłę, by z tym walczyć i tworzyć rzeczy naprawdę wielkie.
NIESPODZIEWANE NATCHNIENIE
Przebywając wśród wielu różnych artystów zawsze zastanawiałam się czy tak naprawdę istnieje jakiś moment natchnienia. Sama taki miewałam tylko nocą lub w podróży, inspirowana dźwiękami ulubionej muzyki. Spędzenie trochę czasu z Eímear dało mi szansę ujrzeć prawdziwe, twórcze ożywienie. Wysiadłyśmy pod Wawelem, by przejść uliczką do jednej z restauracji, gdzie artyści mieli spożywać obiad.
Nagle spostrzegłam, że Eímear przysłuchuje się jadącej dorożce i miałam wrażenie, że naśladuje tętent koni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chwilę później szła przed siebie nie zważając na idących z naprzeciwka ludzi czy inne przeszkody. Szybko do niej dobiegłam by jakoś uchronić ją przed zderzeniem z czymkolwiek i gdy tylko jej dorównałam, zauważyłam, że trzyma w dłoniach małą karteczkę, na której szybko zapisuje nuty. Głowy nie dam czy było to odtworzenie odgłosu uderzających o ziemię kopyt koni, ale z pewnością doznała wtedy niesamowitego olśnienia. A ten jej niespodziewany przypływ weny zainspirowany odgłosami miasta był dla mnie czymś tak magicznym, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu. Może za jakiś czas będzie nam dane usłyszeć w nowym utworze Eímear zapis tego krakowskiego spaceru?
POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI
Po FMF ciężko było wrócić do codziennych obowiązków, ale muzyka z tego wydarzenia dodawała mi sił. Zapragnęłam dowiedzieć się więcej o wielu artystach, w tym właśnie o EímearNoone. Zaczęłam śledzić jej profile, jej stronę, przeczytałam różne wywiady, łącznie z tym polskim, który pojawił się w magazynie „Twój Styl”. Odkryłam wiele fascynujących informacji na jej temat i mogę dziś stwierdzić, że stała się dla mnie inspiracją. Jest przykładem kobiety, której życie nie było usłane płatkami róż, a i tak dzięki sile i ambicji potrafiła zajść tak wysoko i daleko.
Ta walka Eímear nadal trwa. Nie poddaje się i każdego dnia udowadnia, że kobiety też są stworzone do wielkich rzeczy. Oprócz tego jest artystką z krwi i kości, która żyje w swoim świecie, a widok artystki snującej kolejne wizje jest niesamowity i magiczny. To prawdziwa czarodziejka dźwięków i świata, który sama sobie kreuje. Niech będzie inspiracją nie tylko dla mnie, ale dla każdej kobiety, która utknęła w przekonaniu własnej słabości. EímearNoone to żywy przykład na to, że takie myślenie jest błędne.
Mieszanka wybuchowa tego, co rockowe i mocne z piękną poezją usłaną delikatnymi dźwiękami… Dwa zupełnie różne światy, a jakże spójne. Taki był niedzielny koncert Renaty Przemyk w Fortach Kleparz w Krakowie.
Pierwszym moim koncertem Renaty Przemyk był koncert Akustik Trio. To właściwie wtedy zaczęłam bardziej przyglądać się tej artystce. Jej piosenki przesiąknięte życiem i niesamowita muzyka sprawiają, że człowiek nie ma prawa wyjść z jej koncertu bez żadnych refleksji. Tak było wtedy, ale czy tak miało być i dziś? Bałam się iść na ten koncert, z kilku powodów.
Pierwszym był z pewnością fakt, że moja znajomość pierwszej płyty Renaty w stosunku do reszty jej repertuaru była najsłabsza. Owszem, słuchałam kilka razy, ale to nie był w pełni mój klimat. Poza tym trudno było mi się przestawić z jej aktualnych możliwości wokalnych na sam początek tej drogi. Słuchając Ya hoznynaprawdę ciężko czasem usłyszeć dzisiejszy głos Renaty. Nie chodzi tu tylko o rozwój techniczny głosu… Tu chodzi o coś więcej… o dojrzałość.
Kolejnym powodem, dla którego do końca nie mogłam się zdecydować na ten koncert to świadomość, że słuchacze będą ode mnie starsi, dużo starsi. Tu właściwie się nie pomyliłam, choć ku mojemu zaskoczeniu nie byłam jedynym wyjątkiem. Najsłabszym argumentem przeciwko był sam dojazd, a właściwie powrót ze świadomością, że blisko nie mam, a następnego dnia trzeba się punktualnie stawić w pracy. Pokonałam jednak te wszystkie bariery, a dlaczego? Myślę, że dowiecie się z niniejszej relacji.
