Budzisz się jak co dzień. Otwierasz oczy. Nic się nie zmieniło tak naprawdę. Do czasu. Nagle przychodzi SMS lub ktoś bliski wpada do twojego pokoju z bukietem kwiatów czy małym pakunkiem. Słyszysz utarte z roku na rok życzenia albo coś zupełnie oryginalnego. Sens jednak pozostaje ten sam – żyj długo, zdrowo, radośnie itp. itd. Od tej chwili twój dzień nie jest już taki sam. Może jako dziecko czekasz na to z niecierpliwością. Jako dorosły wolałbyś raczej uniknąć tego jednego dnia w roku. Wolałbyś czasem móc przespać te dwadzieścia cztery godziny lub zaszyć się gdzieś na ten czas.
Dlaczego?
Myślę, że urodziny to jeden z tych dni w roku, gdy człowiek tak naprawdę uświadamia sobie płynący nieubłaganie czas. To chwile, gdy wiesz, że za tobą kolejny rok i zamiast zatrzymać się w miejscu, musisz iść dalej. Na co dzień wydaje ci się, że jesteś młodszy. Masz wrażenie, że lata lecą, ale nie twoje. Widzisz jak dzieciaki dookoła ciebie rosną, poważnieją, zmieniają się, a ty jesteś taki sam. Nawet nie bardzo dostrzegasz kolejne zmarszczki czy pierwsze siwe włosy. Być może nie chcesz ich po prostu dostrzegać. Gdy ktoś pyta cię o wiek, musisz się przez chwilę nad tym zastanowić. Wciąż masz wrażenie, że jesteś te dwa, trzy, cztery lata młodszy. Jedynie taki dzień jak urodziny niemiłosiernie ci to przypomina. Wtedy wiesz doskonale ile kończysz lat, a złudzenia pękają jak bańki mydlane.
Co za tym idzie?
Usilnie zastanawiasz się jak wygląda twoje życie. Co już osiągnąłeś, co udało ci się zrobić, ile jeszcze masz marzeń, czy realizujesz się jak inni. Myślisz sobie, że będąc o rok starszym trzeba już wszystko poukładać. Trzeba pozałatwiać wszystkie niepozałatwiane sprawy. Nie masz pracy – ubolewasz nad tym. Nie udało ci się jeszcze założyć rodziny – myślisz o tym gorączkowo. Jeszcze piękny samochód nie stoi w twoim garażu – czas się w końcu zabrać za realizację tego planu.
Jest to jednak jednodniowe myślenie.
Następnego dnia znów się budzisz. Jesteś niby o rok starszy, ale przecież nic się nie zmieniło. To tylko utarty stereotyp, jakieś wieki temu ustanowione reguły. Zmieniasz się każdego dnia i codziennie robisz krok w stronę swoich marzeń i celów. Jedna data nie sprawia, że całe twoje życie odwróci się o 180 stopni. Jeden dzień nie zmieni twojego podejścia do ludzi, pracy, zwierząt i całego świata. Nie starzejesz się w ciągu tej jednej chwili. Ten dzień jest jedynie znakiem ostrzegawczym, który nakazuje ci choć przez moment pomyśleć o swoim ziemskim istnieniu. Czy na pewno odnalazłeś już jego sens i konsekwentnie zmierzasz do realizacji swoich zamierzeń?
Zdarza się, że znajdujesz trochę czasu na przemyślenia. Siadasz wtedy zwykle w jednym miejscu. Przyglądasz się ścianie, patrzysz przez okno lub bezsensownie bawisz jakimś przedmiotem. Czasem idziesz chodnikiem i obserwujesz przechodniów. Spostrzegasz jak biegnie matka z rozwrzeszczanym dzieckiem, które właśnie wypatrzyło jakieś ciekawe zabawki lub słodycze i chce ją koniecznie zatrzymać, a przecież matka nie ma czasu, bo ma wizytę u fryzjera. Zaraz szybkim krokiem mija cię awanturujący się przez telefon mężczyzna z czarną aktówką, ale nawet nie spojrzy na ciebie, bo jest zbyt zaaferowany kolejnymi problemami w swojej firmie. Przechodzi też starsza pani z milionem tobołków większych od niej samej. Prawie wchodzą na ciebie nastolatkowie wpatrujący się namiętnie w swoje smartfony i śmiejący się do nich jak wariaci.
A ty idziesz spokojnie.
