Czy zdarzało mi się słuchać orkiestry symfonicznej w plenerze? Niejednokrotnie. Czy te koncerty zawsze były świetne? Niekoniecznie. Takie miejsca żądzą się swoimi prawami. O ile świetnie zabrzmi zespół rockowy czy disco polo, o tyle z orkiestrą jest już trudniej. Bez dobrego nagłośnienia każdego instrumentu taki koncert może okazać się wielką porażką. To jednak nie powstrzymało dyrygenta Łukasza Wichra przed organizacją takiego przedsięwzięcia i dopracował te wszystkie kwestie perfekcyjnie.
MUZYKA FILMOWA W MOIM ŻYCIU
Zimą zeszłego roku uczestniczyłam w pierwszym koncercie Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej, o którym pisałam tutaj:
Już wtedy wspominałam, że ilość koncertów muzyki filmowej, w których brałam udział jest bardzo liczny. Były to zarówno polskie, jak i zagranicznej wydarzenia, festiwale oraz koncerty samych kompozytorów, takich jak Ennio Morricone czy HansZimmer. Nie ukrywam, że byłam pełna obaw jak poradzi sobie młodzież w tak surowej scenerii jaką jest plener, ale spisali się na medal!
CENNA LEKCJA
To wcale nie oznacza, że nie było potknięć, błędów, że wszystko było od A do Z czysto, że grali jak zawodowcy (choć i takim zdarzają się pomyłki). Oczywiście, że to wszystko miało miejsce, ale też dzięki temu uważam, że poradzili sobie wspaniale. Czy nie dzieje się czasami tak, że jeden mały błąd całkowicie nas paraliżuje i nie jesteśmy w stanie iść dalej? Zdarza się, zwłaszcza nam dorosłym. A te mądre dzieciaki pokazują nam, że tak, jesteśmy ludźmi, nie jesteśmy robotami i zdarzy się malutki błąd, ale uśmiecham się i muzykuję dalej, bo to kocham i jest to zdecydowanie ważniejsze niż zagranie bezbłędnie utworu bez grama emocji. To jest lekcja, której powinniśmy się uczyć od młodszych!
PIĘKNY PROCES TRWA
Wracając jednak do samego koncertu. Część utworów powtórzyła się z zimowego występu, ale muszę przyznać, że wstąpiła w nie nowa jakość. Na specjalne wyróżnienie zasługuje według mnie solistka Milena Filas. Już poprzednim razem zachwycała głosem, ale to, co zrobiła podczas tego koncertu, to czysta poezja! Tak pięknie czarowała publiczność utworem A Thousand Years czy Skyfall, że aż miałam gęsią skórkę.
CZYSTE SZALEŃSTWO
Nie będę po raz kolejny rozpisywać się o fenomenalnym wykonaniu przez orkiestrę kawałków z Rockiego czy Mission Impossible. To drugie to prawdziwy majstersztyk! Przecież w tym utworze się tak wiele dzieje, jest tyle różnych nierówności, zmian, czystego szaleństwa, a nasza młodzież sobie z tym doskonale radzi i nie gubi się! Dzięki temu efekt jest naprawdę oszałamiający!
NOWOŚCI
Tak sobie zostawiam na koniec to, co wzbudziło we mnie najwięcej emocji. Jest zarówno podstawą całego koncertu, jak i wisienką na przysłowiowym torcie. Pamiętam jak po tamtym, zimowym koncercie, dyrygent zdradził mi, co się zrodziło w jego głowie. Już wtedy byłam pewna, że powstanie z tego, coś naprawdę czadowego! Nie myliłam się. Utwór „Come with me” z filmu Godzilla oraz „Gangsta’s Paradise” z Młodych gniewnych zapadną mi na długo w głowie.
NA POZÓR SPOKOJNY SKRZYPEK
Młody skrzypek, Bartłomiej Solarz pokazał nam się od zupełnie innej strony. Dotąd ten zaangażowany w grę na skrzypcach, na pozór spokojny muzyk, wyszedł na scenę w dżinsach, T-shircie i czapce z daszkiem. Zamienił się w prawdziwą sceniczną bestię, która zawładnęła jordanowską publicznością! Chłopak ma dopiero naście lat, a rapował w dwóch wymagających utworach po angielsku!
SCENICZNA BESTIA
Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nie miał żadnej kartki z tekstem, jest przecież dopiero na początku drogi z tym językiem, a jego świadomość tego, co śpiewa była tak namacalna, że momentami czułam emocje, które nimi szargają. Często brakuje mi tego u dzisiejszych wykonawców. Doskonale wiedział o czym się śpiewa i umiał to przekazać słuchaczom. Jestem pod ogromnym wrażeniem! Dopełnieniem tych dwóch utworów był śpiew Mileny oraz chórów Bel Canto i Akolada. Nie dziwię się, że to właśnie te numery usłyszeliśmy na bis.
MUZYKUJĄC Z SERCEM
Podsumowując, Koncert Muzyki Filmowej w wykonaniu Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej był zdecydowanie najjaśniej świecącą gwiazdą tego wieczoru! Jestem niesamowicie dumna z naszych młodych muzyków! Kibicuję im mocno, bo to, z jaką pasją podchodzą do dźwięków jest czymś niewiarygodnym! Jestem też wdzięczna za to, że w naszym małym miasteczku znalazł się ktoś taki jak Łukasz Wicher, który ma niebywałą nić porozumienia z młodzieżą i to widać przy każdym utworze. Oni się doskonale bawią, muzykują, robią to z sercem, ale jest w tym ogrom ciężkiej pracy. Nie z każdym dyrygentem coś takiego by wyszło. Trzeba naprawdę kochać, to co się robi i zarażać tym innych. Mamy namacalny dowód na to, że tak się da i tak się dzieje.