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
Nie wiem jak było te 27 lat temu, gdy płyta Ya hozna pojawiła się na rynku muzycznym, bo sama chyba nie byłam nawet jeszcze planowana 😉 Jednak im jestem starsza, tym częściej sięgam po to, co było kiedyś. Po to, co miało jakąś wartość i jakiś sens. Zawsze kieruję się głównie muzyką, ale słowa też pełnią dla mnie istotną rolę. Nie wiedziałam czego się spodziewać na koncercie, ale po cichutku, patrząc na teksty piosenek i muzykę, spodziewałam się choć odrobiny szaleństwa.
Do dziś pamiętam jak na jednym ze swoich koncertów Renata Przemyk stwierdziła, że do szpilek trzeba dojrzeć. Jakiż uśmiech wywołał u mnie widok wchodzącej na scenę wokalistki w… glanach. Jak sama artystka stwierdziła – powrót do przeszłości. Już w pierwszej chwili wiedziałam, że to jest artystka z krwi i kości, a nie gwiazda estrady. Trzeba mieć odwagę i być pewnym swojego talentu, aby wyjść na scenę ubraną w coś innego niż suknię z cekinami. Tu nie było miejsca na postawienie sobie za zadanie „co nie dośpiewasz to dowyglądasz”. Jednak nie mogę być wobec tego krytyczna – strój zdecydowanie odmłodził artystkę, która i tak wygląda dużo młodziej niż ludzie w jej wieku 😉 Ponadto oddawał on w pełni to, jak normalnym i naturalnym człowiekiem jest Renata.
YA HOZNA PO LATACH
Wokalnie Ya hoznawyszła dużo lepiej niż te 27 lat temu. Renata Przemyk jest jedną z niewielu artystek, na które lubię patrzeć, gdy śpiewają. Wszelkie grymasy na jej twarzy nie sprawiają, że jest brzydsza, wręcz przeciwnie! Przyjemnie patrzeć na muzyka, który śpiewa każdym centymetrem swojego ciała i nie tylko rusza buzią, ale też rękami, nogami i czym się tylko da.
Przy znanym utworze „Babę zesłał Bóg” miałam możliwość usłyszeć zupełnie odmienną wersję „Baby” niż na płytach i innych koncertach. Za to ogromne chapeau bas dla Renaty Przemyk – rzadko słyszałam, żeby ktoś z każdym wykonaniem potrafił zrobić coś nowego. Nie można tu jednak pominąć zespołu Renaty, który stał się istnym dopełnieniem jej głosu. Sala oszalała przy dźwiękach „Kochaj mnie jak wariat” czy piosenki „Top”. Każda piosenka z Ya hozny była odświeżona pod wieloma względami Zdecydowanie bardziej podobały mi się te nowe aranżacje, które jednak nie odbiegały mocno od oryginału, a tylko sprawiały, że wykonania były dojrzalsze i pełniejsze.
„NIE SZUKAJ MNIE… UKRYŁAM SIĘ…”
Czy ktoś na koncercie spodziewa się salwy śmiechu podczas utworu? Nie mam tu na myśli piosenek kabaretowych czy satyrycznych. Wręcz przeciwnie – piosenka niezwykle życiowa, zwłaszcza dla wszystkich kobiet – „Makijaż twarzy”. Zapowiadało się zupełnie spokojnie, aż tu nagle artystka w refrenie pozwoliła sobie na przemianę w słodką kobietkę i słuchacze nie mogli powstrzymać śmiechu. Sama Renata chyba nie spodziewała się takiej reakcji, bo co jakiś czas sama się śmiała. Myślę, że tym utworem Renata Przemyk skradła serca wszystkich obecnych na koncercie. Nawet po koncercie słyszałam kilka rozmów wspominających ten właśnie utwór. Również niekończące się śpiewanie refrenu z publicznością świadczyło samo za siebie.
NIEZWYKŁA SIŁA MUZYKI
Muzyka powinna łączyć nie tylko artystę z publicznością, ale także artystę z pozostałymi członkami zespołu. I tę silną więź było tu wyraźnie widać. Urocze przekomarzanki Renaty Przemyk z gitarzystą Piotrem Wojtanowskim śmieszyły, wzruszały, a nawet dodawały pikanterii. Widać było, że to nie są wyuczone teksty czy naciągane śmieszne dowcipy tylko potrzeba chwili i wzajemna sympatia. To sprawiło, że rozmowy między tą dwójką za każdym razem pozostawiały jakieś emocje.