Nie musisz robić zakupów, bo wszystko zostało kupione. Nie potrzebujesz wyciągać pieniędzy z banku, bo portfel nie jest pusty. Wyszedłeś, bo chciałeś się przewietrzyć, pomyśleć i poobserwować. Oddalasz się trochę od miasta. Droga z asfaltowej przemienia się w polną. Zamiast ceglanych domów otaczają cię drzewa. Mijają cię jedynie ptaki i malutkie robaczki pełzające po ziemi. Powietrze staje się lżejsze. Hałas samochodów ustaje. Dochodzisz do rozwidlenia polnych dróg. W tyle zarysowane sylwetki budynków, a przed tobą tylko pola i lasy. Dostrzegasz sarnę pasącą się na łące tuż pod lasem. Ona też cię dostrzega. Nie ucieka jednak tylko wpatruje się w ciebie spokojnie. Nie boi się, bo wie, że nie jesteś z tych, co ranią innych. Wie, że przyszedłeś sobie odpocząć. Odpocząć od ludzi, zgiełku, od cywilizacyjnego bełkotu. Nabrać sił na kolejne minuty, godziny, dni i tygodnie…
Nagle wyłączasz myślenie i tylko obserwujesz.
Widzisz, że trawa jest zieleńsza niż była ostatnim razem. Słońce świeci mocniej niż parę chwil wcześniej. Gdzieś na horyzoncie pojawia się już śnieżnobiały księżyc. Cienie drzew zmieniają barwę pól na nieco ciemniejszy. Jesteś otoczony ciszą, ale nie czujesz się niezręcznie. Zimna dłoń delikatnie wplata się w twoje chłodne palce. Nie protestujesz i nie próbujesz się odsunąć. Spoglądasz na postać stojącą obok ciebie. Tak samo zmęczoną codziennością, biegiem w nieznane i samotnością. Jej oczy są jednak pełne szczęścia, miłości i spokoju. Mają zupełnie inną barwę niż te widywane na co dzień w pracy, ulicy czy domu. Nie odzywa się słowem, ale czujesz, że jest tak samo przerażona jak ty. Przerażona tym nagłym zatrzymaniem. Mija kilka chwil wpatrywania się w lustrzane odbicia duszy i potrafisz dostrzec niezwykłą barwę jej tęczówki. Spoglądacie powoli w stronę drzew. Ich barwa staje się nieco ciemniejsza.
Każda najmniejsza zmiana jest zauważalna dookoła.
Cieszycie się tą chwilą, tym zmieniającym się otoczeniem. Wpatrując się w jeden punkt odczuwacie coś, czego nie mieli ci wszyscy przechodnie mijający cię dziś na ulicy. Tym czymś jest szczęście. Szczęście zupełnie niewymuszone. Uczucie radości spowodowane słońcem, zmieniającymi się barwami natury i subtelnym dotykiem osoby obok. Rzeczy, których na co dzień każdy doświadcza i nie zauważa, szukając czegoś, co jest daleko i wcale nie daje satysfakcji. A tak naprawdę te najdrobniejsze gesty, słowa, osoby, przedmioty i zjawiska, które są na wyciągniecie ręki dają najwięcej szczęścia i poczucia spełnienia. Wystarczy tylko chcieć je zauważać i cieszyć się nimi jak najdłużej… Wystarczy z małych rzeczy budować niczym nieograniczone szczęście…
Każdego dnia wstajesz rano i ledwo położysz jedną nogę na ziemi, a już pędzisz. Pędzisz przez cały dzień. Dążysz do wyznaczonych sobie celów. Często mijasz po drodze trupy czyichś niespełnionych marzeń, ale biegniesz. Biegniesz po niby szczęście. Po te złudne fatamorgany azylu i spokoju. Słyszysz gwar. Przekleństwa rzucane dookoła. Nie ma ciszy, ciszą jest jedynie twoje łóżko przed snem. A i tak kołatają w twej głowie wtedy głośne myśli. Pędzisz, gnasz, harujesz całymi dniami, liczysz pieniądze, liczysz szczęście. Przeliczasz chwile, porównujesz. Wymieniasz w kantorze jak banknoty.