Z niecierpliwością czekam na kolejne koncerty Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej, chociaż wiem jak trudno coś takiego przygotować i ile to kosztuje wysiłku. Zwłaszcza, że każdy ma też inne obowiązki. Tym bardziej serce się raduje, gdy jednak mimo tylu przeciwności takie projekty się udają i stoją na naprawdę wysokim poziomie.
SETLISTA Z KONCERTU
„Come with Me” utwór z filmu “Godzilla” “ A Thousand Years” utwór z filmu “Zmierzch” “Skyfall” utwór z filmu “Skyfall” (James Bond) “Gangsta’s Paradise” utwór z filmu “Młodzi gniewni” „Tennessee” utwór z filmu „Pearl Harbor” “Eye of the Tiger” utwór z filmu “Rocky” “Now We Are Free” utwór z filmu “Gladiator” Motyw główny z filmu “Mission Impossible”
BIS „Come with Me” utwór z filmu “Godzilla” “Gangsta’s Paradise” utwór z filmu “Młodzi gniewni” “Eye of the Tiger” utwór z filmu “Rocky”
Czy ktoś się kiedykolwiek spodziewał, że tak ogromny festiwal zostanie przeniesiony w wirtualny świat? Z pewnością nie. A jednak okazało się, że w naszych dziwnych czasach wszystko jest możliwe. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie musiał się odbyć!
Q&A
Seria krótkich wywiadów z FMF była ciekawym połączeniem tego, co było z tym, co będzie. Przeszłość, czyli wspominanie koncertów, które już za nami. Przyszłość, czyli koncerty, które były gotowe już na ten rok, ale przez „siłę wyższą” musimy zaczekać do przyszłego roku). Każdy z zaproszonych gości miał chwilę, by powspominać FMF i wydarzenia z jego udziałem. Niektórzy mogli też podzielić się tym, co będzie nas czekało przy kolejnej edycji.
Bardzo ciekawie było posłuchać Alka Dębicza i prezenterkę RMF Classic – Jadwigę Polus jak wspominają ubiegłe koncerty. Rozprawiali również o koncercie z cyklu Cinema Chorale, który odbędzie się za rok. Aleksander Dębicz przybliżył nam jak to było przerobić partię chóru na pianino i saksofon. A były to m.in. utwory np. z InterstellarHansa Zimmera).
Live from Studio to cykl kilkunastominutowych nagrań ze studia zapowiadających w pigułce to, co wydarzy się za rok. Obejrzałam wszystkie filmy z tego cyklu i naprawdę nie mogę się doczekać przyszłego roku, by usłyszeć to wszystko na żywo.
Muszę przyznać, że chyba największe wrażenie wywarł na mnie utwór z filmuUkryta gra z ogromną orkiestrą Łukasza Targosza. Świadomość tak wielkiego przedsięwzięcia w wersji online i ilości zaangażowanych w to ludzi napawa mnie dumą. Polacy to jednak potrafią robić rzeczy wielkie.
Z tego miejsca muszę ogromnie pogratulować Ani Karwan. Obserwuję ją już od 2018 roku – to tam po raz pierwszy usłyszałam ją na żywo podczas gali Video Games. Zachwyciła mnie jej nietypowa, idealnie pasująca do świata filmu i gier barwa głosu. Dla mnie to kobieta z głosem bardzo światowym. Przy tym ma niesamowicie wrażliwe serce, nie tylko na muzykę, ale i innych ludzi.
Koncert, na którym bardzo chciałam być, ale nie mogłam. W tym roku na nieszczęście i szczęście pojawił się online. Zasiadłam wieczorem przy laptopie i zaczęłam wsłuchiwać się w niesamowite chóralne aranżacje. Sama jestem chórzystką (Chór Bel Canto), co prawda amatorką, ale wiem co to znaczy śpiewać w wielogłosie. Tym bardziej, że tutaj często były to bardzo trudne partie.
Podczas tego koncertu moją uwagę przykuły dwa utwory – pierwszym z nich było Angele Dei z filmu Misja. Nie jest to chyba zaskoczeniem, jeśli jest się fanem muzyki Ennio Morricone (koncert Ennio Morricone). Natomiast ogromne wzruszenie i dreszcze na całym ciele wywołał we mnie utwór Agnus Dei z filmu Szkarłatna litera.
Wykonanie Chóru Pro Musica Mundi tak mną poruszyło, że dość długo po koncercie nie umiałam się otrząsnąć. Będąc sopranem nie mogłabym nie podziwiać niesamowitego lekkiego śpiewu tego wysokiego żeńskiego głosu. Nie było wykrzycznaje frazy czy siłowania się z wysokimi dźwiękami – delikatne muśnięcia wzbudzające jeszcze większą ilość dreszczy. Pro Musica Mundi – jesteście dla mnie mistrzami
To jest chyba jedyny koncert, którego nie mogę przeboleć. Oczywiście nie mogę przeboleć tego, że na nim nie byłam. Jestem ogromnie wdzięczna osobom przygotowującym FMF Online, że dały mi możliwość usłyszenia go chociaż w wersji online. Ale do sedna, bo mam tu trochę więcej do powiedzenia.
Już pierwsza ogromna ekscytacja nastąpiła przy muzyce Bartosza Chajdeckiego. Niech mi nikt nie mówi, że nasi polscy kompozytorzy są w czymś gorsi od tych światowych. Wejście Tiny Guo z solową partią na wiolonczeli – obłęd! To trzeba usłyszeć, bo opisać słowami się nie da.
KU PAMIĘCI DANIELA LICHTA
Kolejnym zaskoczeniem był motyw z Dextera z autorem muzyki w roli głównej. Daniel Licht oraz Norman Kim zagrali na dosłownie wszystkim tworząc przy tym niezwykłe show i ciekawe współbrzmienie z orkiestrą. Tak wielka szkoda, że już nigdy nie będzie nam dane zobaczyć czegoś podobnego w wykonaniu Lichta.