Genialne było dla mnie wykonanie „Prinsówny”, jakże odmienne od oryginału. Zwyczajny męski wokal w tym utworze został zastąpiony „miauczącym” śpiewem Piotra, który świetnie akcentował słowa takie jak „chciał” czy „ciał” sprawiając, że brzmiało to naprawdę jak miauczenie. W wielu utworach panowie mieli możliwość zaistnienia przy swoich solówkach i warto pochwalić tu każdego z nich: Piotra Wojtanowskiego (gitara basowa i chórek), Krzysztofa Pająka (klawisze), Sławka Puka (perkusja), Kamila Błoniarza (akordeon) oraz Grzegorza Palkę (gitary).
TROCHĘ BLIŻSZA…
Druga część koncertu nawiązywała do znanych piosenek z innych płyt Renaty Przemyk. Nie ukrywam, że na tę chwilę czekałam najbardziej. Tak też po krótkiej zapowiedzi rozpoczął się kolejny utwór „Ten taniec”. Następnie piękny utwór „Aż po grób” z głównym towarzyszeniem akordeonu, na którym niesamowicie grał Kamil Błoniarz. Zaraz po nim utwór, na który chyba najbardziej czekałam – „Jakby nie miało być”. Ma dla mnie wielką wartość pod względem tekstu, ale na tym koncercie muzyka położyła mnie już całkowicie na łopatki. Sama Renata Przemyk nie kryła wzruszenia i było to naprawdę autentyczne. Panowie stworzyli piękny i magiczny nastrój. I to cudowne instrumentalne zakończenie, które rozbrzmiewałoby w mojej głowie dużo dłużej, gdyby nie dźwięk braw.
Po tej chwili refleksji Renata Przemyk zapowiedziała kolejny utwór „Ostatni z zielonych”. Stał się chyba najdłuższą piosenką tego koncertu. Nie ma to jak śpiewać do siebie Nie martw się/przecież wiesz/ w życiu zdarza się/ czasem kiepski dzień. Szaleństwu nie było końca i nie było osoby, która nie poddałaby się tej optymistycznej piosence. Nie wiem ile razy refren został powtórzony, ale naprawdę wiele razy i tak by pewnie było do rana.
DAJESZ MI NIEPOKORNE MYŚLI…
„Kochana” to chyba najbardziej dla mnie intymna piosenka. Jest kilka historii i kilka osób, które za każdym razem pojawiają się przed moimi oczami, gdy słyszę pierwsze dźwięki tego utworu. Renata Przemyk jest również jedną z nich. Artystycznie daje mi ona wiele, a z drugiej strony to wszystko jest tak niepokojące, że za każdym razem wracam do domu pełna różnych refleksji o życiu swoim. Zawsze wtedy wiem, że oprócz fizycznych ludzi, którzy są mi bliscy jest kilku artystów, w których muzykę zawsze mogę uciec. Tam mnie nikt nie znajdzie. Wiadomo, że z czasem mogą przeminąć tak jak ludzie, których widzimy na co dzień, ale póki co wolę – razem iść pod wiatr.
Jednak „Kochana” to nie tylko pewne emocje i uczucia znajdujące się w mojej duszy, ale także muzyka. Niezwykle przejmująca melodia gitary, a do tego dźwięki Renaty Przemyk wydawane pod koniec utworu, które za każdym razem hipnotyzują mnie coraz bardziej. Tym razem moje doznanie hipnozy było jeszcze większe dzięki niezwykłej grze świateł.
EMOCJOM NIE BYŁO KOŃCA
Po tym fenomenalnym utworze Renata przedstawiła cały zespół i szczerze podziękowała wszystkim przybyłym. Rozległy się ogromne brawa i pewnym było, że artystka będzie musiała powrócić na scenę. Pierwszy raz widziałam z bliska muzyka tak szczęśliwego, przejętego i pełnego emocji. Jej radość i wzruszenie było tak autentyczne, że aż chciało się zachować ten obraz w pamięci jak najdłużej. Pierwszym bisem było „Bo jeśli tak ma być” i tu znów publiczność szalała śpiewając refren. Zaraz po tym rozległy się pierwsze dźwięki piosenki „Odjazd”. Ta piosenka zawsze przypomina mi o kilku ważnych kwestiach w naszym życiu, ale moją interpretację pozostawię dla siebie samej. Na sam koniec musiała jednak pozostać prawdziwa petarda – „Nie mam żalu”. Utwór dopełnił całości i mogłam poczuć się naprawdę spełniona.