I nagle coś się dzieje…
Coś się zmienia. Masz wrażenie, że stoisz, ale nie zatrzymało cię czerwone światło. Nie zatrzymał cię żaden pyskaty przechodzeń. Zatrzymałeś się sam. Spojrzałeś w niebo. Nad tobą unosił się tylko ogromny gwiazdozbiór. Dookoła były tylko drzewa, rzeka i malutkie źdźbła skoszonej przez ciebie trawy. Wiatr delikatnie szeleścił liśćmi i to był niemalże jedyny dźwięk. Drugim było bicie twojego serca i równomierny oddech… Oddech, który pojawiał się tylko we śnie. Obok słyszałeś drugi taki sam oddech i powolne bicie serca. Pod sobą miałeś ciepły koc i trawę. Czy to czas na chwilę stanął czy ty sam? Czas leciał, ale to ty zechciałeś zwolnić. Nagle dotarło do ciebie ile dookoła jest pięknych rzeczy… Ćmy, nietoperze, szum liści, unosząca się powoli mgła, spadające meteoryty, gwiazdy tworzące najdziwniejsze konstelacje. Obok druga osoba, która w tym samym momencie zdecydowała się zatrzymać i patrzeć w niebo. Medytować do gwiazd i wsłuchiwać się w ciszę. Ta cisza nie przeszkadzała, ta cisza koiła, uspakajała. Ta cisza dodawała odwagi i wskazywała drogę do drugiego człowieka.
Tym człowiekiem byłam ja.
Tak samo zagoniona co dnia, tak samo opętana szaleństwem szybkiego życia, wzbogacania się i myślenia tylko o sobie. Podobnie łudząca się, że ma wszystko, że nic jej więcej nie jest potrzebne. Tak samo uparta w tym pędzie. I nagle spędzając tak długie minuty, godziny, czując zimno po kościach, czas i przestrzeń straciły na wartości. Cały żyjący gdzieś obok pośpiesznie świat przestał się liczyć. Nie spieszyliśmy się nigdzie, nie próbowaliśmy niczego przyśpieszać. Nie próbowaliśmy zagłuszyć ciszy i pragnienia, które w nas siedziało. Pragnienia spokoju, harmonii i zapomnienia. Wszystkie kolory wydawały się wyrazistsze, wszystkie zapachy silniej uderzały nasze nozdrza, nawet dotyk wydawał się niewiarygodnie przejmujący. Czas wcale nie stał, pędził razem z innymi, a jednak ty zdecydowałeś się zatrzymać. Zdecydowałeś się na chwilę zapomnieć o istnieniu czasu, przestrzeni, świata. I było ci dobrze i wyczułeś tęsknotę za tym. Usilne pragnienie, by spędzać więcej takich chwil.
Pojawiły się pytania.
Po co tak szybko? Dokąd? W jakim celu? No właśnie… Dlaczego tak pędzisz, człowieku?
Z pewnością będzie to bardzo subiektywny zapis obrazów z mojego dzieciństwa. Nie raz przechodząc przez pokój gdzie mój brat oglądał MTV lub Vivę praktycznie non stop (a wtedy leciała tam praktycznie tylko muzyka), zatrzymywałam się, gdy tylko coś przykuło moją uwagę. W tym wpisie pragnę się z Wami podzielić teledyskami, które najbardziej utkwiły w mojej pamięci aż po dzisiejszy dzień. Przedstawiam Wam krótką listę TOP 10 teledysków z mojego dzieciństwa.
TOP 10 teledysków z dzieciństwa to subiektywna lista klipów, które przykuły moją uwagę w dzieciństwie. Wybór klipów z początku był prosty. Pierwsze miejsca zajmują obrazy, które często do mnie powracają. Postanowiłam się skupić na późnych latach 90. i początku lat 2000, bo na taki okres przypadało mniej więcej moje dzieciństwo. Oprócz tego skupiłam się głównie na teledyskach zagranicznych, bo wówczas mogłam bazować jedynie na muzyce i obrazie – język nie był mi na tyle znany, by kierować się słowami piosenek. Ostatnie miejsca zajmują teledyski, które gdzieś tam w mojej głowie się zachowały, ale już nie z taką intensywnością, co jednocześnie oznacza, że wywarły na mnie nieco mniejsze wrażenie. Zaczynajmy!