IM BLIŻEJ FINAŁU, TYM WIĘKSZE EMOCJE…
Nieziemskim wykonaniem była suita z Watahy stworzona przez Łukasza Targosza. To jest dopiero kraina rozkoszy dźwiękami – nic dziwnego, że zdobył w tym roku nagrodę publiczności. Łukasz tworzy na naprawdę światowym poziomie. Dodanie do tej aranżacji Tiny Guo na wiolonczeli i wokalu Ani Karwan powoduje, że nagle cię nie ma człowieku. Znikasz w przestworzach czując jak twoje ciało poddaje się mimowolnie każdemu dźwiękowi. Rewelacja!
Przyznaję się, że ścieżka dźwiękowa z serialu The Dovekeepers, jak i sam serial nie były mi w ogóle znane. Jednak to, co wydarzyło się w Tauron Arenie z niesamowitą solistką Sarą Andon to magia w czystej postaci. Solo na flecie tak pięknie okrasiło utwór napisany przez Jeffa Beala. Po raz kolejny miałam dreszcze na całym ciele i ogarnęło mnie wielkie wzruszenie. Sam kompozytor zadyrygował tym utworem.
OD TEGO MOMENTU NIE MOGŁAM SIĘ JUŻ POZBIERAĆ…
Prawie na sam koniec, kiedy emocje we mnie już wrzały, na scenie pojawił się Trevor Morris, a wraz z nim Einar Selvik z suitą z Wikingów. Ciężko mi ocenić czy znalazłam się wtedy w niebie, na innej planecie, w odległej przeszłości czy jeszcze jakiejś innej krainie. Z każdą kolejną minutą koncertu pozostawałam w tak ogromnym zachwycie, że brakowało mi słów. Do tego dorzucili jeszcze solo na wiolonczeli Tiny Guo i ciężko było się pozbierać.
A to jeszcze nie koniec! Wielki finał musiał być z przytupem. Suita z Gry o tron w kompozycji Ramina Djawadi. Genialne solo Tiny Guo, a następnie mocne brzmienie orkiestry Sinfonietty Cracovii i Chóru Polskiego Radia pięknie zwieńczyły cały koncert. Coś pięknego i nieziemskiego, a do tego widok dyrygenta – Diego Navarro. Żył każdym najmniejszym drgnieniem i płynął wraz z muzyką podśpiewując sobie partie chóru.
Dla mnie nie ma bardziej magicznych chwil niż zatapianie się całym sobą w dźwiękach wychodzących daleko poza realny świat. Za to kocham muzykę filmową i za to pokochałam Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. To nieustająca dawka wzruszeń, ekscytacji, dreszczy i zachwytu nad tym jak pięknie i z całego serca można muzykować. Tacy są właśnie Artyści na Festiwalu Muzyki Filmowej.
Znana na całym świecie muzyka, niesamowite wizualizacje, fragmenty popularnych filmów, innowacyjna konferansjerka, nieprawdopodobnie utalentowani soliści, niezwykle żywa orkiestra i robiący wrażenie chór, to w kilku słowach opis uczty muzycznej, którą przygotował dla nas Hans Zimmer.
Hans Zimmer znany jest z tego, że lubi zaskakiwać publiczność i zawsze mu się to udaje. Z jednej strony wiedziałam, że koncert zacznie się od jakiegoś intra, ale co tym razem miałam usłyszeć? Pierwszy dźwięk kotłów i bębnów, któremu towarzyszył błysk świateł sprawiły, że mnie całkowicie zamurowało. Siedziałam w bezruchu zapominając o tym, że należy oddychać. Po kilku takich uderzeniach włączyły się smyczki i inne instrumenty, które budowały napięcie. Motyw z Mrocznego Rycerza przejawił się w nowej odsłonie – inne instrumenty były eksponowane niż w oryginalnym soundtracku. Do tego gra świateł, która również budziła zaciekawienie. Naprawdę nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam tak mocne dreszcze jak na tym właśnie utworze. Dźwięki rozlewały się po całym moim ciele i wibrowały razem z nim. Pod koniec, gdy już natężenie muzyki i świateł było bardzo intensywne, na ekranie pojawił się znak batmana, a w nim rozlewał się pomału tytuł koncertu. W końcu ostatni błysk i ostatnie dźwięki, a na wielkim telebimie wszyscy ujrzeli ogromny napis The World of Hans Zimmer.
Gdybym miała zdecydować „tu i teraz”, który utwór był dla mnie najlepszy podczas tego koncertu, z pewnością odpowiedź brzmiałaby: „Nie wiem”. Hans Zimmer dobrał tak starannie wszystkie soundtracki, że praktycznie każdy czymś zachwycał. Pokazał jak ogromne są jego możliwości kompozytorskie, gdyby ktoś o tym jeszcze nie wiedział. Wybrał utwory mroczne i pełne mocnych, ostrych brzmień, jak choćby z filmów Mroczny Rycerz czy Wyścig, by za chwilę uraczyć nas balladami i melancholijnymi dźwiękami z filmów takich jak Holiday, Hannibal,Pearl Harbor czy Mission: Impossible II. Przeplótł to z tajemniczą, iście sakralną i wypełnioną po brzegi chórem i solistką suitą z Kodu da Vinci. Sięgnął również po kawałki swojej twórczości pochodzące z bajek, takich jak Madagaskar, Mustang z Dzikiej Doliny,Kung Fu Panda czy wzruszająca suita z Króla Lwa. W końcu był czas też na nieco inne brzmienia z filmów jak Gladiator, Incepcja czy Piraci z Karaibów. Podczas tego koncertu każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Co więcej, każdy mógł podróżować pomiędzy rozmaitymi emocjami nie zatrzymując się nigdzie na dłużej.