BABĘ ZESŁAŁ BÓG
Renata Przemyk jest z pewnością artystką nietuzinkową i zadaję sobie często pytanie: Czemu tacy artyści są ciągle niedoceniani?
Z drugiej jednak strony cieszę się z tego powodu. Dzięki temu ich twórczość jest szczera, nie jest tworzona pod stacje radiowe czy gusta każdego przeciętnego odbiorcy. I to już nasz trud, by dotrzeć do takiego muzyka jak Renata Przemyk. Na tym koncercie miałam możliwość stać bardzo blisko niej – widziałam dokładnie każdą jej zmarszczkę podczas śpiewania, każde napięcie mięśni. Bez problemu mogłam dojrzeć każde jej wzruszenie, radość, szczęście i ciągłe niedowierzanie. Przemawia przez nią ogromna pokora i skromność, o które tak ciężko dziś wśród nowych wokalistów. Pod względem naturalności i tej właśnie zwykłej ludzkiej skromności, stawiam Renatę Przemyk dużo wyżej niż gwiazdeczki radiowe czy telewizyjne.
Z POZDROWIENIAMI Z ODJAZDU 🙂
Po koncercie odważyłam się znów zobaczyć z Renatą Przemyk. Wzięłam z domu wszystkie niepodpisane płyty i cierpliwie czekałam w kolejce. Gdy w końcu nadeszła moja kolej nie pamiętam co się ze mną działo. Poczułam się tak samo sparaliżowana jak podczas koncertu Akustik Trio. Artystka przywitała mnie miłym stwierdzeniem, że widziała jak śpiewałam wszystkie piosenki. Wyglądała na zaskoczoną. Być może ze względu na mój wiek. Sama nie wiem. Wiem jedno – przy piosenkach Renaty Przemyk dojrzewam i potrafię dostrzec rzeczy, o których na co dzień nie pamiętam.
Poza tym nic nie poradzę na to, że uwielbiam patrzeć jak ta artystka przeżywa muzykę, jak ją tworzy i powierza nam, nie zważając na to czy się spodoba. Z pewnością nie jest śpiewaczką operową ani osobą o niewiarygodnej skali, ale potrafi robić cuda ze swoim głosem. I tak sobie teraz myślę, że wcale nie jest mi przykro, że nie promują jej media i że nie ma jej wszędzie (nawet w lodówce 🙂 ). Pozostawia po sobie zawsze niedosyt i nieprzemożoną chęć pójścia znów na jej koncert.
Myślę, że ta relacja jest czymś więcej niż zwykłe „dziękuję” i tak właśnie pragnę podziękować Renacie Przemyk za to, że jest, tworzy i dzieli się z nami sobą i swoją duszą oraz że pozostaje w tym wszystkim wierna sobie, pełna pokory i autentyczności. Oby więcej takich muzycznych spotkań i jeszcze więcej inspiracji dla mnie! Z pewnością skorzystam z zaproszeń na następne koncerty, bo wiem, że nie wyjdę po nich rozczarowana, a wręcz bogatsza o naprawdę piękne emocje i doświadczenia.
Znane utwory w nowych aranżacjach, skromna acz wymowna scenografia, zgrany band wyciskający z siebie wszystko, co najlepsze, niesamowite Centrum Kongresowe, które samą architekturą budzi podziw i na sam koniec ona… Beata Kozidrak, bez której te wszystkie elementy nie stworzyłyby muzycznego arcydzieła!
BEATA. EXCLUSIVE TOUR – KRAKÓW
Koncert Beata. Exclusive Tour odbył się w sobotni wieczór, 4-go marca w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego początku wiosny! W niniejszej relacji postaram sięzachować obiektywizm, ale zastrzegam już teraz, że będzie to bardzo trudne w obliczu tego, co mnie na tym koncercie spotkało. Zacznijmy jednak od początku…
PIERWSZE SŁONECZNE MINUTY
Dosłownie 2-3 minuty po dwudziestej i na scenie są już wszyscy członkowie zespołu. Jakież to zaskakujące, że artyści potrafią być punktualni. Koncert rozpoczyna się od dźwięków utworu „Słońce na dłoni„, który pochodzi z najnowszej płyty. Magia zaczyna wypełniać całą salę, a niebieskie światła tworzące napis „Beata.” tylko dodają tajemniczości całemu wydarzeniu. Siedzę oniemiała widząc stojącą nieruchomo Beatę Kozidrak, która dopiero w drugiej części, przy mocniejszych brzmieniach, zaczyna poruszać się w rytm muzyki i pokazuje swój prawdziwy talent wokalny.