MIEJSCE 10
BRITNEY SPEARS – TOXIC (2003)
„Toxic” i zaczyna się przygoda… Britney Spears jako zadbana, ładna stewardesa od razu przykuwa uwagę jedenastolatki, która wówczas marzyła o zostaniu jedną z nich. O czym jednak jest piosenka? W tym wieku jeszcze nie wiedziałam, zwłaszcza, że późniejsze dwa inne obrazy Britney mogą zmylić – anioł? Diabeł? O co chodzi? Teledysk przypominający trochę grę komputerową… Laura Croft z Tomb Raidera? Dziś znając słowo toxic nieco inaczej patrzę na ten klip niż było to kiedyś…
MIEJSCE 9
Sting – Desert Rose (1999)
Być może niecały teledysk zapadł mi w pamięć, ale na pewno już wtedy poczułam jakąś dziką tęsknotę za pustyniami, które widoczne są w tym teledysku. Do tego doszły zupełnie niezrozumiałe, arabskie słowa piosenkarza występującego wraz ze Stingiem i cała magia pozostała na długo w mojej głowie. Muszę przyznać, że to głównie muzyka przyciągała mnie przed ekran telewizora, ale dla tych kilku kadrów pustynnych terenów też było warto zasiąść wygodnie w fotelu.
MIEJSCE 8
Mariah Carey – It’s Like That (2005)
Nie mogło zabraknąć w moich TOP 10 teledysku Mariah Carey. Ten jest dla mnie w pewien sposób niezwykły, bo wprowadził do mojej głowy wizję mojego balu maturalnego. Dlaczego bal maturalny? Nie mam pojęcia. Po jakimś czasie zderzyłam się z rzeczywistością i wiedziałam, że takie bale tylko w złotych rezydencjach pani Carey, ale dziecięce wyobrażenia były całkiem przyjemne. Natrafiłam na ten teledysk zupełnym przypadkiem i okazał się on pierwszą częścią z dwóch. Już za pierwszym razem napis To be continued… mnie mocno zaintrygował. Szybko odkryłam, że ciąg dalszy historii został dopowiedziany w piosence „We Belong Together„. Pomijam fabułę teledysku i ilość pięknych sukni oraz masek, ale Mariah Carey wygląda tam naprawdę olśniewająco i bardzo młodo.
MIEJSCE 7
JENNIFER LOPEZ – Love Don’t Cost a Thing (2001)
Moja ulubiona Jennifer, piękne widoki, ciekawa piosenka i przepych – bogaty apartament, kabriolet i obwieszona biżuterią J. LO. Do tego wszystkiego słońce, plaża, palmy i cudowna sceneria – jak mogłabym nie oglądać tego teledysku jako dziewięciolatka? Siedząc zahipnotyzowana zastanawiałam się dlaczego ona wyrzuca swoją torebkę, zostawia samochód i po kolei zrzuca z siebie wszystkie kosztowności. Wtedy jedyne, co rozumiałam ze słów tej piosenki to kaszalot 😉 To nic, że później cały mój świat się zawalił, gdy dowiedziałam się, że tak naprawdę J. LO śpiewa tam cash a lot 😉
MIEJSCE 6
Shakira – La Tortura (2005)
Prawdziwe zamiłowanie do tańca zaczęło się chyba po obejrzeniu tego teledysku. Chyba każdy z nas widząc niezwykle ekspresyjne ruchy Shakiry i jej poczucie rytmu poczuł ukłucie zazdrości. Mam tu oczywiście na myśli płeć piękną, bo przypuszczam, że mężczyźni wpatrywali się w Shakirę jak występujący w teledysku i śpiewający wraz z Kolumbijką Alejandro Sanz. Uwielbiałam ten teledysk – taniec Shakiry i samą fabułę. Szalona, zakazana namiętność i pożądanie jak w typowych brazylijskich telenowelach. A do tego melodyjny hiszpański, który sprawiał, że nawet jeśli słowa nie były w pełni zrozumiałe to niosły ze sobą jakiś przekaz.
MIEJSCE 5
MICHAEL JACKSON – EARTH SONG (1995)
Z pewnością nie widziałam tego teledysku w 1995 roku, a nawet jeśli, to wątpię, że aż tak mocno go zapamiętałam. Jednak muzyka Michaela Jacksona była wówczas wszechobecna, a teledysk „Earth Song” nie raz pojawiał się na MTV albo Vivie. To była jedna z nielicznych piosenek, które pomimo braku znajomości języka potrafiłam bezbłędnie odczytać. Zdarzało się nawet, że jako nieświadome niczego dziecko na widok ginących zwierząt i niszczonej planety po prostu zaczynałam płakać. Ten obraz mocno ugruntował się w mojej psychice i może sprawił, że do dziś nie mogę patrzeć na takie rzeczy.