Spośród tych wszystkich genialnych utworów, postanowiłam wybrać kilka, które w jakiś szczególny sposób dały mi się odczuć i pozostały na dłużej w mojej głowie. Pierwszym z nich był wspomniany już na samym początku motyw z Mrocznego Rycerza. Poniżej opiszę pozostałe utwory, które mocno mną wstrząsnęły – w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Jak już wspomniałam, Hans Zimmer zadbał o różnorodność. Suita z Kodu da Vincibyła na to niezbitym dowodem. Przyznam szczerze, że bardzo rzadko słuchałam tego soundtracku, bo nawet z filmem było mi jeszcze nie po drodze. Już sam początek, w którym słychać tylko solistkę i chór wywoływał dreszcze. Do tego jeszcze tajemnicza, sakralna wizualizacja, która pozwalała zapomnieć, że wcale nie byliśmy w żadnym obiekcie sakralnym, tylko na wielkiej arenie. Partia chórowa i smyczki w tej suicie naprawdę zachwycały i przenosiły w inny wymiar.
SUITA Z KRÓLA LWA
Należę do pokolenia, które wychowało się głównie na bajkach Disneya. Niezależnie od tego ile mam lat, zawsze wzrusza mnie kilka scen z Króla Lwa i nic na to nie poradzę. Już pierwsze dźwięki fletu, na którym grał genialny Pedro Eustachedoprowadziły mnie do ogromnego poruszenia. W momencie, gdy dołączył jeszcze chór i smyczki, rozpłynęłam się całkowicie. Oczywiście suita składała się też z tych mocniejszych brzmień, by na koniec rozbrzmieć radosnym, wspólnym śpiewem chóru i solistów.
To chyba najbliższy mojej duszy fragment koncertu. Muzyka z Gladiatorajest przede wszystkim pełna wschodnich brzmień, a do tego ozdabia ją głos Lisy Gerrard. Usłyszeć Gladiatorapo raz kolejny, ale po raz pierwszy ze śpiewem Lisy Gerrard to było spełnienie moich najskrytszych marzeń. Już pierwsza część suity The Wheat/The Battle przeniosła mnie całkowicie w mój świat. Upajałam się każdym dźwiękiem, który słyszałam i z otwartym sercem czekałam na to, co wydarzy się dalej. W końcu doczekałam się części trzeciej suity Now We Are Free. Muszę przyznać, że mimo nieuchronnego upływu czasu i związanego z tym obniżenia się głosu Lisy Gerrard być może jej góry nie były już tak wspaniałe jak doły. Jednakże ta Artystka w dalszym ciągu zachwyca i na żywo jej barwa i sposób śpiewania są jeszcze bardziej hipnotyzujące. Słyszeć głębię jej głosu, a do tego widzieć jak stoi niemalże nieruchomo na scenie wyrażając tylko mimiką wszystkie emocje – coś niesamowitego!
Już na początku koncertu pomyślałam sobie: „Kurczę, nie ma Hansa Zimmera to jak będzie z Incepcją?”. Nie wyobrażałam sobie tego utworu bez Hansa przy fortepianie. Tym razem też nie pozwolił, abym zobaczyła jak to jest bez niego. Mimo że fizycznie nie było go w Tauron Arenie, to dzięki nagraniom, których dokonał w swoim studiu, mogliśmy zobaczyć Hansa Zimmera przy fortepianie grającym główny motyw Time. Już po pierwszych dźwiękach publiczność biła brawa. Było to zupełnie nowe doświadczenie widzieć orkiestrę, która gra wspólnie z Hansem znajdującym się na dużym ekranie. Słyszałam ten utwór już cztery razy na żywo i za każdym razem coś nowego mnie w nim zaskoczyło. Żadna wersja nie była identyczna. Ta również była na swój sposób intrygująca i magiczna.
Przede wszystkim sposób w jaki Hans Zimmer pozwolił się ze sobą spotkać – nagrania ze swojego studia. Urządził sobie piękną konferansjerkę zapraszając do studia reżyserów i swoich przyjaciół muzyków, z którymi miał okazję tworzyć konkretny soundtrack. Opowiadał różne ciekawostki na temat poszczególnych utworów. Znakomity Gavin Greenaway, który dyrygował orkiestrą symfoniczną również brał udział w konferansjerce. Oprócz tego nowoczesnego sposobu komunikacji z widzem, muszę tu wspomnieć o zaskakującym rozwiązaniu, jeśli chodzi o chór. Za każdym razem, gdy miał mieć on swoją partię, ekrany po bokach rozjeżdżały się i ujrzeć można było stojący na „rusztowaniach” chór składający się z szesnastu osób.
JEDYNE TAKIE SHOW
Koncerty Hansa Zimmera zawsze zaskakują i ciężko trafić na takie samo czy nawet podobne show. Widać, że kompozytor dba nie tylko o jakość dźwięków i aranżacje, ale także o stronę wizualną. Ogromne ekrany, odpowiednie wizualizacje i fragmenty filmów, a także gra świateł sprawiają, że naprawdę można przenieść się całym sobą w świat Hansa Zimmera. Dodatkowo dobór solistów – tak różnorodnych pod każdym względem ,dodaje mu wartości unikatowej. Koncerty Hansa Zimmera to show na skalę światową i nikt nie jest mu w stanie zagrozić. Jeśli tylko pojawi się nowa trasa – z pewnością się wybiorę. Warto wydać każdy grosz na prawdziwą muzyczną ucztę dla oka, ucha i przede wszystkim duszy.