BALLADOWY POCZĄTEK MAGII
Zaraz po tej spokojnej balladzie pojawia się kolejna – „Lato jak ze snu„, tym razem z pierwszej solowej płyty. Po krótkim przywitaniu z publicznością wokalistka zasiada na krzesełku i snuje opowieść pieszcząc ucho słuchacza rozmaitymi dźwiękami. To w takich utworach Beata Kozidrak może pochwalić się swoimi umiejętnościami i skalą głosu. Po raz pierwszy ja, osoba, która nigdy nie rejestruje obrazów, zauważam, że kolor napisu „Beata.” zawieszonego nad głową artystki zmienia się wraz z sensem śpiewanych słów i druga zwrotka, która dotyczy bezpośrednio miłości przybiera odcień czerwieni. Następnie Beata śpiewa utwór, którego nie słyszałam już dawno i prawie o nim zapomniałam, a mianowicie „Belle Ami„.
„SIEDZĘ I MYŚLĘ”
Po tak spokojnym wstępie siedzę i siedzę, myślę i myślę, co nowego się pojawi i nagle rozlegają się pierwsze dźwięki „Siedzę i myślę„, a publiczność zdecydowanie się ożywia. Szczerze? Ciężko wyobrazić mi sobie kogoś, kto nigdy nie usłyszał tej piosenki. Szczególnie, jeśli chodzi o ludzi znajdujących się tego wieczoru w ICE w Krakowie. Koncert powoli zaczynał się rozkręcać i już przy tym utworze ludzie pokazali jak bardzo uwielbiają Beatę i jej muzykę. Piosenkarka ani przez chwilę nie pozostawała dłużna i bawiła się z publicznością.
NIBY WARSZAWA, A JEDNAK KRAKÓW
Zaraz po jednym znanym przeboju pojawił się kolejny, ale przed nim Beata z góry przeprosiła, że piosenka ma tytuł „Taka Warszawa„, bo przecież ona ma zamiar śpiewać o Krakowie. Tym miłym akcentem rozpoczęła kolejną balladę, by na refrenie świetnie bawić się z widownią i śpiewać naprzemiennie mówię tak, mówię nie, bywa że…. Ciężko było nie śpiewać razem z tłumem kolejnego tak dobrze znanego hitu Beaty Kozidrak i nie dać się wciągnąć w zabawę, którą sama wokalistka zaproponowała.
NIE TAK OCZYWISTE OBLICZE MIŁOŚCI
Po znanym utworze z pierwszej solowej płyty nadszedł czas na nowość – „Obok nas” z płyty B3. Piosenkarka opowiedziała o tym, jak bardzo spodobała jej się muzyka i jak chciała znów pisać o miłości. Stwierdziła jednak, że w życiu przytrafiają się różne sytuacje i czasami trzeba walczyć o to uczucie. Bywa i tak, że należy się poddać, ale nie całkowicie, bo miłość jest obok nas. Pamiętam, że jak pierwszy raz posłuchałam tej piosenki to czułam się bardzo poruszona tekstem, ale jednocześnie dodało mi to wiary, że warto kochać. Na koncercie powróciły do mnie te same emocje, a gdy na koniec utworu ujrzałam autentyczne łzy Beaty, nie potrafiłam sama ukryć wzruszenia.
NOWE OBLICZE TELENOWELI
Nie oglądam polskich seriali, zwłaszcza tzw. tasiemców, ale to nie znaczy, że nie kojarzę tytułowych utworów. Jeśli ktoś jednak chciałby się ze mną kłócić, że nie zna „Siedzę i myślę” to na pewno przegra walkę, gdy zapytam o „M jak miłość„. Utwór, który przeciętny Kowalski od czasu do czasu włączający telewizor siłą rzeczy usłyszy. Czy jednak oczywiste jest dla każdego kto tam śpiewa? Tego już nie wiem. Wiem natomiast, że ja utwór doskonale kojarzę i wiem, kto go wykonuje. Jednak nie spodziewałam się, że może on nabrać zupełnie innego wymiaru na żywo. Najbardziej ujął mnie refren, gdy przy słowach M jak miłość, krew i wino pojawiły się czerwone światła, niesamowity wokal Beaty i nagle zapomniałam, że to „zwykła” piosenka z telenoweli.