MIEJSCE 4
Natasha St Pier – Un ange frappe a ma porte (2006)
Odtąd zaczyna się magia… Pierwsze sekundy i słychać japońskie słowa i widać w kadrze gejszę. Po chwili piękne, japońskie ogrody i ja już jestem zahipnotyzowana. To nic, że w ogóle nie znam piosenkarki, nie znam francuskiego – magia trwa i siedzę oczarowana przed ekranem. Nie pamiętam teraz dokładnie, ale chyba wtedy pojawiła się moja fascynacja Japonią i gejszami, bo mniej więcej w tym czasie oglądałam i czytałam również „Wyznania Gejszy„, o których jeszcze zapewne wspomnę przy okazji innego wpisu.
MIEJSCE 3
Spice Girls – Viva Forever (1997)
Teledysk w formie bajki? Dla sześciolatki to z pewnością coś, co sprawi, że zasiądzie przed telewizorem. Do tego wróżki przypominające lalki Barbie i ta przerażająca, ogromna kostka rubika, która zabiera nie wiadomo gdzie jedno z dzieci. Nie wiem dlaczego, ale do dziś pamiętam jak za każdym razem oglądając ten teledysk od początku do końca płakałam jak bóbr. Z pewnością wywoływał we mnie silne emocje.
MIEJSCE 2
Mariah Carey – We Belong Together (2005)
Każda mniejsza czy większa dziewczyna marzy o pięknej, białej sukni i księciu z bajki. Pomijam fakt, że „We Belong Together” jest chyba moim najulubieńszym utworem Mariah Carey to jeszcze ten teledysk pełen przepychu, piękna i emocji. Do tego cudowne wokalizy Mariah, które zawsze przyprawiały mnie o dreszcze i pierścionek w kształcie motylka, w którym zakochałam się jako nastolatka i długo poszukiwałam podobnego – bez skutku. Wtedy rejestry, w których śpiewała Mariah wydawały mi się nie do zaśpiewania, a dziś zastanawiam się, z którym dźwiękiem miałam wtedy problem, bo w tym utworze Carey nie śpiewa sopranem gwizdkowym, więc naprawdę nie rozumiem jak to możliwe, że moja skala wówczas była tak niewielka. Uwielbiam ten teledysk i do dziś wywołuje we mnie przyjemne wspomnienia, mimo że fabuła nie musi być wcale szczęśliwa…
MIEJSCE 1
Madonna – Frozen (1998)
I w końcu teledysk, który chyba najmocniej zapadł w moją pamięć. „Frozen” Madonny to zdecydowanie muzyka bliska mej duszy tak jak i większość utworów z płyty „Ray of Light„. Pomijając jednak samą muzykę, teledysk był dla mnie czymś przerażającym i magicznym jednocześnie. Ubrana na czarno kobieta znajdująca się na jakimś pustkowiu i otoczona stadem ptaków sprawiała wrażenie czarownicy która jednak bliżej ma do wiedźmy niż przyjaznej czarodziejki. Z jednej strony zawsze bałam się oglądać ten klip, ale muzyka nie pozwalała mi odejść, a do tego ta magia hipnotyzowała i nie pozwalała odwrócić wzroku od ekranu nawet, gdy strach przepełniał mnie do głębi. Coś takiego uwielbiam właśnie w muzyce – dwubiegunowość, totalne sprzeczności, które mają jednak uzasadnienie i tym właściwie przyciągają.
Tak zamykam listę moich TOP 10 teledysków z dzieciństwa. Pamiętajcie, że to mój własny wybór i kierowałam się wyłącznie wspomnieniami. A jakie są Wasze teledyski z czasów młodości? Czy coś wywarło na Was ogromne wrażenie? A może coś nie było zrozumiałe, ale przyciągało do ekranu jak magnes?
Rok 2016 już za nami… Rok, który już od samego początku miał być dla mnie rokiem wielu zmian. Wchodziłam w niego niepewnie… Byłam pełna wątpliwości i niegotowa na „nowe” życie… Wiedziałam jednak, że to nieubłagane… Teraz jest już rok 2017, a rok poprzedni mogę podsumować jednym przymiotnikiem – MAGICZNY!