Druga odsłona niezwykłego koncertu. Muzyka Filmowa, którą każdy kojarzy. Dwie znakomite wokalistki oraz pięciu nietuzinkowych piosenkarzy, zespół wokalny, grupa taneczna i ogromna orkiestra – tak wyglądała kolejna edycja Koncertu Muzyki Filmowej w Katowicach. Całemu wydarzeniu towarzyszyła Grażyna Torbicka – wybitna znawczyni filmu, a co za tym idzie, także muzyki filmowej.
2. KONCERT MUZYKI FILMOWEJ W KATOWICACH
Już przed samym koncertem zaobserwować można było pewne zmiany w stosunku do pierwszej edycji. Scena podzielona była na dwa „piętra”. Na dole, znajdowała się przestrzeń dla solistów i tancerzy, a na górze – miejsce dla orkiestry. Do tego dwa wielkie ekrany na dwóch poziomach. Pomysł wydawał się idealny – niestety wkrótce okazało się, że dla widza siedzącego w pierwszych rzędach wyższy ekran był praktycznie niewidoczny. Dla osób siedzących z tyłu widoczność z pewnością była lepsza. Natomiast słyszałam opinie że obraz na tych dwóch ekranach nie zawsze łączył się spójnie ze sobą. Tym razem przed koncertem znalazło się wyświetlono na ekranach wszystkich partnerów i krótką reklamę promującą inne wydarzenie agencji Royal Concert. Moim zdaniem jest to na plus, bo w końcu każdy widz ma prawo wiedzieć kto tak naprawdę pomógł w powstaniu tego projektu i co innego można jeszcze obejrzeć.
WPROWADZENIE
Koncert rozpoczął się kilka minut po dziewiętnastej dobrze znaną każdemu „Odyseją Kosmiczną”. Po tym krótkim wstępie na scenie pojawiła się Grażyna Torbicka, która wprowadziła widza w świat kina i muzyki filmowej. O profesjonalizmie pani Grażyny i jej lekkości w mówieniu oraz opowiadaniu ciekawych anegdot pisałam przy okazji poprzedniej edycji (PRZECZYTAJ). Postaram się w tej relacji opisać tylko te wykonania, które wywarły na mnie pozytywne lub negatywne wrażenie. Te, które dostarczyły wzruszeń i pięknych emocji oraz te, które niestety lekko mogły zirytować. Wiem jednak, że sumując to wszystko – więcej było tych dobrych doznań i na nich będę chciała się głównie skupić.
I WILL FOLLOW HIM
„I Will Follow Him” to typowo gospelowy utwór ze znakomitej komedii „Zakonnice w przebraniu”. Muzyka chóralna jest mi bliska nie od dziś, a ten utwór doskonale oddaje to, jak dzisiaj wygląda nasz chór. Początek bardzo wolny, dostojny i śpiewany pełną klasyką, by za chwilę przejść w zwariowany, rozrywkowy rytm. Oryginał składa się wyłącznie z głosów żeńskich, dlatego wykonanie Sound’n’Grace przypadło mi bardziej do gustu. Podobała mi się też energia włożona w drugą część piosenki i to niesamowite zaangażowanie każdej osoby z tego zespołu.
DIVA DANCE
„Diva Dance” to utwór pochodzący z filmu „Piąty element”, który są w stanie wykonać nieliczni na całym naszym świecie. Justyna Steczkowska podjęła się tego wyzwania. Nie ukrywam, że bardzo bałam się czy będzie w stanie podołać tak trudnemu wykonaniu, w którym skakanie po oktawach to coś normalnego, a niektóre dźwięki, które są tam śpiewane wielu ludziom wydają się niemożliwe do zaśpiewania. Do tego jeszcze niezwykle trudny język francuski i to praktycznie cały czas na wysokich dźwiękach. Jednak Justyna płynęła po dźwiękach bardzo swobodnie.
W drugiej części cały utwór zyskał większej mocy i dzięki temu można było w pełni cieszyć się wokalizami artystki. Gdzieś tam na samym początku może coś nie do końca poszło tak jak miało, ale ciężko byłoby dojrzeć u Justyny jakieś nieprofesjonalne zachowanie z tego powodu – zachowała zimny profesjonalizm śpiewając dalej. Potem było już tylko lepiej i gęsia skórka od razu rozeszła się po całym moim ciele. Zabawa krótkimi dźwiękami skaczącymi wysoko ponad pięciolinią była dla mnie mistrzostwem. Przyznam szczerze, że Justyna wokalnie wciąż potrafi mnie zaskoczyć i sprawić, że moja dusza zupełnie odpływa w krainę anielskich dźwięków. To wykonanie na pewno zostanie mi na długo w głowie!
THE NEW DIVIDE
„The New Divide” z filmu „Transformers” to jeden ze słabszych punktów tego wieczoru. Tym razem ten utwór niestety nie zachwycił niczym. Niezbyt lubię mocne brzmieniowo kawałki (chociaż np. muzyka Briana Tylera czy Elliota Goldenthala do takich należy, a wcale mnie nie odpycha). Jednak „The New Divide”Linkin Park w tej aranżacji nie przypadł mi do gustu. Oryginał, ze względu na wokalistę jest w miarę przyjemny, a tu niestety Gabriel Fleszer mnie mocno rozczarował. Miałam wrażenie, że się trochę męczy w tej piosence, ale nie wiem z czego to wynikało. Nie znam twórczości tego człowieka na tyle by ocenić czy utwór został odpowiednio dobrany do jego możliwości. Jedyne co nadało świeżości i fajnego brzmienia były znów smyczki Polskiej Orkiestry Muzyki Filmowej.