CHÓREK NIE TAKI DRUGOPLANOWY
Z reguły chórki stoją gdzieś z tyłu, by nie rzucać się widzowi w oczy. Tym razem Beata postawiła na zmiany. Katarzyna Pietras, Diana Świder oraz Ilona Rybak stanęły tuż obok wokalistki i towarzyszyły jej nie tylko wokalnie, ale również ruchowo. Ubrane na czarno dziewczyny dawały z siebie wszystko. Podczas gdy Beata poszła się przebrać zaśpiewały energicznie utwór „Kiss” wprowadzając na scenę instrumenty dęte, co stało się kolejną niespodzianką tego wieczoru. Nie umknął mojej uwadze brak podświetlonego napisu „Beata„, co doskonale przesyłało komunikat „teraz Beata nie śpiewa„. Taki niby mały szczegół, a jednak ja (osoba nie będąca wzrokowcem) wyłapałam. Chórzystki jak dla mnie mają niesamowite poczucie rytmu i wysokie umiejętności wokalne, co tylko na wielki plus dla samej szefowej – Beaty. Do tego wszystkiego świetnie zgrywają się głosami między sobą, jak i samą Beatą.
PRAWDZIWĄ ZABAWĘ CZAS ZACZĄĆ
Pierwsze odgłosy bębnów w wykonaniu Agnieszki Kołczewskiej i publiczność oszalała. Do tego keyboard świetnie prowadzony przez Marię Dobrzańską i każdy już wie, że rozpoczyna się piosenka „Żal mi tamtych nocy i dni„. Beata wychodzi na scenę w długiej złoto-czarnej sukni i rozpoczyna się bardziej energetyczna część koncertu. Uwielbiam oryginalną aranżację tego utworu, ale lekko latynoska wersja też ma w sobie swój urok i zupełnie nowy wydźwięk. Prawdziwa zabawa na tym koncercie dopiero się zaczyna.
NOWY LĄD – AMERYKA
Po tym mocno energetycznym utworze, Beata śpiewa kilka spokojniejszych, acz mocniejszych w brzmieniu utworów jak „Bądź częścią mnie„, „Żywe cienie„, „Nagie skały” i „U stóp szklanych gór” pochodzące z płyt Bajmu, które jednak wybrzmiewały w zupełnie nowych aranżacjach. W końcu pojawia się utwór, którego w pierwszej chwili zupełnie nie kojarzę. Scena robi się złota i nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że Kozidrak da teraz popis swych umiejętności jazzowych. Nagle słyszę pierwsze słowa Jedni ją kochają, inni nienawidzą i w tej chwili nie wiem co się dzieje. Z jednej strony jestem przekonana, że znam tę piosenkę, a z drugiej zastanawiam się czy aby na pewno. Dopiero refren utwierdza mnie – tak, to jest „Ameryka” z płyty Myśli i słowa, ale jak to się stało, że zupełnie się zmieniła? Aranżacja dużo bardziej przypomina typowe kawałki z amerykańskich klubów jazzowych, a sama wokalistka w sposób jaki śpiewa przypomina mi bardziej wokalistki zza oceanu niż nasze rodowite, a przecież śpiewa po polsku! Przyznam szczerze, że było to największe zaskoczenie tego koncertu, ale jakże pozytywne!
BE FREE – B3
Jak szaleć, to szaleć na całego. Ostatnie minuty koncertu upłynęły przy dźwiękach najnowszych hitów Beaty, a mianowicie „Bingo„, „Niebiesko–Zielone” oraz „Upiłam się Tobą„. Tutaj ciężko było zwracać uwagę już na cokolwiek poza śpiewem i szaleństwem publiczności. W każdym z tych utworów widownia dorzucała swoje wokalne trzy grosze, co sprawiało, że nogi same rwały się do tańca. Brawom nie było końca, a sam fakt tego, że po wielu hitach w ciągu całego koncertu publiczność skandowała „Beata” mówi sam za siebie. Największe wrażenie zrobiły na mnie taka autentyczna zabawa piosenką widoczna u piosenkarki, jak i światła podczas utworu „Niebiesko–Zielone„. Do przewidzenia było, że pojawi się niebieski i zielony, ale nie spodziewałam się, czerwonego na słowie ogień, co dodatkowo rozpalało emocje publiczności. Scenografia tak subtelna, a jakże wymowna, idealnie dopasowana do utworów i co najważniejsze – nieodwracająca uwagi widza od głównej bohaterki tego koncertu, czyli samej Beaty Kozidrak. Tutaj wielkie brawa dla pomysłodawcy tego projektu Michała Pańszczyka. To naprawdę wielka sztuka i wyczucie, by z dodatkowych elementów zrobić wymowne tło współgrające z muzyką i wokalistką, a nie zakłócające czy odciągające uwagę widza badziewie.