Cały wiersz przeczytacie na: http://www.soulbetweenpoems.pl/nowy-rok/
WALENTYNKOWE SZALEŃSTWO W … ŻYRARDOWIE – KONCERT WALENTYNKOWY JUSTYNY STECZKOWSKIEJ
Zacznijmy od samego początku. Rok 2016 rozpoczął się pod znakiem ostatniej sesji na studiach, a co się z tym wiązało – ogrom nauki i stresu. Jednak uporałam się z tym bez większych problemów i spokojnie delektowałam się przerwą międzysemestralną. Po roku 2015 wiedziałam już, że miewam szalone pomysły i kolejny rok nie mógł być inny. 14-go lutego wybrałam się spontanicznie do Warszawy, by wieczorem wybrać się z przyjaciółką do Żyrardowa i wspólnie z fanami spędzić naprawdę magiczne chwile przy dźwiękach tak dobrze nam znanych… Koncert Justyny Steczkowskiej w Żyrardowie wspominam bardzo emocjonalnie, bo to wtedy tak naprawdę poczułam, że mogę wiele i to wtedy okazało się, że otaczają mnie wspaniali ludzie.
Więcej o Justynie Steczkowskiej jako osobie, która mnie inspiruje przeczytacie tutaj: JUSTYNA STECZKOWSKA
DŁUGO OCZEKIWANY WROCŁAW – KONCERT MARII MAGDALENY
Maria Magdalena znów miała nas zjednoczyć. Przybyliśmy z różnych końców Polski, żeby spędzić ze sobą cały dzień i noc. Niesamowite chwile wśród przyjaciół, znajomych, osób, z którymi czuje się jakąś głębszą więź. A do tego zwieńczenie tego wszystkiego cudownym koncertem w klubie, gdzie Justyna Steczkowska dała się odkryć na nowo, w zupełnie innym wcieleniu, z zupełnie nowym zaskakującym wokalem. Do tego sympatyczne spotkanie po koncercie z współtwórcą tej muzyki – Jakubem Rene Kosikiem – bardzo dziękuję za płytę, która na pierwszy rzut tak odmienna z moim gustem gdzieś jednak odnalazła nić porozumienia i lubię od czasu do czasu sobie posłuchać.
SPEŁNIONE MARZENIE Z DZIECIŃSTWA – KONCERT MARIAH CAREY
Jako mała, szalona i zakochana w różu dziewczynka musiałam mieć ją za swoją idolkę. Mariah Carey odwiedza Europę, co więcej, przybywa do Polski! Bardzo długo wahałam się czy wybrać się na jej koncert. Być może nawet za długo zwlekałam, ale w końcu mój tata wziął sprawy w swoje ręce i znalazłam się na koncercie mojej amerykańskiej divy! Mało tego, znajdowałam się na tyle blisko sceny, by czuć wszystkie emocje zgromadzonych tam ludzi. Mariah była niesamowita i udowodniła mi, że moje wszelkie obawy związane z jej głosem były bezpodstawne! Odleciałam wtedy totalnie!
Więcej o Mariah Carey, która inspiruje mnie od lat znajdziecie tutaj: MARIAH CAREY
PRZYPADKOWA SZANSA? – KONCERT HANSA ZIMMERA
Nie wierzę w przypadek. Nie wierzę, że coś ot tak po prostu się dzieje, ale koncert Hansa Zimmera w Krakowie był dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Tym bardziej, że nagle znalazłam się na tym wydarzeniu i poniekąd je współtworzyłam zajmując się gośćmi zasiadającymi płytę. Mój niewątpliwy mistrz muzyki filmowej odwiedził Kraków, a ja mogłam w tym uczestniczyć i przeżywać to właściwie po raz drugi, ale w zupełnie innym świetle, co kiedyś na festiwalu.
Więcej o tym jak twórczość Hansa Zimmera mnie inspiruje znajdziecie tutaj: HANS ZIMMER
FMF, CZYLI TYDZIEŃ OGROMNYCH EMOCJI – FESTIWAL MUZYKI FILMOWEJ W KRAKOWIE
Mnóstwo nowych znajomych, prawie tydzień niekończącej się muzyki i możliwość przebywania w gronie znanych kompozytorów, dyrygentów, orkiestr, chórów i solistów to naprawdę rozmaita paleta emocji i przeżyć. Zmęczenie, które mi wtedy towarzyszyło było chwilami nieziemskie, ale w żaden sposób nie umywało się do radości, którą przeżywałam z każdym dniem na Festiwalu Muzyki Filmowej. Poznałam tam naprawdę ciekawych ludzi, nauczyłam się wielu nowych rzeczy, a do tego wszystkiego odkryłam kulisy muzycznego świata.