FALLING SLOWLY
Chyba najbardziej wzruszający duet tego wieczoru. Kayah i Igor Herbut zaśpiewali „Falling Slowly” tak, jakby naprawdę pragnęli sobie powiedzieć te wszystkie słowa. Niezwykle nostalgiczne i wzruszające wykonanie podkreślone smyczkami i pięknym dwugłosowym refrenem. Rzadko zdarza się, że oryginał wypada słabiej przy kolejnych, innych aranżacjach, a tutaj tak właśnie było! Na chwilę przeniosłam się w zupełnie inny świat i z przymkniętymi oczami przysłuchiwałam się tej mocnej chemii między artystami, bo nie da się tego inaczej nazwać. Aż było przykro, gdy utwór się skończył.
TIME OF MY LIFE
Zakończenie pierwszej części było chyba najlepszym, jakim mogłoby być. Nie znam chyba nikogo kto nie znałby utworu „Time of My Life” z kultowego już filmu „Dirty Dancing”. Justyna Steczkowska zaśpiewała w duecie z Kubą Badachem. Muszę przyznać, że wypadli naprawdę dobrze. Jednak coś, co bardziej przykuło moją uwagę tym razem to duet tancerzy, Edyta Herbuś i Tomasz Barański, którzy wcielili się w postacie głównych bohaterów i znakomicie odtworzyli taniec z filmu. Do tego grupa taneczna „Next” wyszła z Tomaszem Barańskim do publiczności i wyciągnęli kilka osób do tańca. Byłam jedną z tych szczęściar, które ruszyły do tańca i muszę przyznać, że na chwilę nie wiedziałam w ogóle gdzie jestem i co się dzieje, ale świetnie się bawiłam. To był „time of my life” i na pewno pozostanie on w mojej pamięci na długo.
CHICAGO
Po krótkiej przerwie powróciliśmy na halę Spodka, by wejść w 2. Koncert Muzyki Filmowej od nowa. Tym razem z ogromnym przytupem. Justyna Steczkowska wraz z Sound’n’Grace zaśpiewała kilka utworów z musicalu „Chicago”, w tym moje ulubione „Cell Block Tango”. Muszę przyznać, że nie spotkałam się jeszcze z wersją tego utworu, która by mnie nie zachwyciła. Tak sobie pomyślałam, że Justyna Steczkowska i w musicalu mogłaby bez problemu występować. Śpiewa genialnie, a do tego potrafi też świetnie tańczyć i bawić się tym, co robi. W tym repertuarze w końcu miała okazję pokazać pazur i nieco niższe niż zazwyczaj dźwięki.
WRITING’S ON THE WALL
Muzyka z Jamesa Bonda zawsze kojarzy mi się niezwykle emocjonująca. Zwłaszcza, gdy wykorzystywane są w niej smyczki. „Writing’s on the Wall” w wykonaniu Arka Kłusowskiego to coś naprawdę niesamowitego! Miałam ogromne ciarki, zwłaszcza, gdy przechodził w falset. Do tego jeszcze piękny i emocjonalny taniec Edyty Herbuś i Tomasza Barańskiego. Co tu dużo mówić… Aż się łezka w oku zakręciła…
LISTA SCHINDLERA
Czegoś takiego z pewnością jeszcze nie było na takim koncercie. Muzyka Johna Williamsa do „Listy Schindlera” wybrzmiała w Spodku magicznie, wręcz nieziemsko. A przyczyniła się do tego Krystyna Steczkowska, która miała swoje solo na skrzypcach. Uwielbiam patrzeć na nią, gdy gra, ale tym razem skupiłam swoją uwagę tylko na jej skrzypcach. Cieszę się, że nie wprowadzono jakiś rażących zmian w tym utworze i słuchacz całą swoją uwagę mógł skupić na dźwiękach solistki. Byłam wzruszona do granic. Na tych kilka chwil cała ogromna hala Spodka zamarła.
NA KONIEC ŚWIATA
„Na koniec świata” to utwór, na który czekałam już tak naprawdę od pierwszej edycji. Piosenka napisana przez samą Justynę Steczkowską ze słowami Edyty Bartosiewicz. Pojawiła się w filmie o tym samym tytule „Na koniec świata”. Znałam ten utwór już w dwóch zupełnie różnych wersjach. Teraz miałam okazję usłyszeć wersję na orkiestrę. Z początku byłam niezbyt przekonana, ale szybko usłyszałam w niej świeżość i mocniejsze podkreślenie smyczków, co ogromnie mi się spodobało.
Sama Justyna też nieco pozmieniała sposób śpiewania oraz przyozdobiła pięknymi wokalizami, ale co było dla mnie najważniejsze? Stała przede mną Justyna Steczkowska, która w końcu wylądowała znów w swoim muzycznym świecie. Dla kogoś, kto nie śledzi jej kariery może nie być żadnej różnicy, jednak ja już od pierwszych dźwięków ujrzałam Justynę, która całym swoim ciałem i duszą chłonie dźwięki i gdzieś mocno w sobie nimi żyje przekazując nam tę energię i te wszystkie emocje, które chce dla nas tworzyć. Miałam ciary, byłam wzruszona do granic, moje oczy mocno się zaszkliły… Chłonęłam tych kilka minut najintensywniej jak tylko potrafiłam.
I SEE FIRE
Drugi cudowny duet tego wieczoru zaśpiewał piosenkę znaną z „Hobbita” – „I See Fire”. A byli to, Igor Herbut i Justyna Steczkowska. Nie sądziłam, że ktoś będzie w stanie dorównać Edowi Sheeranowi, a tymczasem Igor dał sobie świetnie radę. Już sam początek wprowadził nas w niesamowity klimat. Najpierw muzyka była ograniczona niemalże tylko do gitary, by później doszły jeszcze skrzypce. Justyna przejęła od Igora refren. Z pewnością różniła się od oryginału, bo w końcu nie był to męski głos, ale dodało to uroku. Przy drugim refrenie dołączył do niej jeszcze Igor i stworzyli naprawdę ciekawe zestawienie harmoniczne. Jednak najlepszym momentem dla mnie była końcówka. Tam ich głosy potrafiły już tak wszystkich zaczarować, że aż trudno mi było złapać oddech. Ludzie zaświecili swoje telefonu i stworzyli dodatkowo magiczny nastrój. Kto by pomyślał, że dwie osoby siedzące spokojnie na krzesełkach tak mocno zaczarują katowicką publiczność na tych kilka minut.