JÓZEK…
… i chyba wszystko jasne. Przebój, którym Bajm i Beata zdobyli ogromną popularność. Piosenka, która pomimo zupełnie innej aranżacji od razu poruszyła publiczność i nie było nikogo, kto nie śpiewałby refrenu – Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz, mam na twym punkcie bzika, mam bzika, mam bzika, daj się sobą nacieszyć, nacieszyć, nacieszyć, i siedem razy zgrzeszyć, i zgrzeszyć, i zgrzeszyć…. Jeśli znalazła się osoba nieznająca tekstu z pewnością bardzo szybko się go nauczyła i mogła szaleć razem z tłumem i Beatą.
SPEKTAKULARNY FINAŁ
Beata Kozidrak chyba nie byłaby sobą, gdyby i na koniec czymś nie zaskoczyła. Zaproponowała publiczności utwór jej muzycznej inspiracji, czyli Jamesa Browna. W pierwszej chwili pomyślałam sobie „O matko, angielskie piosenki?”. Chcąc nie chcąc bycie anglistą nie ułatwia mi słuchania naszych polskich wokalistów w zagranicznych, szczególnie angielskich utworach. Siłą rzeczy zawsze skupiam się na wymowie i akcencie. A tu nagle pierwsze wejście „I Feel Good” i myślę sobie „Wow!”, ale spokojnie – to dopiero początek. Słucham dalej i po chwili złapałam się na tym, że moja czujność całkowicie zniknęła i zachwycałam się sposobem śpiewania i samą piosenką, bo nie było się do czego przyczepić! Ogromne brawa dla Beaty za to! To nie był jednak koniec – jeszcze bardziej rozgrzała publiczność utworem zespołu Earth, Wind & Fire, który na pewno każdy kojarzy – „September„. To był już prawdziwy power i Beata rozniosła swoją energią całą salę. Mogę tu jedynie dodać, że słuchać Beaty po angielsku to również ogromna przyjemność, a dodatkowym wielkim plusem ode mnie fakt, że znała teksty na pamięć!
NIEKOŃCZĄCE SIĘ BISY
Publiczność tak długo biła brawa i skandowała, że Beata z zespołem nie mogła tak po prostu sobie pójść. Zaśpiewała najpierw „Niebiesko–Zielone„, później „Bingo„, by na koniec po ogromnych owacjach ponownie zaszaleć przy utworach „I Feel Good” i „September„. Wzruszyła się niesamowicie i dziękowała mnóstwo razy podkreślając jak bardzo uwielbia Kraków i krakowską publiczność. Oby znów zawitała do tego miasta ze swoim kolejnym koncertem.
SPOTKANIE Z FANAMI
W tym miejscu chciałabym tylko zaznaczyć jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie Beata przy spotkaniu z fanami. Każdemu poświęciła tyle czasu, ile tylko ktoś chciał. Podpisywała płyty, zdjęcia, a nawet telefon jednej dziewczynce. Robiła sobie wiele zdjęć z ludźmi i dla wszystkich była bardzo serdeczna i otwarta. Jej management też stanął na wysokości zadania organizując to wszystko tak sprawnie i zachowując należyty szacunek do fanów. Jestem naprawdę miło zaskoczona zarówno samym koncertem, jak i spotkaniem po nim. Oby więcej takich wydarzeń, bo są one naprawdę budujące i dają człowiekowi ogromny zastrzyk energii.
Kim tu jestem? To pytanie, które w tym konkretnym momencie mojego życia wybrzmiewa dość często. Nie chcę definiować się jako nauczycielka, pisarka czy tłumaczka. Z pewnością jestem dziewczyną o wielu pasjach. Uwielbiam śpiewać zarówno pod prysznicem, jak i podczas praktyki medytacji (mantry). Pokochałam jogę i medytację całym swoim sercem. Nie wyobrażam sobie już bez nich życia. Jestem duszą kochającą podróże te zewnętrzne (w różne zakamarki świata), ale również podróż w głąb samej siebie. Ciągle poszukuję, nie tylko swojego artystycznego „ja”, ale również samej siebie w tym konkretnym miejscu i czasie.