Relację z Festiwalu Muzyki Filmowej i towarzyszących mu koncertów znajdziecie tutaj:
Koncerty się pokończyły, a wraz z nimi spokój. Nieubłaganie zbliżała się obrona pracy magisterskiej, a co w związku z tym? Ogrom nauki i stresu. Czerwiec tak naprawdę pamiętam jak przez mgłę. Chyba 90% czasu spędziłam na leżeniu na łóżku lub na leżaku i nauce. Obżerałam się wtedy niemiłosiernie i denerwowałam jak nie wiem. Wszyscy mówili – wyluzuj, ale każdy jest mądry jak już przez to przejdzie. W końcu 28 czerwca dołączyłam do grona magistrów i jak się szybko okazało – nie było się czym stresować.
WYJAZD DO UPRAGNIONEGO RAJU – WAKACJE NA TENERYFIE
A co zrobić po tak intensywnym roku? Najlepiej wyjechać. Daleko. Odpocząć od ludzi, od codziennych spraw. Tak też się stało. Poleciałam do miejsca, o którym zawsze marzyłam i spędziłam tam cudowny tydzień. Teneryfa. Zdecydowanie za krótko, ale wystarczyło, by w końcu poczytać, coś co się lubi, leniwie wpatrywać się w ocean i popijać przy tym wszystkim odświeżające drinki. Mało ambitne? Być może, ale wtedy potrzebowałam tylko tego. Jednak podczas pobytu odkryłam różne piękne zakamarki tej wyspy i po raz pierwszy w życiu stanęłam ponad 3000 metrów nad poziomem morza – dech zapiera – dosłownie!
Relację z mojego pobytu na Teneryfie znajdziecie tutaj: TENERYFA
JAK SZALEĆ, TO SZALEĆ – SINGING EUROPE WE WROCŁAWIU
Znana już z tego, że w jeden dzień wracam, by na drugi być już gdzieś indziej, musiałam i tym razem zaszaleć. Ledwo przyleciałam z Teneryfy, a już na drugi dzień jechałam wraz z moim chórem do Wrocławia na Singing Europe. Wielkie wydarzenie, które powiązane dodatkowo ze Światowymi Dniami Młodzieży sprawiło, że na długo zapamiętam występ, w którym byłam członkiem prawie tysiącznego chóru i śpiewałam przed wielką widownią Stadionu Narodowego we Wrocławiu.
O tym, jak było we Wrocławiu przeczytacie tutaj: SINGING EUROPE
PRZEŁOMOWY PRZEŁOM WAKACJI – WYJAZD NAD POLSKIE MORZE
Końcówka lipca i sierpnia to znów leniwy pobyt nad morzem z rodziną i z przyjaciółmi, a do tego koncert moich marzeń! W sopockiej Operze Leśnej mogłam wysłuchać światowej sławy tenora Jose Carrerasa wraz z moją nieustającą inspiracją – Justyną Steczkowską. Koncert pełen wzruszeń i pozytywnych emocji.
NOC INNA OD WSZYSTKICH – POBYT W JASTRZĘBIEJ GÓRZE
Pierwszy raz w życiu w Jastrzębiej Górze. Miejsce z pozoru zwyczajne, a wręcz rojące się od turystów. Przez dzień nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, ale wszystko zmieniło się nocą, gdy po urodzinowym koncercie Justyny, wybrałam się z paczką przyjaciół do Gwiazdy Północy. Cisza, szum fal, rozgwieżdżone niebo, muzyka kojąca duszę i ciche szepty pokrewnych dusz… I ten przyjacielski uścisk dłoni, który ukryłam mocno w swoim serduchu!