PODSUMOWANIE
Podsumowując, 2. Koncert Muzyki Filmowej należał do udanych. Znalazło się kilka utworów, których wolałabym nie usłyszeć. Wymieniłam właściwie tylko utwór z Transformers, ale nie podobała mi się znów aranżacja utworów Hansa Zimmera czy zestawienie duetu Justyna Steczkowska z Piotrem Cugowskim, gdzie wokalistki nie było kompletnie słychać. Największe wrażenie zrobili na mnie Kayah i Igor Herbut. Każdy z nich idealnie znalazł się w swoim repertuarze i pokazał, że muzyka to nie tylko techniczna oprawa dźwięków, ale również emocjonalność. Jestem również niesamowicie dumna z Justyny Steczkowskiej, choć jak dla mnie śpiewanie np. „I Don’t Want to Miss a Thing” w duecie z Piotrem Cugowskim czy śpiewanie utworu „Shoop” kompletnie nie pasują do niej. Arek Kłusowski nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, a jednak wystarczył utwór z Jamesa Bonda, by pokazał jakim jest uzdolnionym muzykiem.
Piotr Cugowski to niestety nie moja bajka, ale doceniam to, że wybierał rozważnie utwory i do każdego z nich pasował idealnie. Kuba Badach ma naprawdę ogromny potencjał, ale czegoś mu niestety brakuje. Potrafił pięknie zaśpiewać piosenkę z „Króla Lwa”, ale była ona po prostu ładna i poprawna. Nie została na dłużej w pamięci. Natomiast Gabriel Fleszar nie pasował mi w ogóle do tego klimatu. Być może jest jeszcze zbyt młody i takie wielkie wydarzenia go stresują. Być może to ja po prostu go nie kupuję i nie potrafię się przekonać do takiej stylistyki.
CZY WARTO?
Gdybym miała komuś polecić ten koncert to byliby to zwyczajni ludzie. Niekoniecznie pasjonaci muzyki filmowej, bo tak naprawdę uwaga była głównie skupiona na oscarowych tytułach i piosenkach, które od lat goszczą na listach przebojów. Niewiele było typowej muzyki filmowej, która wprawia człowieka w osłupienie, ale myślę, że od tego są inne koncerty i festiwale. Myślę, że agencja Royal Concert postanowiła dobrać repertuar zgodnie z upodobaniami przeciętnego słuchacza. Nie jest to jednak wadą, jeśli choć na chwilę zastanowimy się czy byliby w stanie zapełnić ogromne hale widowiskowe, gdyby grali same ambitne i niszowe cudne kompozycje, które jednak nie przyciągną aż tak wielkiej ilości ludzi, jak motywy z kultowych filmów dobrze znane przeciętnemu Polakowi.
Kilku dyrygentów przewodzących Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej oraz Chórem Pro Musica Mundi. Niezwykłe kompozycje z poprzednich edycji oraz kilka światowych premier. Soliści, których głosy wzruszały wielotysięczną publiczność. Tak w skrócie można opisać Galę Jubileuszową.
TEGO NIE MOŻNA PRZEGAPIĆ
Na wieść o wielkiej gali, która miała odbyć się w sobotę 20-go maja, nie mogłam pozostać obojętna. Było to wydarzenie, którego najbardziej oczekiwałam w tegorocznej edycji festiwalu. Wysłałam zgłoszenie do końca wierząc, że uda mi się uczestniczyć w tym wielkim koncercie. Do końca nie miałam pewności, że się tam znajdę, ale w końcu się udało. Obecność tak wielu kompozytorów, a przede wszystkim zaprzyjaźnionego z FMF-emDiego Navarro sprawiła, że na sobotnią próbę pobiegłam naprawdę uradowana. Jak cudownie było znów ujrzeć znajome twarze i wspólnie przeżywać muzyczną ucztę.
OCZAROWANA PRÓBAMI
Próba jak zwykle rozpoczęła się zaraz po soundchecku. Wraz z resztą mojej ekipy zasiedliśmy na widowni, by choć na chwilę posłuchać wszystkich utworów. Emocje z każdą kolejną godziną rosły i gdy tylko próba zakończyła się wpadłam w wielki wir załatwień i przygotowań. Muszę tutaj zaznaczyć, że w tym roku to ja wraz z moją koordynatorką – Aleksandrą – miałyśmy wręczać kwiaty dwóm najważniejszym artystom tego wieczoru. Pierwszym z nich był Diego Navarro, który dyrygował przez praktycznie cały koncert, a drugim był Howard Shore – kompozytor znany wszystkim miłośnikom ekranizacji tolkienowskich. I tak zleciały ostatnie minuty na bieganiu i pomaganiu wszystkim artystom.
WIELKĄ GALĘ CZAS ZACZĄĆ
Wstępem do koncertu była suita z „Władcy Pierścieni”, która podkreśliła wyjątkowość tej gali i od pierwszych taktów zaczarowała publiczność na Arenie. Gdyby komuś było mało, zaraz po tym wybrzmiał znany wszystkim fanom „Gwiezdnych Wojen”Marsz ImperialnyJohna Williamsa, który na długo pozostał w naszych głowach (pozwolę sobie tutaj wspomnieć, że cała nasza ekipa do końca festiwalu na okrągło nuciła początek i w każdym utworze doszukiwała się znajomych dźwięków marszu). Kolejnym utworem, który zwrócił moją uwagę było The Hanging TreeJamesa Newtona Howarda wykonane przez naszą rodzimą piosenkarkę – Nataszę Urbańską. Natasza wyglądała niesamowicie w swojej sukni. Samo wykonanie nie powaliło na kolana, ale widać było, że artystka się stara. Ciężko się jednak dziwić – utwór jest nieco monotonny i oryginalne wykonanie też nie przyciąga, chociaż Chór Pro Musica Mundi dodał mocy tej piosence.