POGOŃ ZA MARZENIAMI
Zawsze marzyłam o tym, aby studiować anglistykę i dzisiaj mogę powiedzieć – udało się! Moje marzenie się spełniło. Ukończyłam licencjat – filologię angielską ze specjalizacją translatorską, a na magisterce dołożyłam sobie jeszcze trochę kultury i mediów. Dodatkowo zdecydowałam się na studia podyplomowe z pedagogiki, co umożliwia mi pracę z dziećmi i młodzieżą. Lata studiów z pewnością zapadną mi w pamięć ze względu na sam kierunek, poznanych ludzi, zdobytą wiedzę, chwile radości, szaleństwa, ale również nerwów i smutku. Wszystko jednak w pełni się zrównoważyło i harmonia w moim życiu pozostała. Właśnie w tym czasie powstało to miejsce, w którym teraz przebywasz, Drogi Czytelniku.
W ŻYCIU TRZEBA ROBIĆ TO, CO SIĘ KOCHA
Pracuję w szkole podstawowej, głównie z dziećmi i młodzieżą od 4 do 8 klasy, a także udzielam prywatnie korepetycji. Zdarza się jeszcze, że tłumaczę na zlecenie różne teksty. Cieszy mnie to – lubię pracę z dziećmi, z młodzieżą, uwielbiam obserwować ich rozwój z lekcji na lekcję. Wierzę, że moja pasja i poświęcenie będą dla nich inspiracją do samorozwoju. Piszę wnioski i koordynuję do projekty unijne, które dają ogromne możliwości uczniom na poznanie świata i samych siebie. To obecnie dla mnie największy priorytet w pracy szkolnej.
PODRÓŻE TO MOJA NOWA MIŁOŚĆ
Wydawać by się mogło, że podróżując od dziecka, to tak naprawdę nic nowego. Ktoś nawet mógłby rzec, że mam to po prostu we krwi. Być może tak jest, ale tak naprawdę dopiero od 2023 roku podróże stały się dla mnie czymś naprawdę istotnym w życiu. Polubiłam samotne wojaże, bo są dla mnie najlepszym remedium na złapanie dystansu do codzienności i swobodne wysunięcie przeróżnych wniosków na temat tego, kim jestem, czego chcę, co lubię, czego nie, co mi służy, a co już przestało i jakimi ludźmi oraz rzeczami chcę się otaczać.
A GDY WRESZCIE ZNAJDĘ SOBIE CZAS
W wolnych chwilach sięgam po książki (w ostatnim czasie głównie psychologiczne i filozoficzne, zdarzają się poradnikowe), filmy, a przede wszystkim muzykę. Te wszystkie elementy składają się w jedną całość – moje życie – to dzięki nim mogę tworzyć, bo to one mnie inspirują. Od dziecka uwielbiałam pisać. Do tej pory były to „bazgroły” chowane na dnie szuflady… Potrafiłam siedzieć całymi dniami i pisać bez końca szalone, nastoletnie przygody, w których niejeden doszukałby się historii z mojego świata. Przez okres studiów uwielbiałam tworzyć poezję. Najczęściej tworzę w podróży lub nocą/nad ranem, bo to wtedy jest dla mnie magiczny i inspirujący czas. Obecnie pozwalam sobie na całkowitą dowolność. Piszę to, na co w danej chwili mam ochotę.
CO TUTAJ TWORZĘ?
Przede wszystkim sporą ilość wierszy, bo to w końcu od nich się zaczęło. Oprócz tego mnóstwo relacji z przeróżnych koncertów, festiwali i spektakli teatralnych. Możecie odkryć, jak wyglądały procesy moich tłumaczeń i co takiego tłumaczyłam. Jest też sporo o podróżach, ale to nie są typowe poradniki, tylko bardziej opis moich przeżyć i miejsc, które wywarły na mnie ogromne wrażenie. W ostatnim czasie lubię pisać po prostu o codzienności, o moich przemyśleniach na różne tematy, o zdrowiu, jodze, uważności, ajurwedzie, marzeniach, edukacji, przyrodzie i wielu innych. Wszystko pisane jest z potrzeby serca, pod wpływem natchnienia i w duchu odkrywania samej siebie oraz rozwijania mojej duchowości.
Zapraszam Cię, Drogi Czytelniku, do poznania mnie i mojego świata poprzez te wspomnienia, refleksje i twórcze opowieści. Moja strona to miejsce, w którym dzielę się tym, co dla mnie najważniejsze – pasją do życia, poznawania samej siebie i nieustannego odkrywania piękna w świecie. Razem wyruszymy w podróż, która pozwoli nam zagłębić się w zakamarki naszych dusz i odnaleźć inspirację do samorealizacji. Cieszę się, że możemy to zrobić razem!