Wiersz, który napisałam zainspirowana tą nocą przeczytacie tutaj: NOC
MARZENIOM TRZEBA POMAGAĆ – TANIEC NA WIELKIEJ SCENIE
W dzieciństwie sporo tańczyłam. Uczyłam się i tańca towarzyskiego, i nowoczesnego. Należałam długo do zespołu, z którym jeździłam po różnych konkursach. Jednak zawsze gdzieś miałam takie malutkie marzenie, by móc stanąć na scenie z profesjonalnym tancerzem. Zainspirowana „Tańcem z gwiazdami„? Być może… Jednak, gdy to marzenie ulotniło się z mojej pamięci, nagle na kolejnym cudownym koncercie Justyna Steczkowska & Orkiestra Cygańska nieoczekiwanie znalazłam się na scenie prowadzona przez Tomasza Barańskiego. Nie było chwili na stres, na przemyślenia czy chce, na zastanawianie się czy umiem tańczyć. Wszystko działo się na tyle szybko, że nim się ocknęłam byłam już z powrotem na swoim miejscu, a jednak czułam taką radosną iskierkę w sercu. Kolejne marzenie spełnione.
Powrót do szkoły? Myślałam, że te lata mam już za sobą. A jednak! Nikt nie spodziewał się, że po magisterce zatoczę krąg i znajdę się znów w… przedszkolu. Rozpoczęłam pracę jako nauczycielka angielskiego w przedszkolach. Zaczęłam się rozwijać pod zupełnie innym kątem niż do tej pory. Czasem bywa ciężko, ale widzę jak ta praca uczy mnie wytrwałości i dystansu do pewnych spraw. A co najważniejsze, po stresującej końcówce sierpnia, okazało się, że los znów mi sprzyja i jednak znalazłam pracę.
PAŹDZIERNIK BYŁ ZAWSZE MAGICZNY – MIŁOŚĆ I WYJAZD DO WROCŁAWIA
Miesiąc moich urodzin. Miesiąc dla mnie niezwykły. Tym razem też mnie zaskoczył. Rozpoczęłam walkę ze swoim lenistwem i wyruszyłam pełna zapału na siłownię, by poznać tam swoją miłość. Takie niby przyziemnie, niby mało wyjątkowe, a dla mnie to ogromny przełom w 2016 roku. A do tego znów wyjazd z chórem do Wrocławia i możliwość śpiewania na scenie Narodowego Forum Muzyki. Mnóstwo nowych doświadczeń i przeżyć. A do tego wszystkiego zajęłam trzecie miejsce w Konkursie na przekład piosenki filmowej, co sprawiło, że do dziś jestem z siebie bardzo dumna.
Pomijam tutaj fakt chorób, nietypowej Wigilii czy różnych dziwnych i zwariowanych historii, które kumulowały się do ostatniego dnia grudnia. Stało się jednak coś, czego się nie spodziewałam, a raczej przestałam się już spodziewać. Po ciężkim roku gruntownego tłumaczenia, tysiąca zmian i przekopywaniu internetu w poszukiwaniu informacji w końcu na oficjalnej stronie Justyny Steczkowskiej pojawiło się angielski przekład biografii, który sama od początku do końca zrobiłam poświęcając temu naprawdę ogrom czasu i uwagi.
Rok 2016 to rok ogromnych zmian w moim życiu na każdej płaszczyźnie. Ten rok zdecydowanie obfitował w koncerty, w wyjazdy, w spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi. Poznałam dużo nowych ludzi, niektórzy z nich zostali na dłużej, inni się tylko przelotnie pojawili. Mam naprawdę cudownych przyjaciół (niewielu), ale takich prawdziwych, którzy są na dobre i na złe i widzę, że te przyjaźnie to coś więcej i łączy nas silna, niewidzialna nić, która sprawia, że kilometry nas dzielące i wieczny brak czasu nie niszczy tej więzi, a właściwie ją umacnia. W końcu spotkałam też osobę, która jest bliska memu sercu i bardzo się o mnie troszczy. Każda chwila z nim spędzona jest magiczna i dziękuję losowi, że kogoś takiego mi postawił na mej zawiłej i pełnej wybojów drodze. Ten 2016 rok był dla mnie przede wszystkim rokiem poznawania samej siebie i rozwijania swoich pasji – niezależnie od tego czy czerpałam z tego jakieś korzyści czy nie, zawsze robiłam to z uśmiechem i ogromnym zapałem, bo był to w końcu mój świat.
Życzę sobie, aby 2017 rok był co najmniej taki sam jak 2016 jak nie lepszy! I Wam, Moi Drodzy, życzę również tego samego! Uwierzcie w siebie, znajdźcie pasje, które będziecie mogli ciągle rozwijać i otaczajcie się tylko takimi ludźmi, którzy wnoszą coś pozytywnego do Waszego życia, a reszta sama się ułoży i nagle się okaże, że marzenia odłożone dawno na półkę jednak się spełniły.