PIĘKNA JEST, BESTII BRAK
Czy gala mogłaby się odbyć bez bajkowego świata? Chyba nie i organizatorzy zadbali o publiczność wprowadzając wszystkich w baśniowy klimat „Pięknej i Bestii”. Na scenie stanęła zjawiskowo flecistka Sara Andon, która zachwyciła widzów nie tylko swoją piękną partią solową, ale również suknią, która mieniła się nawet z drugiego końca wielkiej hali. Miałam okazję poznać artystkę osobiście i muszę przyznać, że to niesamowicie ciepła i urocza kobieta, która ma w sobie coś, co przyciąga uwagę praktycznie każdego.
SZYBKI I WŚCIEKŁY?
Gdy ze sceny zszedł Diego Navarro, by na chwilę ustąpić miejsca Brianowi Tylerowi, ujrzałam na twarzy rozluźnionego do tej pory kompozytora i dyrygenta wielkie spięcie. Czyżby i jego trema dopadła? W końcu stanął przed kilkutysięczną publicznością, a do tego miał zaprezentować kilka premier. Coś w jego muzyce jest takiego, co przyciąga. Muszę przyznać, że udało mu się też zbudować swój własny styl – utwory są pełne mocy i ciężkich, rockowych brzmień, a przecież dalej wyczuwalna jest w tym muzyka filmowa. Coś zupełnie świeżego dla tego gatunku. Wystarczy kilka uderzeń w kotły i wiadomo, że Brian jest na scenie. Muszę przyznać, że potrafi dobrze zbudować napięcie i jakaż jestem przerażona, że przez jego muzykę mam ochotę obejrzeć kilka filmów, z którymi nigdy nie było mi po drodze jak np. „Szybcy i wściekli” czy „Power Rangers”. Oj, panie Brianie, narozrabiał Pan nieźle na tej gali! 😉
WOKAL W INCEPCJI? A JEDNAK!
Po dwudziestominutowej przerwie powróciliśmy do hali, by oddać się na chwilę zapomnieniu. Nikt mi nie zaprzeczy, że brakowało na tym koncercie Hansa Zimmera we własnej osobie, ale muszę przyznać, że artyści i tak sobie poradzili. Solo na gitarze w utworze z „Incepcji” znów przypadło Baronowi z zespołu Afromental i chyba nie potrafię już sobie wyobrazić tego utworu bez niego. Zostałam jednak pozytywnie zaskoczona solowym wykonaniem Joanny Radziszewskiej, które w oryginale Zimmera zawsze było zagłuszane instrumentami. W tej wersji jednak dano artystce pole do popisu i chyba po raz pierwszy mogłam usłyszeć piękne wokalizy, które w innych wykonaniach Time były przygaszone.
SŁUCHAJ
Utwory Abla Korzeniowskiego i Trevora Morrisa również zachwyciły publiczność, choć nagle znaleźliśmy się jakby w innej przestrzeni dźwięków. Później na scenę wkroczyła Edyta Górniak w ładnej, pomarańczowej sukni, by wyśpiewać utwór BeyoncéListen z filmu „Dreamgirls”. Osobiście na próbach bardziej mi się podobało, ale pewnie dlatego, że wtedy nie było aż tak wielkiej tremy. Nie mogę jednak stwierdzić, że na koncercie było źle, bo nie było! Według mnie głos Edyty Górniak bardzo pasuje do utworów Beyoncé i potrafi zachwycić swoją techniką i skalą głosu.
PORUSZAJĄC TŁUMY
I w końcu coś na co chyba wszyscy czekali. Pierwszy raz na żywo wybrzmiała w Polsce suita z „La La Land”Justina Hurwitza. Niestety muszę się przyznać, że jeszcze nie miałam okazji obejrzeć tego filmu, ale mam zamiar nadrobić to jak najszybciej. Widzieć publiczność tupiącą lub klaszczącą w rytm muzyki to coś naprawdę niesamowitego i nie tak często spotykanego przy takim gatunku jak muzyka filmowa. Sama nie mogłam się powstrzymać i dreptałam w miejscu stojąc tuż obok sceny. Suita zyskała jeszcze więcej na swym uroku, gdy na wielkim ekranie pokazywane były zbliżenia na dyrygenta – Diega Navarro, który znany ze swojej niezwykłej ekspresyjności doskonale bawił się podczas utworu i sprawił, że orkiestra płynęła po dźwiękach z niezwykłą lekkością. Za to wykonanie – chapeau bas dla wszystkich artystów!
MAGIA FESTIWALU
Na sam koniec uraczono nas dwiema mistrzowskimi utworami z „Władcy Pierścieni”, co stało się fenomenalną klamrą zamykającą galę. Owacjom na stojąco nie było końca, a publiczność zajmująca najdalsze sektory z całą pewnością podkreśliła jak Festiwal Muzyki Filmowej jest ważny, nie tylko w Krakowie, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie! Artyści chcą tutaj przyjeżdżać nie tylko ze względu na rodzinną atmosferę, ale także z powodu naszej publiczności, która jak żadna inna na świecie uwielbia i rozumie muzykę filmową. Jestem dumna, że od tylu lat uczestniczę w tym festiwalu i stałam się również kimś, kto w pewien sposób tworzy i dopełnia to wielkie wydarzenie. Aż żal było patrzeć na wyludniającą się wielką Arenę, ale emocje i wspomnienia pozostały na całą długą noc.